PROLOG - "zapomnieć"

417 31 7
                                    

 Nad wilgotną trawą i nisko osadzoną mgłą wirował pył i popioły, zewsząd w niebo wzbijały się dym i iskry. Na wietrze tańcowały krzyki i potępieńcze zawodzenia, wokół unosił się żeliwny zapach krwi, odór wymiocin i odchodów, a wiosenną florę pokrywały tysiące ciał. Nad wojennym pierwszym planem górowało, pokryte wieczornym półmrokiem zamczysko, a nad nim lśnił jadowicie zielony wężowy znak, śmiejący się w twarz poległym obu stron.

W mroku rozświetlanym zaklęciami, lśniły bursztynowymi odblaskami rozwiane, sklejone krwią włosy, blade policzki odbijały każdy blask, a brązowe oczy lśniły w rytm płomieni i klątw. W ich głębi skrzył się wewnętrzny ogień utrapionego serca i pragnącej żyć nadzieją dziewczynki.

Biegła co sił w nogach, ledwo łapiąc oddech, z każdym krokiem coraz mocniej czując ciążącą na ramieniu duszę i własny ciężar. Lęk prawie ją obezwładniał, ale musiała się mu oprzeć. Musiała oprzeć się obrzydzeniu i wykrzykiwać mordercze klątwy, budować drogę z ciał, by dotrzeć do lśniącego ponurym odblaskiem zieleni, przeklętego drzewa.

Teraz wydawało się jej ledwie zbitkiem listków, choć jeszcze tak niedawno było największym straszydłem okolicy. Bez strachu wdarła się między wijące i tłuczące gałęzie, by szybko, nie zważając na ból ocieranych kończyn, wpaść do jamy między jej korzeniami.

Przebiegła korytarz prawie na czworaka, nie bacząc na pajęczyny i korzenie uderzające w jej twarz. Zwolniła dopiero, gdy w końcu ciepłe, żółte pasmo światła zaczęło muskać rany i dręczyć zmęczone oczy, które szybko przetarła.

Powoli zbliżyła się do obskurnych drzwi, a łomoczące serce wyznaczało rytm jej kroków. Przełknęła ślinę, wyglądając przez szparę między chwiejnymi deskami i framugą, nasłuchując.

***

Hermiona patrzyła tępo w sufit zniszczonego skrzydła szpitalnego. Jeszcze przed chwilą w jej głowie szalała burza myśli, prawie tak skłębionych, jak jej brązowe włosy, jednak teraz zapadła tam pustka. Przeżyła te wszystkie lata w Hogwarcie, wojnę i ostateczną bitwę, ale czuła, że to jej ciało przeżyło, a z radosnej, zaczytanej Gryfonki pozostał ledwie cień. Pomimo wygranej pozostała bez nadziei, planów i marzeń. Wszystko, czego do tej pory pragnęła wydawało jej się teraz niczym, głupotami.

Obróciła lekko głowę, gdy poranne słońce uniosło się wyżej na jej twarz, rażąc poranione bitewnym pyłem i błyskami zaklęć, orzechowe oczy. Na łóżku obok, jeszcze nieco skąpanym w półmroku, zobaczyła swojego chłopaka. Ron spał spokojnym snem, zapewne pierwszy raz od miesięcy. Był zbyt zmęczony by chrapać, a z rozchylonych, poranionych warg wydobywały się jedynie ciche świsty. Kasztanowłosa westchnęła. Jeszcze wczoraj na jego widok, jej serce zabiłoby mocniej, dziś jedynie przypominał jej o tym, jak bardzo bała się go stracić. Rany na jego ciele, zaschnięta krew na miedzianej grzywce, sprawiały, że nie czuła miłości, tylko pustkę i żal. Przeżyli piekło, po którym nic już nie miało być takie same.

Usiadła powoli, a resztka nadziei zaiskrzyła w jej popękanym sercu. Niepewnie wstała i zmęczonym, powolnym krokiem podeszła do rudzielca. Klęknęła przy jego łóżku, ignorując ból każdego mięśnia i ran, które posiadała. Przyjrzała się długim rudym rzęsom ukochanego, piegowatemu nosowi, wsłuchała się w spokojny oddech, w myślach błagając siebie by coś poczuć. Pochyliła się, odgarniając na bok niesforne loki i musnęła usta Rona, a gdy nic nie poczuła, jej własne wargi zadrżały. Nie kochała go, nie tak jak przed bitwą. Ułożyła głowę na jego piersi i cicho zaszlochała. Chciała żeby było jak dawniej, marzyła o tym, ale nie potrafiła czuć nic poza wyrzutami sumienia, za ludzi których zabiła, za przyjaciół, których nie obroniła. Szlochała w pierś chłopaka, którego ostatnie kilka lat kochała nad życie, nie czując już do niego nic poza ulgą, że przeżył.

Gdy nie była w stanie dłużej ronić łez, wyprostowała się chwiejnie i drżącymi dłońmi wyjęła różdżkę. Wyszła ze skrzydła szpitalnego by zobaczyć jak wielkie piętno bitwa wywarła na miejscu i ludziach, których kochała. Pod zaklęciem kameleona mijała zabieganych, zmęczonych ludzi. Jedni świętowali, inni opłakiwali bliskich, inni ponuro snuli się po korytarzach, tak jak ona, obserwując zniszczenia. Jej serce pękało za każdym razem, gdy widziała kolejną szlochającą nad zmarłym przyjacielem osobę lub wystające spod gruzów kończyny i szaty. Wszędzie wirował pył, zapach śmierci i krwi. Pobitewny krajobraz mdlił i przerażał ją nawet bardziej od wczorajszych walk.

W końcu Hermiona opadła bezwiednie na kolana i zapłakała ostatni raz, podejmując jedyną decyzję, która wydawała jej się słuszna. Musiała odejść. Gdzieś daleko, uciec od świata, który miał przynieść jej niezapomnianą przygodę, a przyniósł głównie mrok i cierpienie. Czuła, że nie będzie w stanie patrzeć w oczy swoich przyjaciół, że nie odnajdzie w sercu miłości do nich. Nie teraz, nie od razu. Musiała najpierw na nowo odnaleźć spokój i miłość do siebie.

HG/SS "Na Kreskę"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz