33. Bal (3/4)

32 5 0
                                    

Wśród tłumu obcych, wysoko postawionych osób, zamożnych, magnatów i szlachty, czułam się bardzo źle. Po tym, jak Joel zatańczył ze mną, omijając listę wcześniejszych dam, ciągnęły się za mną ciche szepty i przeciągłe spojrzenia. Część z nich była miła, część ignorowała mnie z wyższością, byli też tacy, którzy jawnie pokazywali, że nie powinno mnie tu być. Niezależnie jednak od postawy, chciałam stąd uciekać. Sama piękna suknia, ładny uśmiech i chęć do tańca ewidentnie nie wystarczały na ten wieczór.

Na tarasie przy ogrodach było mniej osób. Noc była chłodna, ale tutaj czułam się lepiej. Bez dodatkowych spojrzeń i szeptów było mi o wiele lżej. Odetchnęłam i dotknęłam bransolety, którą podarował mi Viego. Zamknięta w środku Mgła czule otoczyła moje palce. Była zimna, przerażająca i wypełniona niemym krzykiem bólu, strachu i wściekłości – w tym momencie jednak uspokajała mnie jak nic innego.

- Chcę wrócić do domu – szepnęłam. – Chcę siąść przy maszynie i uszyć coś banalnego. Cokolwiek. Byleby nasz król siedział obok i czytał.

Mgła zaszeptała coś czule i zacisnęła się wokół moich palców. Noc robiła się coraz chłodniejsza, a sam szal, chociaż wyjątkowo piękny i mieniący się niezwykłą magią Wysp, nie wystarczał, by mnie ogrzać. Chcąc nie chcąc, wróciłam do sali balowej. Tu było cieplej, ale ledwo co przekroczyłam próg, powiodły za mną dziwne, przeciągłe spojrzenia.

Oh, Marie! Głupia, naiwna szwaczko! Co ty robisz na balu w Pałacu? Powinnaś już dawno zniknąć z tego miejsca, pozostawiając wyższe sfery możnym. Masz im służyć, nie się z nimi bawić.

Nagły ruch i ciche szepty rozniosły się po sali, a spojrzenia wszystkich skierowały się ku wyjściu. Zaciekawiona również tam spojrzałam i momentalnie zamarłam.

- Viego, pan Alovedry, król Camavoru! – zaanonsował stojący przy drzwiach sługa.

Moje serce jednocześnie zamarło i rozgorzało dziwnym, gorącym płomieniem. Oh, Viego! Szaleńcze! Co ty robisz?...

Upiorny król zrujnowanego świata nie wyglądał tak przerażająco, jak zwykle. Z jego oczu zniknęła zielona, martwa magia, były one ciemne, zimne, ale nic nie wskazywało, że są przeklęte. Ciemny strój też był nieco inny od tego, w którym go dotychczas widziałam – mocne, stalowe buty zamienione zostały na lżejsze, podobnie zresztą, jak rękawice. Wcinana, zdobiona srebrną nicią koszula osłaniała jego pierś, chociaż doskonale wiedziałam, że z jego serca wciąż wypływa Mgła. Z prawego ramienia zwieszał się krótki płaszcz, zdobiony tak samo jak koszula srebrnym haftem. Z całego jego codziennego stroju pozostała jedynie kurtka, dokładnie ta, którą uszyłam dla niego zaledwie kilka dni temu.

Jego pojawienie się wywołało falę szeptów i poruszenia. Wiedziałam, że tak naprawdę nikt nie zna zrujnowanego króla, nikt nie wie, gdzie leży, a raczej leżał Camavor i że Alovedrę dawno temu zniszczył czas. Jednak wejście nieznanego władcy było po prostu poruszające dla wszystkich – każdy chciał wiedzieć, kim jest nieznajomy.

Viego zszedł po schodach bez najmniejszego się zawahania. Był królem, nawet jeśli jego królestwo rozpadło się tysiąc lat temu to, że nim władał, odbijało się w całej jego postawie. Nie zatrzymał się nawet na moment, wzrokiem wodząc po tłumie osób. Wiele kobiet uśmiechało się do niego zalotnie – obcy władca stanowił łakomy kąsek dla wielu panien.

W końcu jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Poczułam, jak to dziwne gorąco rozprzestrzenia się po całym moim ciele i, na bogów!, wypełza też na moje policzki. Viego uśmiechnął się lekko i mijając każdego, ruszył ku mnie. Wszyscy, którzy chcieli podejść, przywitać się, zagadać, wahali się tuż przed postacią zrujnowanego króla. Nawet jeśli nie było widać jego przekleństwa, wszyscy czuli, że coś jest nie tak.

- Moja pani. – Viego skłonił się przede mną, wyciągając jedną dłoń. – Czy sprawisz mi tę radość i zatańczysz ze mną?

Wokół jego płaszcza i kurtki przesuwała się wolno, niemal niewidocznie Mgła. Błyszczała magią Wysp, tak samo zresztą, jak mój szal i moja suknia.

- Nie, proszę... - wyszeptałam cichutko.

- Tak, proszę. – Viego był w doskonałym humorze.

Jęknęłam tylko w duszy. Ten szalony, zrujnowany król! Mgła w bransoletce zawirowała i pociągnęła moją dłoń ku Viego. Nie opierałam się jej tam bardzo. Zrujnowany król ujął delikatnie moją rękę i poprowadził mnie na środek sali balowej. Większość par zeszła, zainteresowana pojawieniem się nieznanego władcy. To, że miałam z nim zatańczyć na pustym parkiecie, sprawiało, że czułam się cholernie niepewnie.

- Nie denerwuj się, Marie – wyszeptał, wyciągając moją rękę nieco w bok. – Świetnie sobie radziłaś przecież ostatnio. Łapka na ramię.

Posłusznie ułożyłam dłoń na jego ramieniu, a Viego objął moją talię.

- Mówiłeś, że nie możesz przyjść – zauważyłam cicho.

- Tak mówiłem? – zaśmiał się, pociągając mnie do tańca. – Na pewno dobrze usłyszałaś, szwaczko?

- Viego...

Uśmiechnął się tylko. Taniec z nim był spokojny, ale bardzo przyjemny. W jego ramionach nie denerwowałam się też tak mocno, jak podczas tańca z Joelem. Viego był naprawdę dobrym tancerzem, szybko niwelował moje błędy i dopasowywał się do złych kroków. Z boku musiało wyglądać to wyjątkowo naturalnie.

Chociaż o ile taniec i ruchy mogły odznaczać się płynnością i naturalnym rytmem, to bardzo nienaturalny musiał być widok nas samych. Suknia z Wysp Cienia, którą podarował mi Viego, mieniła się teraz dziwną, niespokojną zielenią. Z dziwnym drżeniem serca zauważyłam, że materiał wypełnia się Mgłą, tak samo zresztą, jak płaszcz zrujnowanego króla. Ta szepcząca siła zaczynała otaczać nas oboje, cienkimi, niemal niezauważalnymi pasmami ciągnąc nas do siebie.

- Mgła powiedziała, że kiepsko się bawisz – zauważył Viego. – Miałaś się uśmiechać i być chętna do tańca, głupia szwaczko.

Zaczerwieniłam się lekko, krzywiąc się niechętnie.

- Viego... sam wiesz, że to nie jest miejsce dla mnie – jęknęłam.

- Zrób je miejscem dla siebie – odparł twardym tonem. – Jeśli czegoś chcesz, Marie, po prostu to weź.

- To nie jest moja filozofia życia – wyszeptałam nieporadnie.

- Weź ją i zrób ją swoją? – zaśmiał się.

Westchnęłam tylko. Dla niego, dla władcy upadłego królestwa i zrujnowanego świata zdobywanie i posiadanie wciąż było takie proste. Dla mnie, zwykłej szwaczki, takie rzeczy nadal były nieosiągalne.

- Czy twój król zatańczył dziś z tobą? – Viego zapytał mnie po chwili.

Skinęłam głową. Tak, Joel zatańczył ze mną raz i chociaż było to przyjemne, chwile po tańcu sprawiały, że poczułam się osamotniona i niepotrzebna w tym miejscu. Wtedy to zaczęłam skarżyć się Mgle i wtedy to Mgła przyzwała do mnie mojego zrujnowanego króla.

- Powinnaś stać obok niego, szwaczko – wymruczał.

Pokręciłam tylko głową. Muzyka umilkła, zatrzymaliśmy się zatem na środku sali. Viego ułożył dłoń na moim policzku. Przez cienki materiał rękawicy czułam zimno jego skóry.

- Marie... - westchnął. – Twój król jest głupcem, jeśli nie patrzy jedynie na ciebie i jeśli w ten wieczór zatańczył chociaż raz z inną kobietą niż ty.

Zaczerwieniłam się mocno. Viego, zawsze byłeś szaleńcem, ale te szalone słowa do ciebie nie pasują... nie możesz tak słodko mówić do zwykłej, głupiej i naiwnej szwaczki.

- Czy masz ochotę na spacer po ogrodzie? – zapytał mnie po chwili, opuszczając dłoń.

Pokiwałam tylko głową i odprowadzana spojrzeniami wszystkich, w tym również i Joela, podążyłam razem z Viego do pałacowych ogrodów.

Łamacz serc (Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz