XII - Strach, ból i nienawiść

120 5 2
                                    

- GRACE!!! - Jason usłyszał swoje nazwisko i odwrócił wzrok, zimne jak lód ostrze miecza świsnęło mu koło ucha.

Chwila nieuwagi, zatrzymał się dosłownie na sekundę. Poczuł gwałtowne szarpnięcie i złoty sztandar został wyrwany z jego rąk ledwie dwadzieścia metrów od strumienia.

Mniej więcej w tej samej odległości zanajdował się Butch Walker. Trzymał sztandar drużyny czerwonej.
Za nim biegła Lia, nowa obozowiczka, ale nie miała szans go dogonić.
Jason, zamiast się cofać skoczył ku łucznikowi próbując powstrzymać go przed przekroczeniem granicy.

Rzucił się na Butcha o sekundy za późno. Obaj wylądowali twardo w lodowatej wodzie. A on, Jason jako przegrany.

Koniec gry został zasygnalizowany donośnym okrzykiem radości drużyny przeciwnej oraz dźwięcznym tonem rogu. Niekoniecznie w tej kolejności.

Obozowicze byli rozrzuceni po powierzchni około kilometra kwadratowego. Była to zaledwie mała część lasu na której odbywały się rozmaite gry. Dalej zaczynał się gęsty, stary las do którego nikt nie zapuszczał się bez broni.

Syn Zeusa stanął sztywno na nogach, ociekając wodą, oblepiony mułem. Za nim jego dziewczyna Piper skakała z radości, dalej trzymając w ręku sztandar swojej drużyny.

Mimo iż drużyny były podzielone na kolor czerwony i niebieski, sztandary przybierały symbole domków, których mieszkańcy zostali wyznaczeni na dowódców.
Większość osób uważała to za dezorientujące, ale jakoś nikt nie kwapił się do zmiany. Każdy się przyzwyczajał.

Butch Walker uśmiechnął się do Jasona z wyższością. Uniósł nad głowę materiał, który zamigotał i przybrał srebrzysto-białą barwę. Na miejscu pioruna pojawiła się barwna tęcza, Symbol domku Iris, boskiej matki Butcha.

Spomiędzy drzew wyszli członkowie jego drużyny, którzy pilnowali sztandaru. Szli ramię w ramię z członkami drużyny niebieskiej. Teraz, po zakończeniu gry nie było już miejsca na rywalizację.
Herosi w błękitnych pióropuszach śmiali się i klepali po plecach. Było ich czterech, czyli akurat po jednym na każdego wartownika, jeden z nich lekko utykał wsparty na ramieniu towarzysza.

Było ich czterech oraz Butch. Czyli piąty.
A wartowników było trzech.
No i Lia. Czwarta, która przybiegła tu mimo tego, że miała tylko stać przy drzewie i blokować przeciwników.
No i wydarła się na niego jak głupia.
I przez to przegrali.

Syn Zeusa podszedł do nowej obozowiczki.

- Co ty odwalasz?! - zapytał niezbyt grzecznie. Zazwyczaj starał się nad sobą panować, ale teraz aż kipiał ze złości.

W odpowiedzi spotkał się tylko z nierozumiejącym spojrzeniem. Dziewczyna uniosła brwi.

- Po kiego grzyba mnie wołałaś?! Nie rozumiesz, że przez ciebie przegraliśmy?! - Jason podniósł głos, kilka osób spojrzało na nich z zaciekawieniem.

- Nie wiem o ci chodzi. Trzeba było nie zostawiać nas we czwórkę bez obrony i zbierać wszystkich do ataku. - w jej migotliwych dwukolorowych oczach nie można było nic wyczytać, ale ton głosu zdradzał poddenerwowanie.

Lii nie cechowała cierpliwość ani opanowanie. Można było ją określić mianem impulsywnej, a awantury z takimi osobami zazwyczaj kończą się wielką aferą.

-Teraz to moja wina? A kto biegł na złamanie karku wrzeszcząc ile sił i wołając o pomoc?

- Do jasnej cholery! A co miałam robić?! Patrzeć jak jakiś fagas truchta sobie z naszym sztandarem w ręce?

-Gdybyś nie darła się jak opętana i nie psuła mojego planu wszystko poszłoby dobrze!

- Zobaczyłam twoją pierdoloną blond czuprynę to cię wołałam, żebyś go zatrzymał! - mówiąc to Lia wykonała ręką gest mający wskazywać Butcha.
Nie zwróciła uwagi na rosnący wokół nich tłumek gapiów przyglądających się krzykom ani na Piper zmierzającą ku nich szybkim krokiem.

Trudniej Niż Myślisz... // Leo Valdez Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz