MARIGOLD
TERAZ
Gdybym miała odrobinę więcej pieniędzy nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na wynajęcie obleśnej kawalerki w samym sercu nowojorskiego Bronxu. Ale nie mam ich za dużo, dlatego teraz poprawiam niezgrabnie torbę na ramieniu i naciągam bardziej kaptur bluzy na tył głowy, idąc przed siebie w poszukiwaniu właściwego bloku oraz moknąc w ulewnym deszczu.
Fakt, że powoli zapada zmrok, nie ułatwia mi sprawy.
Fakt, że z klatek bloków wyłania się coraz więcej podejrzanych typów, również nie ułatwia mi sprawy, bo zaczynam czuć się cholernie nieswojo, kiedy mijam następnego z kolei faceta, który mierzy mnie dziwnym, zaciekawionym wzrokiem. Mam wrażenie, że stanowię atrakcję dla tutejszych, kiedy maszeruję do przodu i deptam leżące na chodnikach pety.
Cholera. Plotki mają wiele wspólnego z prawdą.
Bronx to wylęgarnia wszystkiego co paskudne.
Zagryzam wnętrze policzka i staram się unikać natarczywych spojrzeń. Próbuję wmówić sobie, że nowy rozdział w moim życiu jeszcze okaże się kolorowy: zacznę studia aktorskie, znajdę sensowną pracę, a może nawet znajomych, z którymi złapię wspólny język.
Czar pryska, gdy jakiś pijak zaczyna coś do mnie mamrotać.
Wykrzywiam usta i przyspieszam kroku.
Na szczęście namierzam spojrzeniem swój blok. Błyskawicznie doskakuję do drzwi oraz otwieram je znalezionym w kieszeni kluczem. Wchodząc do środka, słyszę odgłos skapujących na podłogę kropel deszczu. Wiele wskazuje na to, że w swoich niedużych czterech ścianach spotkam się z grzybem lub też z innym nieprzyjemnym gościem.
Zaczynam spacer po betonowych stopniach. Podziwiam otarte ściany, czuję chłód przyklejający się do skóry, nawet jeśli ciężki i przemoczony materiał bluzy również przylega mi do niej tak, że już bardziej nie mógłby. Zziębnięta wyglądam za stare, gdzieniegdzie powybijane okna. Zwracam też uwagę na jakieś napisy wypisane... wszędzie.
Gdziekolwiek nie spojrzę, widzę potwierdzenie, że trafiłam do meliny.
Zsuwam z głowy kaptur kiedy tylko docieram pod właściwe drzwi. Te skrzypią, gdy tylko je otwieram i wkraczam powoli do swojego nowego lokum. Długi korytarz prowadzi do niedużego pokoju połączonego z... cóż. Ciężko to nazwać kuchnią. Gdzieś jest też łazienka. Zsuwam torbę z ramienia i zaciągam się zapachem wypełniającym mieszkanie.
Nie jest przyjemny.
Nic tu nie jest przyjemne.
Deszcz bębni naprawdę głośno o szyby okien. Zaczynam wypakowywać swoje rzeczy i wpychać je do prawie rozlatującej się szafy. W czasie gdy to robię, próbuję przypomnieć sobie godzinę, o której powinnam zjawić się jutro w akademii, żeby przejść test praktyczny na studia aktorskie. To chyba była dziesiąta. Mam nadzieję, że uda mi się go jakkolwiek zdać.
Potrzebuję mieć ten papierek potwierdzający, że coś tam ukończyłam.
Nie wiem nawet, kiedy zapada zmrok. W pewnym momencie całe mieszkanie wypełnia czerń. Przebrana w suche ciuchy zwlekam się ze skórzanej kanapy i podchodzę do okna, żeby otworzyć je na oścież. Być może widok za nim nie jest ani trochę ładny, ale i tak wychodzę przez nie na typowe dla bloków na Bronxie przejście ewakuacyjne, by przyjrzeć mu się lepiej.
Metalowe kraty wżynają się w moje bose stopy, kiedy siadam na jednym ze schodków. Porywisty wiatr rozwiewa mi za to włosy, dlatego od razu zaczesuję kosmyki za uszy i omiatam spojrzeniem jedno wielkie blokowisko, które od dzisiaj mogę oficjalnie uznać za nowy dom.