pete 𝘥𝘰𝘭𝘰𝘳

107 11 2
                                    

------

Każdy, kto choć raz w życiu stracił kogoś bliskiego wie, jaką tragedię przeżywał w tym momencie anioł siedzący przy martwym ciele swojego grzesznika. Nie podołał zadaniu. Nie uchronił go przed śmiercią. Nie był odpowiednim stróżem. Sam śmiał jednak twierdzić, że to on cierpiał najmocniej ze wszystkich cierpiących na ziemii. Krzyk, który zdzierał mu boleśnie gardło stawał się coraz głośniejszy i potężniejszy. Dźwięk, a raczej potworna agonia wstrząsnęła na dobre całym budynkiem.
Nic nie mogło się teraz znaleźć między nimi. Przez głowę chłopaka przewijały się najczarniejsze scenariusze...

"Gdy tylko ktoś zbliży się do mojego królewicza zabije go z zimną krwią...
Co ty wygadujesz Pete... To świat i inni ludzi mi go odebrali. To oni zabrali mi moje szczęście. Zasługują na ból, który dotknął mojego ukochanego."

Nikt nie był stanie powiedzieć czy to sam szatan odwiedził progi jego umysłu. Mściwość utuliła jego zszargane nerwy, które zostały wystawione na bardzo ciężką próbę miłości. Bo tak naprawdę bez Vegas'a był niczym. Był jajkiem bez skorupki, był dzieckiem bez matki, malarzem bez farby... Był czymś co nie było kompletne. Stracił swoją baterię, która stale napędzała go do dalszego funkcjonowania.

Czas upływał coraz wolniej, a jego przemyślenia przerwał dźwięk kroków dochodzących zza filaru. Pete od razu sięgnął po leżący obok pistolet. Będzie bronił ciała Vegasa niczym lew, który nie da podejść do świeżo upolowanej przez siebie ofiary.

Zaczął starannie (na tyle ile mógł sobie pozwolić) celować do poruszającego się bezszelestnie cienia. Musiał mocno wyostrzyć wzrok żeby dojrzeć twarz nieznajomego.

Pete? – głos Porsche rozbrzmiał echem po całym pomieszczeniu. – Wszystko w porządku? Kinn poprosił mnie żeby sprawdzić czy wszystko u was oke...

Pete przerwał jego słowa strzałem oddanym w kierunku okna, które za sprawą jednej kuli rozbiło się na milion kawałeczków.

Na twarzy byłego bodyguarda (obecnie ukochanego Kinn'a) malowała się niepewność. Aż do czasu w którym spojrzał na ogromną plamę krwi, która stale wypływała z leżącego tuż obok ciała.

– Pete, wytłumacz mi co się stało... Dlaczego on... Dlaczego on tak krwawi? – zapytał drżącym głosem. Niczego nie był już pewien, a szczególnie tego dlaczego w rękach swojego przyjaciela spoczywała najpewniej naładowana broń, z której chwilę temu w stronę nic nie winnego okna wystrzeliła jedna kula.

Zabij mnie. – te dwa słowa zasiały jeszcze większy zamęt w głowie Porsche.
Pete wiedział że będzie go o to w stanie błagać. Sam nie potrafił zakończyć swojego życia. Nie miał siły na dalsze poczynania.

– Pete... – anioł czuwający przy swoim najdroższym ponownie wszedł mu w zdanie.

On nie żyje, a ty masz mnie zabić. szaleństwo malowało się na jego twarzy coraz bardziej. Porsche nie wierzył w to co właśnie rozgrywało się przed jego oczyma. Nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa. Jedyne co mógł zrobić w tej chwili to patrzeć z przerażeniem w oczach na podchodzącego do niego w tym momencie Pete'a.

– Jesteś mi winy wiele przysług, stary. – łzy powoli zaczęły się zbierać pod jego powiekami. – Ale nie chce od ciebie zbyt wiele, wiesz? – obłąkany uśmiech rozkwitł na twarzy chłopaka. Łzy zaczęły lać się z niego garściami. Z pewnością mógłby napełnić nimi wiele wiader.

Porsche nie mógł opanować drżenia rąk kiedy jego przyjaciel wkładał do jego własnych rąk naładowany pistolet. Lufę przyciągnął do własnej piersi w której znajdowało się jego złamane jak i umierające serce.

– P-pete ja tego do jasnej cholery nie zrobi... – poraz trzeci nie dane mu było dokończyć. Dłoń młodszego chłopaka wylądowała na jego policzku. Porsche wpatrywał się w swojego przyjaciela tak jakby widział przed sobą kogoś zupełnie innego co w pewien sposób było prawdą.

Co zrobiłbyś gdyby to Kinn umarł? powiedział wywiercając tym samym dziurę w jego duszy.

– Pete, to pytanie nie jest na miejscu w tej sytuacji. – odpowiedział stanowczo.

A CO W TYM MOMENCIE BĘDZIE KURWA NA MIEJSCU, TY PIERDOLONY IDIOTO!? demoniczny krzyk cierpiącego anioła rozrywał duszę byłego bodyguarda. Pete zaciskał palce na rękach Porsche mocno, zatrzymując tym samym stały dopływy krwi do jego organizmu. – NIE PROSZĘ CIĘ O NIC WIECEJ, NACIŚNIJ TEN JEBANY SPUST! – Porsche nie wiedział z czym ma teraz tak naprawdę doczynienia. Z diabłem, szatanem czy może po prostu z prawdziwym Pete'em.

To co rozegrało się na basenie chwilę później było już tylko ulotnym wspomnieniem przemykającym w pamięci innych ludzi, którzy znali Pete'a i Vegasa.

Porsche pociągnął za spust.

Upadły anioł powoli osunął się na ziemię. Ukochanym Kinn'a zaczęły wstrząsać okropne konwulsje. Chwilę później w pomieszczeniu pojawił się wyżej wspomniany mężczyzna, który nie mógł uwierzyć do końca życia w makabrę, która rozegrała się w jego posiadłości.

(...)

Jednakże para, która tam zginęła finalnie odnalazła swoje szczęście. Nigdy nie spotkali się w zaświatach. Połączył ich nagrobek ufundowany przez Kinn'a i Porsche. Zbłąkane dusze nareszcie mogły spędzać ze sobą każdą niebiańską chwilę spacerując po opuszczonym cmentarzu na którym razem spoczęli. Ich historia wcale nie wydawała się im tragiczna, a wszelkie cierpienia których doświadczyli zostały wymazane z ich pamięci tak aby nic nie mogło zakłócić ich spokoju.

(...)

Łabądź powolnie i elegancko wynurzył się zza zarośli. Kątem oka poszukiwał swojej ukochanej, która wspólnie z nim wychowywała jego ukochane dzieci. Była wyjątkowa, była dla niego tą jedyną, która w żadnym wypadku nie mogła zostać przez kogoś zastąpiona.
Miłość utuliła ich w romantycznym tańcu na tafli pięknego jeziora, które znajdowało się w niedostępnym dla ludzi miejscu. Znaleźli swoje ukojenie w delikatności i ulotnej formie zwierzęcego życia...

------

death way. [vegaspete alternative ending]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz