***

6 0 0
                                    

Po taktycznym odwrocie z biblioteki, udaję się bezpośrednio do klitki w pobliżu kuchni, niefortunnie zwanej moim pokojem. Nigdy więcej nie idę do tego przeklętego miejsca. Kropka. 

To postanawiając, kładę się na swoim posłaniu i przymykam oczy. Moja głowa staje się jednym wielkim zaprzeczeniem wszystkiego. Mam wrażenie, jakby kłębiły się pod nią setki, jak nie tysiące myśli. Jednocześnie nie jestem w stanie wydobyć ani jednej z tego wielkiego jeziora chaosu, co ostatecznie zostawia mnie z paradoksalnie kompletną pustką pod czapką.

Niedługo potem staram się zasnąć, ale natłok nieokreślonych wyobrażeń nie pozwala mi przez dłuższy czas nawet zmrużyć oka. Jak na złość, każde najmniejsze źdźbło słomkowego materaca zdawało się zadawać mi nieznośny fizyczny ból, choć zazwyczaj nigdy nie sprawiały mi one najmniejszego kłopotu.

Za oknem zaczyna świtać, a mi dopiero co udaje się jako tako zapanować nad tą katastrofą wewnątrz mojej czaszki. Spać. Natychmiast. Z tymi jasnymi komunikatami w głowie owijam się ciaśniej kocem i próbuję wykorzystać te ostatnie chwile snu, jakie mi pozostały.

Ogrodnik budzi mnie godzinę później.

***

Mimo fatalnego niewyspania, pracuje mi się nadzwyczaj dobrze i sprawnie. Nawet Ogrodnik ani razu mnie jeszcze dzisiaj nie upomniał. A to już spory sukces. Niezwykle motywuje mnie sam fakt tego, że w ogrodzie nie ma biblioteki. Nawet ostry zapach białych kwiatów kwitnących na żywopłocie zdaje mi się praktycznie wcale nie przeszkadzać. Nie czuję też fizycznego wyczerpania ani gorących czerwcowych promieni słonecznych, jakby ktoś zmienił mnie w jakąś sprytną mechaniczną wersję pomocy ogrodowej. Tylko wyschnięte oczy pieczeniem przypominają mi dobitnie o moim niewyspaniu. Mimo to pracuję. Ogrodnik nie może wyjść ze zdumienia, że decyduję się nawet na przedłużenie robót, podczas gdy nastała już przerwa na obiad. Zwykle nie odpuszczam takiej okazji i różnymi wymówkami staram się wykręcić, aby tylko jak najszybciej znaleźć się w kuchni, ale tym razem jakimś dziwnym trafem głód mi nie dokucza. Mężczyzna w końcu wzrusza ramionami i sam udaje się w stronę jadalni. 

Jedynie mój organizm zdaje sobie sprawę z kondycji, w jakiej się obecnie znajduję, dlatego chcąc nie chcąc wbijam szpadel w ziemię i korzystam z chwili odpoczynku. Siadam pod rosnącą tuż obok wierzbą płaczącą i ocieram pot z czoła. Dopiero teraz czuję jak bardzo doskwiera mi czerwcowy upał i w jakim stopniu pieką mnie odciśnięte narzędziami ogrodowymi ręce. Ale nie to okazuje się być najgorsze.

Podczas gdy ja siedzę oparty o pień drzewa, do ogrodu wrócił spotkany przeze mnie wcześniej szarobury ptak,  o którym już wiem przynajmniej, że nazywa się wróbel. Podziwiam go przez chwilę, dopóki nie słyszę nagle dochodzącego zza moich pleców głosu.

-Wiesz może, co to za ptak?

Podskakuję jak rażony piorunem i odwracam się w mgnieniu oka. To Księżniczka!

Dziewczyna spogląda na mnie i zaczyna się śmiać z mojego zakłopotanego wyrazu twarzy.

-Wróbel. - odpowiadam lakonicznie, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa więcej.

-Ciekawe, nigdy nie spotkałam w ogrodzie czegoś tak osobliwego. - kontynuowała, przenosząc wzrok ze mnie z powrotem na ptaka.

Korzystając z jej chwili nieuwagi, podnoszę się z ziemi, dokładnie otrzepując i wygładzając ubranie. Wróbel jak na złość postanowił odfrunąć, dzięki czemu uwaga dziewczyny ponownie została skierowana na mnie.

-Wydaje mi się, że chyba cię już gdzieś widziałam. - Księżniczka jak gdyby nic postanawia kontynuować rozmowę.

-Możliwe.- nadal udzielam zdawkowych odpowiedzi, poprawiając jednocześnie czapkę. Może przez to się trochę zniechęci.

-Nie mogę sobie jednak przypomnieć gdzie. - zamyśla się na chwilę.

Dobrze wiem gdzie, ale postanawiam się nie odzywać. Wykorzystuję tą chwilę zastanowienia, aby lepiej przyjrzeć się przybyszce. Ale to co widzę mocno kłóci się z jej wczorajszym obrazem. Księżniczka z biblioteki wydawała się od tej o rok, może dwa lata młodsza, w dodatku jej oczy... To musi być jakieś złudzenie! Nie potrafię wymazać z pamięci intensywnego błękitu jej tęczówek, wpatrujących się we mnie jakby chciały zajrzeć mi w duszę. Tymczasem tutejsza Księżniczka ma ewidentnie oczy w kolorze zielonym. 

Mimo to w głębi duszy wiem, że to dokładnie ta sama Księżniczka. 

Coraz bardziej mam dość tego Pałacu.

-A powiesz mi może, jak nazywają się te kwiaty? - dziewczyna najwyraźniej porzuciła próbę identyfikacji mnie i natychmiast przeskoczyła bez skrępowania do następnego nurtującego ją tematu.

Zerkam na wskazane przez nią rośliny. Czy ona sobie ze mnie żartuje?

-To są róże.- odpowiadam z zaskoczeniem.

-Niesamowite.- wzdycha z nieukrywaną fascynacją.

-Nabijasz się ze mnie, prawda?

Spogląda na mnie nieco urażona.

-Dlaczego miałabym się z ciebie nabijać?

-Przecież te róże rosną wszędzie dookoła Pałacu! Niemożliwe, żebyś nigdy nie słyszała ich nazwy.

-Nigdy mi się nie przedstawiały. - oschle ucina zdanie.

-Przepraszam...- z zakłopotania nie jestem w stanie wymyślić lepszej responsy. Oby tylko nie wyznaczono mi kary za obrazę majestatu.

-Niech ci będzie.- odpowiada już łagodniejszym tonem. Oddycham z ulgą. - Powiedz mi zatem, co to za drzewko. - wskazuje na kolejną roślinę, jak gdyby wcześniejsza konwersacja nie miała miejsca. Złotowłosa zaczyna mnie coraz bardziej intrygować.

-To nie drzewo, a krzew. - poprawiam ją, ale zaraz mówię dalej, nie chcąc jej znów obrazić.- Nazywa się bez.

-Zabawna nazwa.- uśmiechnęła się lekko, mrużąc oczy. - A te białe kwiaty?

Patrzę na obiekt jej zapytania, ale... tym razem nie mam zielonego pojęcia, jak się nazywa. Te paskudnie pachnące kwiaty zawsze sprawiają mi najwięcej kłopotu z przycinaniem, ale jakimś cudem nie mogę sobie przypomnieć ich nazwy. Czy tak właśnie czuła się Księżniczka pytając o róże? Okropnie nieprzyjemne doświadczenie.

-Porozmawiałbym z tobą dłużej, ale właśnie zaczęła się przerwa obiadowa.- rzucam w jej stronę, zbierając się w kierunku Pałacu.

-Och, szkoda, że musisz już iść. Chętnie dowiedziałabym się więcej.

-Może następnym razem.- mówię i już znikam za żywopłotem.

Wielkimi susami gnam do Pałacu. Nie mogę zostać. Jest mi niewymiernie głupio. Śmiałem się z jej nieznajomości kwiatów, ale sam nie znam ich wszystkich. W zasadzie nigdy nie było mi to do szczęścia potrzebne. Tak długo jak wiem, w jaki sposób się nimi zajmować, nie muszę znać ich nazwy. Ale teraz? Z jakiegoś powodu ich nieznajomość napawa mnie wstydem.

Zamiast do kuchni, jak powiedziałem Księżniczce, udaję się do biblioteki. To dużo szybciej niż mogło by się wydawać, biorąc pod uwagę moje wczorajsze założenie, że nie wrócę tam nigdy. 

Całą resztę przerwy spędzam na czytaniu o roślinach ogrodowych. Co się ze mną najlepszego dzieje?

Gdy wracam, pod wierzbą nie ma już Księżniczki. Czeka tam jedynie Ogrodnik, który pewnie zdenerwowałby się moim spóźnieniem, gdyby nie to, że dzisiaj pracowałem ponad program. Wymownym spojrzeniem zwraca moją uwagę na leżące narzędzia.

Lekko zawiedziony, zabieram się znów do roboty. 

The Weird PalaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz