Żywopłot zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Przycinanie uschniętych gałęzi przeciąga się aż do zmroku. Przynajmniej o tej porze słońce aż tak nie przypieka naszych i tak zmordowanych zgarbionych pleców. Ale nareszcie koniec. Jutro niedziela. A to oznacza tylko jedno. Nareszcie dzień przerwy od tego koszmarnego Ogrodu! Zamiast tego mogę w końcu nie robić nic szczególnego i cały dzień przepędzać na wałęsaniu się po przeznaczonej dla służby części Pałacu. Pomimo mojej ciekawości, nigdy nie pozwolono mi przejść do królewskiej części pełnej wytwornych komnat i szerokich korytarzy.
- Jeszcze czego! Zaraz coś zniszczysz, potłuczesz drogocenne wazy lub pozaciągasz delikatne zasłony!
- Wolne żarty! Tymi ogrodowymi buciskami narobisz błotnistych śladów na nowych szkarłatnych wykładzinach!
- Zamierzasz swoją natrętną osobą uprzykrzać życie Księżniczce? Wykluczone!
To tylko nieliczne przykłady tego, jak dorośli tłumaczą się ze swoich zakazów. Jedyne pomieszczenie poza terenem dla służby, do którego wolno mi wchodzić (oczywiście po uprzednim umyciu się i przebraniu w odpowiedni strój) to biblioteka. Jedna z Kucharek, dawna szlachcianka, poświęcając dobrodusznie czas ze swoich przerw, usilnie próbowała mnie nauczyć czytać. Nie można mnie jednak było zaliczyć do najbardziej zaangażowanych uczniów, dlatego też zirytowana kobieta porzuciła swoją zaszczytną misję edukowania mnie, poprzestając na znajomości alfabetu.
- Takiego niewdzięcznego smarkacza dawno nie widziałam! - usłyszałem po ostatniej lekcji.
Tak to najwyraźniej jest, gdy dorośli próbują na siłę wpoić ci swoją wiedzę. Warto dodać, że wcale nie prosiłem o lekcje czytania, a tym bardziej o zabieranie jej (i także tym samym mojego) czasu wolnego na ów czynność. Ale koniec końców, znam alfabet.
Przez to jednak, że niefortunnie pochwaliłem się tym przed poprzednim Ogrodnikiem, postanowił on zatrudnić mnie dodatkowo jako pomoc w bibliotece. Przy alfabetycznym sortowaniu książek! Praca ta była jeszcze gorsza i bardziej mozolna niż przekopywanie grządek czy przycinanie żywopłotu. Tak bardzo zbrzydło mi to miejsce (i marudny zgrzybiały Bibliotekarz, wiecznie niezadowolony z mojej obecności i chyba z życia ogółem), że później jak już wywalczyli moje ponowne przeniesienie na stałe do pracy w ogrodzie, nie zapuszczałem się tu więcej.
Tak więc wolne niedziele jak ta spędzam na przesiadywaniu w kuchni, pralni czy innych pomieszczeniach gospodarczych, nierzadko naprzykrzając się pracującym tam ludziom samą swoją egzystencją.
- Dlaczego nie pójdziesz do pralni? Tu nam tylko przeszkadzasz i plączesz się pod nogami. - słyszę od Kucharki.
- Idź lepiej do stolarza, ubrudzisz nam pranie błotem z ogrodu! - krzyczały Praczki.
- Jeśli nie zamierzasz pomagać, to chociaż nie przeszkadzaj. Może po prostu pójdziesz do pokoju krawieckiego? - proponuje Stolarz.
I tak jeszcze z pokoju krawieckiego przechodzę do przędzalni, a stamtąd trafiam z powrotem do kuchni, gdzie niezadowolonym grymasem wita mnie ponownie Kucharka.
Siadam na drewnianej ławie pod oknem i po cichu przyglądam się jej poczynaniom. Po chwili jednak tracę tym zainteresowanie i kolejno to wymachuję na zmianę nogami zwisającymi mi nad podłogą, to wydłubuję kolejne nitki z worka z suszonym grochem, naruszając nieco jego misterną konstrukcję, by w końcu zająć się wyglądaniem przez kuchenne okno. Widok jest, jednym słowem, do niczego. Cały Pałac otacza Ogród, w którym przesiaduję na co dzień, więc nic nie jest w stanie na dłużej przykuć mojej uwagi.
Ożywiam się jednak w mgnieniu oka, gdy na parapecie ląduje spotkany wczoraj przeze mnie brązowopióry ptak. Przyjrzał mi się chwilę, przekrzywiając główkę, by zaraz potem znów odfrunąć w nieznane. Takiemu to w życiu dobrze.
To spotkanie przypomniało mi jedną rzecz - mianowicie to, że miałem sprawdzić, jak owo stworzenie się nazywa. A oznacza to powrót do biblioteki po tak długim, no, relatywnie długim, czasie.
Zeskakuję nagle z ławy i w podskokach kieruję się ku wyjściu z kuchni, na co Kucharka reaguje westchnieniem ulgi. Lecz słysząc po jej późniejszym krzyku i odgłosie wysypywanego na posadzkę suchego grochu, nie była zbytnio zachwycona efektem działania mojego znudzenia. Tym szybciej należy biec do biblioteki.
***
Sama biblioteka jest dokładnie taka, jak ostatnim razem, gdy tu zaglądałem. Półki z ciemnego drewna ciągnące się po sam sufit, purpurowe wykładziny tłumiące zbyt głośne stąpanie. Tylko Bibliotekarz zdaje się być inny niż poprzednio. Tym lepiej dla mnie, nie będzie pamiętał czasów mojej niechlubnej pomocy przy sortowaniu księgozbiorów. Kłaniam mu się uprzejmie i usuwam się z jego pola widzenia, znikając za regałami. Poza porządkiem alfabetycznym panuje tu także podział na kategorie, więc odnalezienie działu z ogrodnictwem i zwierzętami nie zajmuje mi przesadnie dużo czasu. I tak w zasadzie nie muszę się dziś śpieszyć, ale nie ma sensu spędzać całego dnia wolnego na szukanie nazwy jednego ptaka.
Udaje mi się trafić na odpowiednią książkę. Zdejmuję z półki ogromny atlas ptaków i siadam na podłodze, opierając się plecami o regał. Nie ma sensu rozsiadać się przy biurkach. Z racji tego, że nie do końca wiem, jakiej nazwy szukać, wertuję kartki dobre kilkanaście minut, zanim praktycznie pod sam koniec książki dostrzegam ilustrację łudząco podobną do spotkanego przeze mnie ptaka. Ten na ilustracji spogląda na mnie, niczym tamten wcześniej siedzący na oknie, z identycznie przechyloną główką. Wróbel. Też mi nazwa. Chociaż po zastanowieniu się, całkiem adekwatna do właściciela. Dostojne imiona noszą dostojne ptaki, jak gołębie i łabędzie. A wróbel... Nie jestem w stanie stwierdzić co, ale coś w tej nazwie po prostu nadaje mu pospolitości.
Pospolitość. Ciężko to powiedzieć o kimś jedynym w swoim rodzaju w całym ogrodzie. Jedyny pospolity wróbel na setki białych dostojnych gołębi.
Wychodzi na to, że to one jednak są pospolite.
Po odnalezieniu informacji, na której mi zależało, odkładam atlas na miejsce i zbieram się do wyjścia. Zamieram jednak wpół kroku i chowam się ponownie za regałem. Ze zdenerwowania serce podchodzi mi do gardła, choć nie jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego.
Jest tam. Siedzi przy biurku i coś czyta. Chyba... jakąś baśń. Wydaje się być tym bardzo pochłonięta. Wychylam się zza szafek i przyglądam się dokładniej. Zdaje mi się czy wygląda na starszą niż wczoraj? Czyżby to była druga Księżniczka? Niemożliwe, jej ubiór, fryzura, wszystko jest takie same. Dziwne. Dziwne jest też to, że decyduje się czytać baśnie. Jak dla mnie szkoda na to czasu. Ale może ona ma go aż nadmiar, skoro całą pracę wykonuje za nią ktoś inny?
Pogrążając się w zadumie nawet nie zauważam, kiedy prawie całkowicie wyłaniam się zza regału. Dopiero wtedy, gdy podniosła na mnie wzrok, staję jak sparaliżowany i w pierwszej chwili planuję rzucić się do ucieczki. Coś w tym spojrzeniu wzbudza we mnie niepokój. Mam wrażenie, że jej błękitne oczy wpatrują się prosto w moją duszę. Musiało to być jednak tylko złudzenie, gdyż zaledwie chwilę później jak gdyby nigdy nic złotowłosa wróciła do lektury, nie zwracając na mnie więcej uwagi.
Mimo to serce nie przestawało mi bić w zawrotnym tempie. Nie przejdę tamtędy, za żadne skarby!
Postanawiam wymknąć się z biblioteki wyjściem dla służby.
CZYTASZ
The Weird Palace
Cerita PendekPałac, w którym nic nie ma sensu. Ogród, w którym praca nad roślinami nie ma końca. I do tego wszystkiego Księżniczka, dla której to wszystko jest robione. I ja, Młody, który usilnie stara się zrozumieć cokolwiek, co się wokół mnie dzieje.