Smak skręta był wręcz idealny.
Nigdy w życiu nie jarałam. Gdy po raz pierwszy się zaciągnęłam, prawie się zachłysnęłam. To nie było to samo co fajki, a wydawały mi się wcześniej podobne.
Podczas gdy ja się krztusiłam, Eddie śmiał się ze mnie. Gdy tylko doszłam do siebie spojrzałam na niego oskarżającym wzrokiem i uderzyłam go lekko w tył głowy.
Oburzył się i oddał mi ramieniem. W ten sposób dręczyliśmy się dobre pięć minut.
Gdy spaliłam już całego jointa, zaczęło mi się kręcić w głowie.
Chyba jeszcze nie wspominałam, że byliśmy wtedy na dachu opuszczonego budynku. Wstałam chwiejnie i chciałam przejść się po krawężniku, ale Eddie złapał mnie za rękę i nie pozwolił mi tego zrobić, bym przypadkiem nie spadła.
On miał już wyrobioną odporność na narkotyki. Ja nie.
Zaczęłam śmiać się w niebogłosy z byle czego. Właściwie to mało pamiętam z tamtego wieczoru.
Ale doskonale pamiętam moment, gdy z samego pocałunku zrodziło się coś większego.
Munson ściągnął ze mnie koszulkę. Zrobił to tak szybko i delikatnie, że wydawało się to być niewiarygodne. Własną koszulkę zdjął jeszcze szybciej.
Ponownie złapał mnie w talii a ja polizałam go po policzku.
Na trzeźwo w życiu bym takiego czegoś nie zrobiła.
Poczułam, jak zaczyna swe dłonie kierować w stronę biustu. Pozwoliłam mu na to.
Wszystko co robił swymi smukłymi, ozdobionymi sygnetami palcami było niezwykle idealne. Jego ruchy ani przez chwilę nie były niezamierzone, jakby wcześniej wszystko starannie zaplanował.
Zawsze bałam się tej chwili. Ale w końcu nadeszła, dzięki lekkiemu pchnięciu ze strony narkotyku.
Eddie przeszedł niżej i zaczął całować mój brzuch. Przeszły mnie dreszcze. Następnie przejechał przyjemnie chłodnymi dłońmi po mych udach, po czym wstał.
- Na razie dosyć - położył mi palec na wargach. Żartobliwie go ugryzłam. Eddie się zaśmiał.
- A co, nie chcesz mnie?
- Nie o to chodzi, kochanie.
Ostatnie słowo zaczęło mi brzęczeć w uszach.
- Kochanie? Więc możemy przejść już do tej części?
- Nie. Nie dzisiaj. Jesteś zćpana w trzy trupy. Chodź, pójdźmy gdzieś, gdzie będzie wygodnie i będziemy mogli się położyć.
Wziął mnie na ręce jakbym była księżniczką z bajek, które oglądałam w dzieciństwie. Niedaleko była nasza łąka, więc idealnie się złożyło. Przez całą drogę patrzyłam w jego hipnotyzujące oczy i uśmiech. "Z czego on się tak cieszy?".
Delikatnie położył mnie na trawie i kazał mi poczekać. Wrócił pięć minut później z kwiatkami w dłoni. Nie jestem w stanie określić, jakimi, mój wzrok był zbyt zamazany.
- To dla mnie? - rozmarzyłam się.
- Nie - zaprzeczył. - To dla nienaćpanej ciebie. Zapytam ją później, czy zostanie moją dziewczyną. Myślisz, że się zgodzi?
- Ale kto? - zamrugałam. Zaczerwienione oczy już mi się zamykały.
Eddie westchnął.
- Nieważne.
Położył się obok mnie i odłożył bukiecik za sobą. Wziął mnie w swoje ramiona.
- Dobranoc. Śpij dobrze.