Czyż są kakofonią dźwięków
Harmideru źródła, głosy
Chaotyczne w swej harmonii
Co w postaci pyłków kwietnych
wieść zaniosą przejmującą?
Niech się echem wzbije w lasach
Zwiastun życia, śmiech dziecięcy
Ślad niewprawnej ręki zatrze.
Instynkt dziki, w samowoli
Wskaże drogę, kiedy wiedzy
Niedostatek, choć nie ciąży
Wszak lekkością się obnosić
Sztuką wielce pożądaną
Nie dziwuje mnie, że wzroku
W trans popadłszy nie odrywasz
Treść wraz z władzą myśl uchowa
Niechaj więc sen spedzi z powiek
Jesli musi się panoszyć
Zatruć blasku czar przedwcześnie
Nie strach przegapienia chwili
Byś wysławiał co przejrzałe
Lecz, obawa by uwieńczył
Koniec sielski czas pogody
Że niewinność tak jak owoc
W Słońcu piękna, acz czernieje
Póki co, wprzód zechciej patrzeć
Nie zakrzywisz perspektywy
Kiedy pryzmat jej młodzieńczy
A małostka monumentem
Pędź szaleńczo tam, gdzie nogi
Pragną udać się, swobody
Im potrzeba, tak jak tobie
Oczy cieszyć, twarz rozpromień
Otwórz serce, gdy w nim małość
Póki obraz żywy, gości
Po wsze czasy tam zostanie
Niczym wyspa wśród wód rwących
CZYTASZ
Cztery pory roku
PoetryDeszcz ma to do siebie, że zmywa maski, płucze serce, a ludzie nabierają nagle wody w usta.