Przez okna mojego zakwaterowania, nadaremno próbowały przedostać się promyki słońca, które zatrzymywały ciemne kotary, zawieszone na karniszu.
Przekręciłam się na drugi bok i leniwe otworzyłam zaspane oczy. Odrazu we znaki dał się ból głowy po wczorajszych drinkach. Spojrzałam na zegarek... Była dwunasta, czyli spałam około dziesięć godzin, a i tak czułam się jakbym w ogóle oczu nie zmrużyła.Zirytowana pulsującym bólem głowy, powoli wstałam z łóżka i powolnym krokiem pokierowałam się do łazienki, gdzie delikatnie przemyłam twarz zimną wodą.
Jak to ja, w ogóle nie przyszło mi na myśl aby zabrać ze sobą jakie kolwiek leki do Kalifornii, więc musiałam się liczyć z tym, że teraz, w moim aktualnym stanie będę musiała się jakoś ubrać i cudem udać się do najbliższej apteki.
Ubrana w czarny dres i z niechlujnym kokiem na głowie opuściłam hotel, i powoli sunąc przez korytarz doczłapałam do windy.
Kiedy tylko wyszłam z hotelu do moich uszu dotarł ze zdwojoną siłą zgiełk miasta.
Słyszałam wyraźniej i głośniej niż zwykle każde stuknięcie buta o chodnik i trąbienie aut. Zirytowana tym faktem naciągnęłam na głowę kaptur i skręciłam w najbliższą z alejek w poszukiwaniu apteki.Po piętnastu minutach tułaczki nareszcie znalazłam swój cel. Dłużej nie myśląc przebiegłam na drugą stronę ulicy i wpadłam do wcześniej wspomnianej lokacji.
Z wielką ulgą chwyciłam za paracetamol i podeszłam do kasy.
- Będzie dolar i dwadzieścia trzy centy- powiedziała farmaceutka, podejrzliwie na mnie patrząc. Włożyłam rękę do kieszeni, lecz nie znalazłam tam portfela... W drugiej tak samo.
- A niech to szlag trafi- mruknęłam pod nosem.
- Ekhem- chrząknęła sprzedawczyni.
- Niestety nie wzięłam portfela- powiedziałam.
- To kupi Pani innym razem- oznajmiła i schowała lek za ladę. Przewróciłam oczami i wyszłam z apteki.
Miałam zamiar już wrócić do hotelu gdy... No właśnie, nie znałam drogi...
I tak oto spędziłam ponad godzinę z narastającym bólem głowy na pytanie przechodniów o trasę.Gdy wreszcie wkurzona i zirytowana wleciałam do pokoju. Chwyciłam za czysty ręcznik i zamoczyłam go w zimnej wodzie następnie kładąc go sobie na czole z dziecinną nadzieją ulżenia sobie w bólu.
Łatwo się domyślić że sposób z którego korzystałam nie działał, a głowa co raz bardziej dawała się we znaki.Finalnie, zdesperowana wyszłam na hotelowy hol i udałam się do pokoju Camili. Zażenowana całą sytuacją podeszłam do ciemnych, brązowych drzwi i lekko zapukałam.
Chwilę potem pojawiła się przede mną blondynka z uśmiechem na twarzy.- O Rose- powiedziała.
- Masz jakiś paracetamol czy coś? Bo aktualnie zaraz umrę jak nie wezmę czegoś na głowę- powiedziałam słabym głosem.
- Mam ibuprofen, może być?
- Może być cokolwiek- odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
- Wejdź- zachęciła mnie ruchem ręki.
Ku mojemu zdziwieniu w pokoju znajdowało się osiem osób, nie wliczając mnie oraz blondynki.
Ze skwaszoną miną stanęłam w framudze drzwi i pojedynczo przyglądałam się osobom, które aktualnie znajdowały się w pokoju. Był Michael, Vicky, Max i... Grupa osób które widziałam wczoraj na balkonie, więc oczywiście również był też Timothée.
- Masz- wyrwał mnie z zamyślenia głos Camili, która z wyciągnięta ręką stała centralnie przede mną trzymając w dłoni ibuprofen.
- Dzięki- powiedziałam prawie szeptem przez zeschnięte gardło.
- Jak chcesz wodę to stoi na szawce nocnej.
Powolnym krokiem poszłam w stronę wcześniej wspomnianego mebla, czując ciągle na sobie palące spojrzenie.
Gdy wreszcie woda i lek przeszły przez moje gardło, poczułam niewiarygodną ulgę i senność, więc wręcz padłam bezwładnie na łóżko, delektując się spokojem, który panował w pomieszczeniu.
Każdy albo coś czytał, powtarzał scenariusz, albo cicho rozmawiał, co nadawało przyjazną atmosferę i odskocznie od całego gwaru jaki panował poza hotelem.
Pierwszy raz od pobytu w LA poczułam się swobodnie, nie obchodziło mnie już co dzieje się dookoła. Liczył się tylko ten spokój i cisza po pulsującym bólu, który ośmieszył lek.
Zamknęłam ospałe oczy aby jeszcze bardziej rozkoszować się tym uczuciem, gdy nagle materac po mojej lewej stronie się ugiął i ktoś się obok mnie położył.
Nie przejmowałam się tym zbytnio, tylko odwróciłam się na drugi bok i pozwoliłam sobie odpłynąć w krainę Morfeusza.Kilka godzin później
- Weź ja obudź- usłyszałam jakby zza mgły głos Vicky.
- Jak mamy wyjść o dwudziestej to trzeba ją już zbudzić- powiedział ktoś inny.
- No to ty to zrób.
- Ja nie mogę, nie widzisz że prostuje włosy? Reszta już na nas czeka na dole.
Usłyszałam konwersacje oraz jak ktoś do mnie podchodzi i delikatnie mnie potrząsa.
Odwróciłam się twarzą do sprawcy i otworzyłam oczy.
Był to Timothée.- Wstawaj, idziemy na plażę więc jak chcesz iść z nami to polecam już się obudzić- powiedział obojętnym tonem i opuścił pokój.
- Przepraszam że z Camilą nic ci nie powiedziałyśmy o tym wyjściu, ale jakoś się tak złożyło- oznajmiła Vicky.
-Nie no spoko, zaraz do was dołączę jakby co. Tylko się przebiorę- i to mówiąc udałam się do swojego pokoju.
Dziesięć minut później byłam już gotowa do wyjścia. Miałam na sobie krótkie spodenki i biały top oraz czarne Vansy.
Tak ubrana szybko zjechałam windą na dół i dołączyłam do czekającej na mnie reszty.
⸻♛⸻
Przepraszam za tak krótki rozdział,
postaram się aby kolejne były dłuższe <3
CZYTASZ
FALLING | Timothée chalamet |
FanfictionMarzenia... To one sprawiają że mamy chęci do życia i dążenia do naszych upragnionych celów. Sprawiają nam radość i pozwalają się na chwilęd oderwać od codziennej szarej rutyny, oraz pogrążyć się w naszym wyimaginowanym świecie... Lecz co jeśli speł...