- Ruszaj! - Krzyk rozdarł ciszę zaśnieżonego leśnego kresu, niczym burzowy piorun tnie w poły niebo. Obleczona w zimowe poszycie hala, z tu i ówdzie nakrapianą nieśmiało zielenią świerków. Jakby uśpiona, zerwała się na równe nogi. Wielki biały żagiel osmolony jeszcze ostatkami nocy, rozpościerał się szeroko w dół, aż po kolejne i następne wzniesienia. Jak krągłe piersi leżącej kobiety. Falujące gładko pagórki i szczyty. Jeden za drugim, piętrzące się grzywy, zakładając się jedna za drugą. Unosząc oczy i widząc niczym z lotu, drapieżnego ptaka. W oddali przeradzające się w ostre jak zęby i szpony, surowe siwo-zielonkawe zamczyska. Nieprzerwany szlak murów obronnych kryjących za swymi bramami pałacowy splendor, odpiera blask wschodzącego zza ich pleców słońca. Pasmo gór wieńczy horyzont, jak kamienna korona i pozwala w tej ciszy i bezruchu znów wrócić do nich. Szarych, brązowych, w cętki i smugi kolorów. Kropek które ruszyły, niczym wystrzelona z procy garść czereśniowych pestek by mącić śniegi. Jak w gonitwie konnej o włos tylko, jeżący się na karku, ślizgając się przez powietrze. Buchająca para z pysków, niczym z parowozu, ba! Jak z lokomotywy. Grzmiąca ogniem pierś trzeszczy, jak pod łapą trzeszczy śnieg. I bieg bez wytchnienia. Bo Pan spuścił je ze smyczy i kazał biec. Przez zimny śnieg niczym w szarży kawaleria, stado smukłych chartów przemierza równo ośnieżoną halę. Nie widać jeszcze czego tak bardzo chcą dognać. Skłębione uszy wtulają się w wietrze przy głowie i niczym z wężową gracją płyną w gonitwie psy gończe. Nacierają na zwierzynę.
- Widziałeś Stefan! - z triumfem i dumą w głosie powiedział Michał poprawiając kołnierz, grubego kożucha - takich psów ani Niemcy, ani Rosjanie, ani nawet ci co z psów myśliwskich są znani, ci... - urwał na chwilę by pomyśleć - No sam dobrze wiesz... Nie mają! Patrzaj Tylko za nimi, jak wicher są. - ciągnął mężczyzna co raz popijając z manierki, parujące na mrozie, pachnące przyprawą, grzane wino.
- Widziałem drogi Michale! - Choć również lekko pijany, nie dając poznać po sobie rozkojarzenia odparł Stefan. Po chwili, jakby nagle znalazł informacje w swojej głowie, rzucił.
- Zapewne masz na myśli Anglików, oni w swym rzymskim przyzwyczajeniu lubują się w gonitwach tych cudownych zwierząt. Jeśli jednak chcesz porównywać się z nimi to wątpię w to że mimo wszystko zdołają doścignąć tego jelenia. - Zachichotał.
- Lepiej ruszajmy zanim zagnają go głębiej w las.Michał pokiwał głową, obrócił się i splunął resztką czerwonego wina tworząc krwawą plamę na śniegu.
Biały, zmarznięty i sypki jak mąka puch bił w górę za idącymi mężczyznami.
Michał szedł przodem, wbijając ciężkie buty w śnieg, wesoło nucąc pod nosem. Stefan podążał jego śladem nie mogąc zrozumieć dlaczego dał się namówić na te wycieczkę.
Michał musi pożyczyć mi trochę pieniędzy, albo chociaż zorganizować jakąś lepiej płatną pracę w tym jego, hmm... Projekcie na Lubelszczyźnie. Nawiasem ciekawe co on znów wykombinował. Nigdy nie zrozumiem chyba skąd ten człowiek tak naprawdę się wziął i skąd u niego taki majątek żeby kupić wieś.
-Ćśśśś- syknął Michał mimo że to on jako jedyny wcześniej wydawał mniej lub bardziej składne dźwięki przy próbie odtworzenia bliżej nieznanej melodii. Stanęli w bezruchu. Delikatny półmrok na brzegu lasu rozcinały pojedyncze strugi światła które zdawało się budzić. Wysokie sosny i świerki, napęczniałe i ciężkie od śniegu tworzyły swoiste przykrycie i duszną, nieprzyjemną atmosferę. Pod grubą baranicą na plecach Stefana zjeżył się włos. Poczuł że coś jakby z oddali ich obserwowało. Coś niewidzialnego, niepokojącego. Jak dziecięcy koszmar który blednie po przebudzeniu i zostawia jedynie niepokój i przyspieszone bicie serca.
Michał ściągnął przewieszoną przez ramię dubeltówkę i uklęknął na jedno kolano przy wielkim kamieniu unosząc rękę do Stefana.
Ten szybko przycupnął obok Michała i spojrzał przez jego ramię.
Sarna swym nosem próbowała rozgrzebać śnieg by dostać się do wystającej kępy traw.
Michał odciągną kurki w dubeltówce, przymkną jedno oko i ułożył ja na skalę przygotowując się na dogodny moment, do chwili wystrzału. Jeszcze na chwilę odjął palec od spustu, poślinił palec i zakręcił koniuszek wąsa. Zza jego ramienia przypatrywał się wszystkiemu Stefan.
I nagle zawiał mocny wiatr. Aż ciężka, skórzana czapka Stefana poderwała się do góry i sfrunęła na ziemię. Kłęby lekkiego śniegu poszybowały niczym piaski pustyni i zakłębiły się jak burzowe chmury.
Sarna uniosła głowę i spojrzała w prosto w oczy Stefana, a wzrok ten nie był pełen niewinności, zrozumienia, ciekawości czy nawet wiedzy na temat tego że za chwilę jej życie uleci gdzieś ponad góry i strumienie Tatr. Szklisto-czarne oczy patrzyły w głąb duszy Stefana i zdawały się ostrzegać, świdrować na wskroś. Przez krótką chwilę nawet szeptać. Uciekaj. Bijące serce zwierzęcia zdawało się dudnić w uszach Stefana i mimo że był już nie na jednym polowaniu, tym razem coś było inaczej.
CZYTASZ
Doktor Nałęczowski
FantasyRzecz dzieje się w Nałęczowie na przełomie XIX i XX wieku i opowiada nieznaną historię dziejów Stefana Żeromskiego