Rozdział 1

547 15 7
                                    

Zostałam łączniczką radiostacji. Dziś idę tam po raz pierwszy. Zaprowadza mnie Ewa. Jestem naprawdę podekscytowana.

- Dzisiaj dostajesz pierwszy meldunek, musisz być ostrożna - daje mi porady przyjaciółka, w drodze do domu konspiracyjnego.

Zbywam ją niedbałym machnięciem dłoni.

- Nic mi się nie stanie, Czarna. Będzie dobrze - uspokajam ją, uśmiechnięta delikatnie na buzi.

Dalszą drogę odbywamy po cichu, idąc ze sobą pod rękę.

Dom, w którym mieści się radiostacja okazuje się wyglądać niemal jak z obrazka. W środku pięknie urządzony, jakby pałac dworski. Cudowne kolory, urokliwie meble...

- Też się zachwycałam jego architekturą - szepcze do mnie Ewa, uśmiechając się. - Ale teraz chodź, nie mamy czasu na takie rzeczy.

Łapie mnie za rękaw marynarki i ciągnie za sobą do piwnicy. Przy zielonych rurach, prowadzących chyba do kanałów, dziewczyna coś majstruje i nagle okazuje się, iż są to drzwi, prowadzące do jakiegoś małego pomieszczenia. Ewa wchodzi pierwsza, ja po niej. Meldujemy się Witkowi i nagle zauważam mężczyznę stojącego po jego prawej stronie, a dokładnie coś znajomego w jego twarzy.

Brunet, jasne oczy, lekko zarośnięty, wysoki. Ostre rysy twarzy.

- Leon? - niedowierzam, otwierając szeroko oczy.

Ewa i Witek patrzą to na mnie, to na niego, nie mając pojęcia, o co chodzi.

- Kornelia? - odpowiada tym samym, również pytającym tonem głosu. - Kornelia - powtarza, tym razem pewniej, a ja, nie zważając na okoliczności, podbiegam do niego i zarzucam mu się na szyję.

- Leon, Boże, myślałam, że nie żyjesz... - mówię, ledwo powstrzymując łzy.

Ten przytula mnie mocno, gładząc dłonią plecy. Trwamy tak przez chwilę, gdy zdajemy sobie sprawę, jak to wszystko wygląda.

- Ja i Kornela poznaliśmy się przed wojną. Rozstaliśmy się podczas kampanii wrześniowej - wyjaśnia Leon Ewie i Witkowi, patrzącym na nas podejrzliwie.

- Nic ci o nim nie mówiłam, bo chciałam zapomnieć. - Chwytam przyjaciółkę za dłonie. - Nie możesz być zła, musisz zrozumieć...

- Skarbie, spokojnie. Jasne, że rozumiem - uspokaja mnie.

- Wszystko wyjaśnione? Bo chciałbym wytłumaczyć Kornelii co i jak - odzywa się Witek, opierając się nonszalancko o ścianę. Widać, że jest zaintrygowany tą sytuacją, ale chce pokazać swoją przesadną jak zwykle powagę i odpowiedzialność.

Opanowujemy się, ja kiwam głową na znak gotowości i zaczynam krótkie szkolenie, które Witek kończy słowami:

- Jutro o piątej masz dostarczyć to niemieckiemu oficerowi, jest po naszej stronie. Będziesz czekać na niego w kawiarni na Mazowieckiej, tej przy targu. On cię pozna, ty masz po prostu czekać i dać mu to.

Podaje mi małą, złożoną na pięć karteczkę, po czym zarządza rozejście.

Wkładam kartkę do stanika. Leon mi się przygląda. Uśmiecha się. Pierwsza wychodzi Ewa. Później Leon. Witek wychodzi tylnym wyjściem, wraz z chłopakiem od radia. Ja wychodzę ostatnia.

Modlę się, by Leon na mnie czekał. Nie mylę się. Nie zdążam nawet głęboko zaczerpnąć powietrza, gdyż ten zaciąga mnie pomiędzy jakieś kamienice, po czym przywiera swoimi ustami do moich warg.

Oddaję wszystkie muśnięcia, błądząc dłońmi po żebrach Leona. Tak mi brakowało tego uczucia. Niecałe cholerne trzy lata.

Odrywamy się od siebie. Patrzymy w oczy.

𝘄𝗼𝗷𝗲𝗻𝗻𝗲 𝗱𝘇𝗶𝗲𝘄𝗰𝘇𝘆𝗻𝘆 ‎ ꒰  𝒎𝒐𝒏𝒕𝒉 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz