Rozdział 2

129 20 37
                                    

 Glissando zakończyło się na dźwięku a. Utwór, który tym razem przypodobał sobie Xiao, był wyjątkowo spokojny, melancholijny, nieco mdły. Powtarzalny, wręcz miejscami nudnawy. Venti dałby sobie rękę odciąć, że wie, od kogo ciemnowłosy podłapał ten twór. Nie był jednak zły, jedynie trochę smętny i pozbawiony wyrazu. To było wyzwaniem. Harfista próbował za wszelką cenę wydobyć jak najwięcej z nut, jednak po dwóch godzinach usilnych prób wydobycia z utworu czegoś, co nie przypominało by mu blondyna postanowił odpocząć. Pierwszym miejscem, do którego się skierował po zakończeniu prób była kuchnia.

- Następnym razem podrzuci mi jakiś marsz żałobny? - zaśmiał się chłopak, wyjmując butelkę z wodą gazowaną z szafki narożnikowej. Po wypiciu kilku łyków, ruszył z powrotem do pokoju i wyjął podręczniki, aby odrobić lekcje i powtórzyć materiał do szkoły. Pospiesznie spojrzał na telefon, który zawibrował w celu poinformowania o nowej wiadomości.

Możesz przyjść? Chyba potrzebuję pomocy"

- Xiao, czego ty człowieku chcesz – zaśmiał się Venti, który mimo nagłej reakcji ucieszył się z wiadomości. Młodszy chłopak rzadko kiedy kontaktował się pierwszy. Zielonooki więc chwycił torbę, wrzucił do niej klucze, butelkę z wodą, portfel i szybko odpisał krótką wiadomością.

Daj mi 10 minut"

  Gdy Venti dotarł pod dom Xiao, wyczuł dym papierosów. Chłopak nienawidził tego zapachu, ale nigdy nie wspomniał o tym przyjacielowi. Nie chciał, aby wyższy pomyślał sobie o nim w żaden dziwny sposób. Nie chciał też, aby ten drugi na siłę starał się dostosowywać do preferencji niższego. Zawsze starał się pozostawać biernym na wszelkie prośby i nawyki Xiao. Z cichym pomrukiem niezadowolenia Venti zadzwonił do drzwi. Po krótszej chwili oczekiwania, usłyszał kroki, trzask i niewyraźne „Kurde" zza drzwi wejściowych. Po chwili klucz w zamku się przekręcił, a oczom Ventiego ukazał się spory przedsionek usłany dużą warstwą kurzu, cały w pudłach, kartonach i innych rzeczach różnej maści.

- Nie posprzątaliście – zauważył Venti – Twój tata wyjechał na dwa tygodnie w tą delegację, czy ile?

- Trzy – mruknął ciemnowłosy, odsuwając nogą jeden z kartonów, który blokował nieco przejście – nie dziwię mu się, też bym chciał wyjechać z tej dziury jak najszybciej. Powiedział, że wziąłby mnie ze sobą, ale jak spojrzał na harmonogram sprawdzianów, to się załamał.

- Zostawił cię samego? - Venti podniósł pytająco brew.

- Chciałbym żeby tak było, ale nie. Ning do nas przychodzi i co jakiś czas coś gotuje, to pomoże posprzątać, ale tego przedsionka, to powiedziała, że się boi tykać, bo ją jeszcze ojciec zabije, że coś pogubiła czy stłukła – zaśmiał się złotooki. Ten uśmiech był wyjątkowo rzadki do oglądania dla Ventiego, czego niezmiernie żałował. Xiao z uśmiechem wyglądał pięknie, jakkolwiek żałośnie by to nie brzmiało. Niestety tym uśmiechem zaszczycał najczęściej lekko zgarbione plecy Aethera, co zdaniem harfisty było ogromnym marnotrawstwem. Venti wzdrygnął się na wspomnienie o chłopaku.

- Dobra, to jak mam ci pomóc? - zapytał Venti, któremu nagle przypomniała się wiadomość Xiao sprzed kilkunastu minut.

- Chodzi o przedsionek – Xiao uśmiechnął się ponownie, tym razem nieco ironicznie – tata kazał mi go ogarnąć i chyba mnie zabije jak po jego powrocie nie będzie posprzątany, a Ningguang nie chce mi pomóc – powiedział wzruszając ramionami.

- I ja mam ogarniać ten chlew? - wyższy tylko pokiwał niewinnie głową, na co Venti westchnął – tylko mi mów co i gdzie, przynieś miotłę i odkurzacz – podyktował niższy i mruknął coś niewyraźnie pod nosem.

  Poszło im sprawnie. Co prawda Venti już mógł odjąć sobie dwie godziny z życia, ale nie przeszkadzało mu to specjalnie. Dwie godziny, czy pół, ale spędzone w towarzystwie jego ulubionej osoby. Było to jako tako ukojeniem dla skołatanej myślami głowy niskiego chłopaka. Wszystko było czyste i pomijając jedną z waz, która nieszczęśliwym wypadkiem wyślizgnęła się z dłoni Xiao i roztrzaskała o posadzkę, kiedy chłopak wyjmował ją z kartonu, przyjaciele nie zaliczyli większych strat.

- Macie już wszystko rozpakowane? - zagadnął niższy, dopijając herbatę przygotowaną wcześniej przez złotookiego.

- Szczerze nie wiem, nadal co jakiś czas ojciec przywozi kolejne kartony z tymi jego wazami i obrazami, czy czasem z tymi okropnymi rzeźbami ze starego apartamentu – Xiao wzruszył ramionami – nie wiem po co one tu są, tylko zbierają kurz i potem ja to muszę sprzątać, jako że ojciec nie znalazł jeszcze pomocy domowej.

- Z tamtą wazą nie będzie problemu? - zapytał Venti wskazując na śmietnik, w którym znalazły się odłamki szklanego naczynia, na co wyższy pokręcił przecząco głową.

- Wątpię, ta jedna była dokupiona, a nie podarowana. Z resztą, ma ich tyle, że nawet nie zauważy. A nawet jeśli, nie będzie mnie podejrzewać, tylko zwali na firmę transportową – Venti tylko wydał pomruk zrozumienia i dopił słodko gorzki napar, przyglądając się jednej ze szklanych waz, które w jednym kawałku stały ułożone w równym rzędzie na jednym ze szklanych blatów, białych komód.

  Dom Xiao był duży przed przeprowadzką. Ten, do którego się przeprowadzili był jeszcze większy. Ojciec Xiao – Zhongli – uwielbiał kolekcjonować sztukę. Od waz poprzez stare egzemplarze książek aż po drogie oryginały obrazów, których nazwisk w większości Venti nawet nie potrafił wymówić. Xiao uważał to za dziwactwo i kryzys wieku średniego. Venti jednak w jakiś sposób czuł zrozumienie fascynacją ojca przyjaciela. Może nie koniecznie podzielał obsesje na punkcie waz, ale z pewnością dogadali by się wymieniając opinie w temacie malarstwa. Niższy chłopak uśmiechnął się, gdy przekraczał próg domu Xiao i niewiele myśląc udał się na spacer.

  Park był niesamowitym miejscem. Będąc tam, można było odnieść wrażenie, iż jest to miejsce bezpośredniego połączenia między tak zwaną miejską dżunglą, a naturą. Takie miejsca, jak Park były rzadkością w okolicy. Był tam staw. Nie wielkich rozmiarów zbiornik wodny. Venti tam właśnie zaplanował sobie wyznanie swoich pokomplikowanych uczuć Xiao. Jednak tamtego feralnego dnia wybranek harfisty wyjawił mu swoje, jakimi darzył blondyna z pierwszej ławki. A właściwie jakimi darzył równie nudne jak sam ich posiadacz plecy, które na każdej lekcji stawały się głównym obiektem zainteresowania Xiao.

- A byłoby tak pięknie – mruczał Venti, puszczając kaczki nad stawem.

  Rzucając kamieniami niekiedy wyobrażał sobie jak cudownie by było wymazać Aethera z żyjących i wysłać go na druga stronę. Oczywiście sam nigdy nie odważyłby się mu nic złego, jednak nie obraziłby się, gdyby pewnego pięknego dnia pan idealny nie daj boże zachorował i ominął dzień w tym przybytku dla ociemniałych umysłowo, jak często nazywał szkołę. Może wtedy Xiao dostrzegłby ciemne wory pod oczami Ventiego. Jego coraz gorszy stan zdrowia, który z dnia na dzień się pogarszał. Ostatnim kamieniem zwyczajnie rzucił w taflę wody z furią w oczach. Venti potrząsnął lekko głową, aby opędzić się od męczących go przemyśleń i ruszył w drogę powrotną do domu. 

1043 słów

Kocham wszystkie osóbki, które czytają tą czy jakąkolwiek inną moją książkę, dziękuję wam za wspieranie mnie za pomocą czytania moich "dzieł" <3
Gdyby nie ludzie tutaj, nigdy bym się nie przełamała, aby dzielić się tym co pisze Aktualnie jestem na wyjeździe, więc postaram się więcej pisać, żeby potem wstawiać nieco częściej
Dziękuję za czytanie, miłego dnia/wieczoru <3

Arpeggia | Xiaoven | highschool auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz