37. Ożywienie

36 5 1
                                    

Słodka bułka pachniała owocowym nadzieniem i była na tyle gorąca, że przyjemnie rozgrzewała moje palce. Joel kupił dwie sztuki tego cudownego przysmaku – druga bułka tkwiła w jego rękach. Oboje siedzieliśmy na ławce w parku przy rynku, ciesząc się słońcem, świeżym powietrzem i własnym towarzystwem.

Park był piękny. Soczysta zieleń mamiła oczy, drzewa szumiały przyjemnie, kwiaty pachniały niesamowicie. Park był klejnotem miasta, wiedziałam, że Joel bardzo dba o to, by prezentował się nie gorzej, niż królewskie ogrody. Z terenu chętnie korzystali mieszkańcy, latem wylegując się na ścinanym trawniku, zimą przechadzając się odśnieżonymi ścieżkami lub, tak jak my teraz, siedząc na jednej z setek ławeczek.

Joel wydawał się szczęśliwy. Opowiadał mi o tym, jak bardzo rozwinął się handel, dzięki temu, że zatoka znów była bezpieczna. Mówił, że sprowadziło się do Sudaro wielu artystów i architektów, że pieniądze znów zaczęły płynąć i że na nowo stać nas na inwestycje, które były niemożliwe z wciąż nękającymi nas bestiami.

- Wiem, że mówiłem to wiele razy, Marie – zaczął Joel – ale jestem ci naprawdę wdzięczny, że sprowadziłaś Ostrze.

Uśmiechnęłam się tylko na jego słowa. Gdyby wiedział, że nie tylko Ostrze przybyło wraz ze mną...

- Nie widziałam Ostrza w twojej pracowni – zauważył Joel.

- Ono... zniknęło – wyznałam. – Nie wiem jak, ani gdzie. Po prostu... odszedł.

- Oh. – Joel westchnął cicho. – Myślisz, że wróciło do swojego właściciela? Do zrujnowanego króla?

Moje serce zmroziło się nieprzyjemnie. Nie... nie wróciło. Ostrze zawsze było z Viego. Viego odszedł. Ostrze wraz z nim.

- Nie wiem – odpowiedziałam. – Może nigdy się nie dowiem.

Joel zaśmiał się tylko lekko. Dla niego te słowa nie miały większego znaczenia. Mnie wciąż niesamowicie bolały, przepełniając smutkiem i tęsknotą. Viego zniknął nie tak dawno temu, a ja tęskniłam za nim, na bogów!, tęskniłam za nim tak bardzo, bardzo mocno.

- Może to i lepiej – zauważył Joel. – Jeszcze ten szalony, zrujnowany król wróciłby po Ostrze. I zabrał cię ze sobą.

Spuściłam tylko głowę, mocniej zaciskając palce na słodkiej bułce. Chciałabym... szalona, czy nie, chciałabym, aby Viego wrócił i zabrał mnie ze sobą tam, gdzie tylko zapragnął.

Oh, Marie! Siedzisz tutaj w słonecznym Sudaro tuż obok swojego ukochanego króla, a jedyne, o czym myślisz, to martwy, przeklęty i zrujnowany wkładca, który należy do całkiem innego, ciemnego świata i który zostawił cię tutaj, wśród żywych. Powinnaś przestać. Tak, jak mówił Viego i tak jak radził Uma. Powinnaś przestać.

- Marie? Wszystko w porządku?

Spojrzałam na Joela i uśmiechnęłam się lekko. Nie był to ciepły uśmiech, ale wiedziałam, że nie jest już tak beznadziejnie smutny, jak ten, który pokazałam królowi jeszcze nie tak dawno temu.

- Tak - odpowiedziałam. – Wszystko w porządku.

Joel odpowiedział mi uśmiechem, ciepłym i serdecznym. Ten gest rozgrzewał moje zmartwione serce i o dziwo pomagał mi się uspokoić. Joel... był taki cudowny. Szczery, troskliwy i czuły. A ja wciąż byłam w nim tak bardzo, bardzo zakochana. Prawda?

Odwróciłam od niego swoje zawstydzone spojrzenie, chowając też czerwone policzki. Joel nie zauważył tego, albo po prostu usłużnie zignorował ten fakt. Na ławeczce siedzieliśmy sami, ale widziałam, że straż przyboczna Joela, w tym również Zaton i Adon, są niedaleko, gotowi na każde skinienie króla, gotowi bronić go przed każdym niebezpieczeństwem.

Dalsza rozmowa była już o wiele mniej poważna, lekka i przyjemniejsza. Skończyliśmy swoje bułki. W sam raz – zaczynał się wieczorny chłód.

- Marie...

- Tak?

Natychmiast uniosłam spojrzenie. Joel wydawał się niepewny, lekko zdenerwowany. To nie było dla niego naturalne, przynajmniej nie w porównaniu z ostatnimi jego rozmowami, jego pewnością i radością.

- Marie, ja... właściwie... chciałem...

- Tak?...

- Czy chciałabyś zamieszkać ze mną w Pałacu?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam nawet, co myśleć. Joel... ja... dlaczego on o to w ogóle pytał?

- Marie, ja... zależy mi na tobie. Bardzo. Za bardzo, żebym tak po prostu to zostawił. Proszę. Zamieszkaj ze mną w Pałacu.

Otworzyłam usta, ale właściwie nie potrafiłam odpowiedzieć Joelowi. Wciąż próbowałam przeanalizować jego prośbę. Wciąż nie wierzyłam, że dokładnie o to mu chodzi, że chce, żebym naprawdę zamieszkała z nim w jego pięknym Pałacu. Oh, Marie... szalona, szalona, szalona Marie! Czyżbyś w końcu spełniła swoje sny? Czemu zatem tak ciężko jest ci się na nie zgodzić, co?

Moje serce ścisnęło się z bólu i tęsknoty. Wiedziałam, dlaczego. Oh, wiedziałam, wiedziałam idealnie! Głupiutka, naiwna, szalona szwaczka, zakochana w królu, który nigdy, przenigdy nie będzie należał do mnie.

- Marie?...

- J-ja... ja jeszcze nie mogę – wydusiłam z siebie. – Czy możemy... mogę... jeszcze jakiś czas? Potrzebuję... jeszcze czasu.

Joel skinął głową, ale widziałam w jego oczach, jaki ból sprawiają mu te słowa. Uśmiechnął się jednak ciepło do mnie. Czyżby... może on naprawdę chce ze mną... skoro jest w stanie poczekać, skoro rozumie moje słowa.

- Czy mogę odprowadzić cię do pracowni, Marie?

Skinęłam głową, Joel wstał, a ja podniosłam się za nim. Wolnym krokiem wróciliśmy do pracowni. Pod drzwiami skłoniłam się Joelowi, a król uśmiechnął się do mnie ciepło. Dołączyli do niego żołnierze jeszcze nim zniknął za rogiem rynku.

Weszłam do pracowni i zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie z dziwnie trzepoczącym sercem. Oh, Marie! Czyżbyś naprawdę osiągnęła dokładnie to, czego chciałaś?

Do drzwi ktoś zapukał. Otworzyłam je od razu, myśląc, że to Joel lub Uma. Szybko jednak dowiedziałam się, że nie, to nie jest żaden z nich – przed drzwiami stało bowiem trzech niezbyt przyjaźnie wyglądających mężczyzn.

Łamacz serc (Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz