Nigdy bym się nie spodziewała, że zawiezie mnie do swojego domu. Szczerze myślałam, że odwiezie mnie do domu, gdzie zapewne by mi "pomogli".
Wysiedliśmy z auta, a Eddie złapał mnie za rękę, syknęłam lekko, bo złapał mnie w okolicach nadgarstka. Mężczyzna uśmiechnął się z pokorą i poprawił swoją dłoń aby nie dotykać w miejscu ran.
Weszliśmy do skromnego pomieszczenia i Eddie posadził mnie na sofie, a sam poszedł czegoś poszukać. Była to apteczka, z której wyciągnął bandaże. Podszedł do mnie i podwinął moje rękawy, aby zacząć owijać wokół nich biały materiał. Było to coś co zawsze robiłam sama, a teraz robił to ktoś za mnie.
- Eddie?
- Tak?
Mężczyzna zaprzestał swojego obecnego fachu i spojrzał na mnie.
- Dlaczego to robisz?
- Bo jesteś wspaniałą osobą i naprawdę nie rozumiem, jak możesz tego nie widzieć - odparł bez zastanowienia i wrócił do roboty.
Schowałam twarz w wolnej dłoni.
- Coś się dzieje?
Pokiwałam głową na znak, że nie, nie będąc w stanie się odezwać.
Eddie wstał z klęczek i przybliżył się do mnie. Nasze nosy prawie się stykały.
- Mi możesz powiedzieć.
- Wiem - wydusiłam.
Spojrzałam w jego oczy, a następnie niżej. Na jego usta. Ciekawe, jak smakowały czyjeś wargi. Nigdy ich nie próbowałam. Może to odpowiedni czas? Przed śmiercią chciałam zrobić coś, czego na pewno nie będę żałować. Myślę, że to dobry moment na takie rzeczy.
Złączyłam nasze usta w całość. Eddie natychmiast się ode mnie odkleił.
Poczułam zażenowanie.
- Jeśli tylko obiecasz mi, że nic więcej sobie nie zrobisz.
Zawahałam się.
- Obiecuję - szepnęłam.
Tym razem Eddie podłączył się do moich ust.
CZYTASZ
❝szkodliwe cząstki są stracone❞ ✓
FanfictionTo moje życie. Sama mogę o nim decydować - o tym, czy mam jakiekolwiek prawo bytu także.