Rozdział trzeci

46 6 0
                                    

"Myślę, że Twój dom jest chory. Tak samo, jak Twój mózg. "
~Pora na przygodę

Kwiaty o płatkach mieniących się całą feerią barw wirowały wokół wysokiego drzewa o rozłożystej koronie. Nieco dalej dało się dostrzec dziwne skupiska grzybów o białych, fosforyzujących kapeluszach. Dalej, na lewo płynęła rzeka o przejrzystej wodzie, a w bliskiej odległości od niej leżało usypisko z ludzkich kości. Kręgosłupów, piszczeli, żeber, kostek pojedynczych kręgów.

Jednak to nie osobliwe flora była w tym miejscu najbardziej niepokojąca, bowiem wszędzie, jak oko wokół znajdowały się intrygujące istoty. Wyższe od drzewa, o bardzo długich kończynach i jasnobłękitnej skórze. Ich oczy były nienaturalnie wytrzeszczone, a w wielu miejscach dało się też zauważyć i nich osobliwe rany postrzałowe, czy gnijące strupy.

-Chyba pójdę po doktora Schünera- powiedziała jedną z istot wyłamując sobie rękę pod dziwnym kątem.

-Kto to jest? - zapytała błękitnoskóra stojąca nieco na uboczu. Oparła się o drzewo, które sięgały jej zaledwie do pasa i skrzyżowawczy ręce na płaskiej piersi spojrzała wyczekująco na pozostałe stworzenia.

Te milczały mierząc siebie nawzajem wzrokiem. Po chwili jedna z nich zaczęła mówić.

-To psychiatra. Prowadzi sesje Jeffa- odpowiedziała, po czym jej głową pękła rozrzucając dookoła mózg, krew i roztrzaskane kości. Istota wyszarpnęła sobie jeden z kręgów szyjnych i rzuciła nim w swoją towarzyszkę siedzącą na trawie.

Ta wybulgotała coś zduszonym głosem trzęsąc się jak w febrze.

-Budzi się! On się budzi!- wrzasnęła, a z jej pustych oczodołów polała się gęsta, żółtawa ropa.

Pozostałe błękitnoskóre istoty usiadły w kręgu i zaczęły kołysać się na boki.

-Budzi się! On się budzi!- krzyczały, a drzewo wraz z korzeniami wyrwało się z ziemi i poczęło wzlatywać ku pudroworóżowemu niebu.

-Myryhrych- wymruczał Jeff rzucając się na łóżku. -To drzewo musi wrócić. Musi wrócić!- wrzasnął otwierając nabiegłe krwią oczy.

Łapiąc głośno oddech zacisnął dłonie na szarym prześcieradle. Powoli jego wdechy stabilizowały się, jednak wspomnienia koszmarnego snu były nadal na tyle żywe, że po zamknięciu oczu nadal "widział" te potworne, niebieskie twarze.

-Witaj, Jeff.- Drzwi do jego pokoju stanęły otworem, a do środka wszedł mężczyzna z sumiastymi wąsami, drugim podbródkiem i wydatnym brzuchem.

Czarnowłosy skwitował jego przybycie westchnięciem, którego nie powstydziłby się męczennik przybijany do krzyża. Głową w dół.

Wąsaty mężczyzna odkaszlnął, po czym podszedł bliżej Jeffa.

-Groziłeś tamtym dziewczynkom- powiedział przecierając szkła okularów czerwonym krawatem. -A tego nie wolno robić... Jeff.

Chłopak odwrócił głowę w lewo i pustym wzrokiem patrzył na dachy budynków widoczne przez zakratowane okno. Definitywnie nie miał ochoty na czcze gadanie opasłego lekarza.

Ten jednak ani myślał tak szybko dawać za wygraną.

-Jeśli jeszcze raz będziesz wygrażać tej dziewczynce, zmuszony będę dopilnować tego, aby przenieść Cię do innego ośrodka. O znacznie zaostrzonym rygorze- powiedział. -Chyba wiesz, co mam na myśli, prawda... Jeff?

Jeff wiedział. I ani trochę mu się to nie spodobało.

-Dlaczego Ty mnie nienawidzisz?- zapytał zduszonym szeptem.

Doktor Schüner zaśmiał się, jednak jego spojrzenie próbowało wydrzeć czarnowłosemu wątrobę i zjeść ją na trzeci podwieczorek przed drugą kolacją.

-Ależ Jeff, to Twój kochany brat- Liu dobitnie okazał Ci swoją nienawiść dzwoniąc po policję. Nie uważasz?- zapytał idiotyczne przesłodzonym głosem.

Chłopak zamknął oczy, a jego zszyte w kącikach usta zadrżały lekko.

-To nie tak, ja...

-Nie-e-e- przerwał mu Schüner. -On Cię nienawidzi, Jeff. Za to, co mu zrobiłeś.

-Ale on mi mówił, że mi wybaczył- powiedział szeptem czarnowłosy. -Wybaczył mi.

-Ohohoho, nie rozśmieszaj mnie... Jeff. Liu odbył ze mną o wiele dłuższą rozmowę. Powiedział -między innymi- że to, jak go oszpeciłeś nigdy nie zostani Ci wybaczone; że jesteś nienormalnym wariatem, ale do tego pewnie sam doszedłeś. Mówił też, że nie jesteś już jego młodszym bratem i że zasługujesz na śmierć w męczarniach. -Schüner zakaszlał. -To oczywiście jego słowa, nie moje- dodał pospiesznie.

Jeff przez parę uderzeń serca leżał nieruchomo, żeby zaraz wybuchnąć głośnym szlochem.

-Nienawidzę Cię, spasła świnio! Nienawidzę!- wrzeszczał czarnowłosy miotając się na wąskim łóżku. Pasy boleśnie wpijały mu się w ciało. Ale przy jednym, silniejszym szarpnięciu klamra otworzyła się uwalniając ręce Jeffa. Chłopak przez chwilę patrzył się oniemiały, zaraz jednak korzystając z tego, że Schüner poszedł szukać pielęgniarki, odpiął pas przy kostkach. Zeskoczył z łóżka i nie oglądając się za siebie wybiegł z pokoju. Gnał na oślep przez tak dobrze mu już znane korytarze. Przez te dwa lata, które tu spędził zdążył wyryć sobie w pamięci wszystkie rzadko uczęszczane przejścia. I właśnie z jednego z nich skorzystał. Zbiegając po wąskich, śliskich schodkach do piwnicy słyszał krzyki i nawoływania.

Ten, który kochałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz