I wszystko to... w imię miłości?
Wszystko złożone ofiary, wszystkie odmienione na zawsze życia.
Sprawiłeś, że dobrzy stali się złymi,
a źli – dobrymi.
Twoje okrucieństwo nie zna granic.
Matka opowiadała mi tę historię w pięknej, bajecznej oprawie. Niezwykłą historię miłości, króla, który zrobiłby wszystko dla swojej ukochanej, który swą umierającą żonę trzymał do końca w swych ramionach. Wtedy uważałam, że takie zakończenie jest smutne i złe. Prawda była jednak o wiele mroczniejsza. Gdyby królowa jedynie umarła na rękach króla, wszystko byłoby całkiem inne.
Uniosłam latarnię wyżej, ponad poziom swojego wzroku. Ciemna ścieżka otoczona była po prawej i lewej stronie poskręcanymi, czarnymi drzewami. Wszystko tu było mroczne i przerażające. Przełknęłam ślinę, mocniej zacisnęłam dłoń na latarni i ruszyłam przed siebie.
Pierwsze duchy zobaczyłam, nim jeszcze opuściłam port. Przemykały się powoli pomiędzy drzewami i zniszczonymi murami. Były małe i strachliwe. Im głębiej jednak wschodziłam w mrok Wysp, tym więc się ich pojawiało i tym groźniej wyglądały. Gdy wkroczyłam na rozległy rynek, duże upiory wyszły z domów, cicho sunąc za mną.
Przycisnęłam latarnię bliżej siebie. Te potworne upiory były już niezwykle odważne, trzymały się niemal na granicy rzucanego przez latarnię światła. Jako pierwsze zaczęły też szeptać. Mruczały swoje prośby, żale i słowa, których nie byłam w stanie pojąć, których właściwie nie chciałam pojmować.
Bardzo nie chciałam przyśpieszać kroku, ale moje przerażone serce kazało mi biec. Chciałam zamknąć oczy i uciec. Bardzo, bardzo się bałam. Przełknęłam ślinę i ruszyłam dalej, krok za krokiem, ku ogromnemu pałacowi na wzgórzu. Miałam do wykonania zadanie, misję, która mogła sprawić, że coś zmieniłoby się w moim małym, szarym życiu.
Duchy towarzyszyły mi jeszcze przez długi czas. Zatrzymały się dopiero przed bramą ogromnego kompleksu wysokich, strzelistych budynków. Byłam już na dziedzińcu, gdy zauważyłam, że nie wkroczyły dalej za mną. Obejrzałam się. Tłumek upiorów trwał przy bramie, niespokojny i głodny. Przerażony, prawie tak samo mocno, jak ja.
Latarnia zamigotała. Przycisnęłam ją bliżej siebie, skuliłam się i zaszeptałam krótką rymowankę, którą nauczył mnie starzec w porcie w Bilgewater. Latarnia rozświetliła się na nowo, ale zauważalnie słabiej niż wcześniej. Nie zostało mi zatem dużo czasu.
Przekroczyłam dziedziniec i głównym wejściem wkroczyłam na teren głównego budynku. Szeroki korytarz prowadził do dużej sali i to tam w końcu znalazłam to, czego szukałam już od ponad trzech lat.
Zrujnowany król trwał uwięziony tuż przed swoim tronem. Na kolanach, wyrywający się z łańcuchów, zastygły w rozpaczy i strachu. Zbliżyłam się aż do granicy schodów. Tutaj, w sali tronowej, nie było ani jednego upiora, pomieszczenie było smutne, puste i wyjątkowo przerażające.
Ostawiłam latarnię na kawałek dużego, wyrwanego z sufitu muru. Z tej wysokości światło oświetlało dużą przestrzeń, czułam się zatem bezpieczniejsza. Sama podeszłam do króla, krok za krokiem, powoli, ze ściśniętym sercem i ogromną nadzieją w duszy.
Był piękny. Wysoki, smukły i taki niespokojny. Otaczała go niebieskawa poświata jego więzienia. Powoli zanurzyłam palce w tej barierze – światło przepuściło mnie delikatnie, nie czyniąc mi żadnej krzywdy.
![](https://img.wattpad.com/cover/317664385-288-k508259.jpg)
CZYTASZ
Łamacz serc (League of Legends: Viego & OC FanFiction)
FanfictionPo walce ze Strażnikami Viego tkwi uwięziony na Wyspach Cienia. Tymczasem wyspy Sudaro atakowane są przez morskie potwory. Czy zwykła, łagodna szwaczka będzie w stanie ocalić swój kraj i swego króla? Czy uda jej się sprowadzić Zrujnowane Ostrze i po...