Nasze pomieszczenie zajmowałem tylko ja i Doktor. Była to grota wykuta w skale o średnicy stu metrów kwadratowych. Część zajmowały klatki z Żydami, część aparatura doktora. Mój pokój to prycza i szafa, w której trzymałem moje narzędzia pracy. Kiedy i jak wymieniano Żydów w klatkach nigdy nie widziałem. Kiedy chodziłem na spoczynek, nie pamiętam przebudzenia - były zawsze takie same. Paląca skóra i piekąca od wewnątrz czaszka. Stary Żyd nadal nie chciał współpracować. Na szczęście przywieźli jego rodzinę - dwie córki z dziećmi oraz syna z żoną. Żyd miotał się w klatce, rzucając w naszym kierunku klątwy i przekleństwa. Pokazałem mu znaki. Splunął w ich stronę. Natychmiast zabiłem jego synową. Pozostali zaczęli drzeć się i dzieci w panice rozbiegły się po kątach. Jaka wspaniała scena! Doktor i ktoś zza parawanu przyglądali się moim metodom prowadzenia przesłuchania. Chwyciłem jedno ze szczeniąt, wszyscy natychmiast ucichli. Po raz kolejny pokazałem staremu Żydowi symbole. Przytaknął skinięciem głową. Doktor z uznaniem poklepał mnie po ramieniu. Ta dziwna postać zza zasłony przemówiła w mojej głowie. Jej polecenie to rozkaz i pochwała zarazem. Starego Żyda i jego rodziny już nigdy nie widziałem. Pozostał mój Żyd i kilku tych, których dopiero przywieźli.
Nigdy nie wiedziałem, kiedy jest noc lub dzień, nie mierzyłem także czasu. Na powierzchnię wychodziłem bardzo rzadko i to bardzo niechętnie. Żydzi szybko godzili się na współpracę, coraz więcej znaków było odczytanych. Doktor coraz rzadziej przebywał u mnie. Prowadził swoje badania.
Moje dłonie nosiły ślady szycia, brakowało mi małych palców u dłoni. Był jakiś wypadek w kopalni i ja na tym ucierpiałem, więcej mi nie było tłumaczone. Mój Żyd coraz bardziej marniał, był wysuszony, kolor jego skóry przypominał rtęć, a dłonie szpony. Gdy wstawałem, on sam wchodził do swojej klatki. Od pewnego czasu był sam, żadnych innych Żydów już nie przywożono.
Następne przebudzenie i niespodzianka: przede mną wisi mundur z pełnym rynsztunkiem bojowym i ta kolejna niespodzianka - Hauptmann - teraz mam taki stopień.
Nie jestem w podziemnym chodniku, lecz w białej sali szpitalnej. Błyskawicznie zakładam mundur, wychodzę z pokoju. Na korytarzu czeka na mnie mój ordynarz, szeregowy Knopp. Wchodzimy na dziedziniec, jestem w pałacu siedziby organizacji Todt w Bad Charlottenbrunn. Mam rozkaz udania się do Bielawy, gdzie czeka na mnie samolot, którym mam odlecieć do nieznanego mi miejsca w Prusach Wschodnich. Drogę pokonujemy motocyklem, zatrzymujemy się tylko raz w zamku nad jeziorem.
Doktor żegna się ze mną serdecznie, wręczając mi zalakowaną kopertę oraz pojemnik wielkości gaśnicy, jednak bardzo ciężki. Niesie go dwóch więźniów w pasiakach. Wyglądają jak istoty nie z tej planety. Szara skóra, szpony zamiast dłoni, oczy głęboko zapadnięte. Jeden z nich gdy mnie zobaczył, zatrzymał się nagle i puścił pojemnik. Doktor i reszta obecnych w panice uciekli do pobliskiego schronu. Owe stworzenie chwyciło mnie za buty, w jednoznacznym geście przystawiając palce do głowy. Nie musiałem strzelać. Jednym ruchem skręciłem mu kark. Był to jedyny akt łaski, jedyny raz kiedy zabiłem z litości. Tak zakończył żywot mój Żyd.
Nie bałem się zawartości pojemnika, ona dla mnie nie była groźna. Załadowałem pojemnik do motocykla i odjechaliśmy na lotnisko. Dopiero tu dowiedziałem się, że jest rok 1942.
Samolot wystartował o północy. Knopp natychmiast usnął, ja natomiast czytałem rozkazy otrzymane wraz z pojemnikiem w gondoli transportowego Dorniera. Oprócz [?] znajdowała się podłużna skrzynia identyczna jak ta, którą widziałem w Breslau. Były do niej podłączone różne przewody oraz pojemnik podobny do mojego. Przy skrzyni siedział mały człowiek z dyniowatą głową. Na głowie miał szklany hełm. Dopiero teraz zauważyłem jego oczy - takie same już widziałem w podziemiach, u tamtych postaci były jednak dużo większe. Rozmyślania przerwał głos w mojej głowie: skupić się na zadaniu.Wylądowaliśmy o świcie. Na mnie i Knoppa czekała ciężarówka. Gdy wysiadłem, kątem oka zauważyłem jak dwunastu potężnych mężczyzn wynosi skrzynie na płytę lotniska. I ten mały człowiek, dziecko ze szklaną bańką na głowie. Gdy wysiadłem z samochodu, przywitało mnie kumkanie żab - tysięcy, a może nawet i milionów. Staliśmy przed gigantycznym bunkrem stojącym samotnie na bagnach. Moją uwagę zwróciło potężne działo na szczycie.
Przywitał mnie SS-man ze smokiem na naszywce. Bez słowa podałem zalakowaną kopertę oraz oddałem pojemnik. Knoppa tu nie wpuszczono, pozostał na zewnątrz strefy. SS-man nakazał mi iść za sobą. Po przejściu około 1 km doszliśmy do kilkunastu murowanych budynków. Kazano mi wejść do jednego z nich. Pomieszczenia, które mijałem miały szklane drzwi i stalowe kurtyny w oknach. Kazano mi wejść do jednego z nich i rozebrać się do naga. Po raz kolejny ta postać - wysoka, szara, gruszkowata głowa i te wielkie oczy. Tracę przytomność, lecz jestem świadomy. Czuję czyjąś obecność. Ta istota do mnie przemawia, nagle stoję sam w środku pokoju. Naprzeciw mnie stoi ta mała postać ze szklaną bańką na głowie. Całe ciało mnie pali. W głowie czuję, jak słowa wypalają mi mózg. Słowa, znaki, symbole, takie same jak odczytywał stary Żyd w sztolniach Wüstegiersdorf. Trwa to tylko chwilę. Ubieram się i wychodzę z bunkra przez nikogo niezatrzymywany. Na mój widok SS-mani schodzą z drogi, a cywile oraz więźniowie wręcz uciekają. Knopp czeka na mnie przy aucie. Na jego ramionach, na pagonach są już dystynkcje sierżanta.
- No, kapitanie, trzy miesiące zleciały jak nic!
Opuszczamy te przeklęte bagna i lecimy skopać dupę ruskim. Na lotnisko udajemy się odkrytym samochodem. Przejeżdżając obok jakiegoś pałacyku nad jeziorem zobaczyłem go. Z psem. To był sam Adolf Hitler. Nie czułem już jego boskiej aury. Coś w głowie mi mówiło, iż to tylko marionetka. Całym sobą czułem, iż moi Panowie oraz bogowie to istoty wyższe. Kim jest ten marny kapral? Mam nadzieję, że ktoś go w końcu zastrzeli.
CZYTASZ
Dzienniki Józefa Bartnika
Historical Fiction„Przejeżdżając obok jakiegoś pałacyku nad jeziorem zobaczyłem go. Z psem. To był sam Adolf Hitler. Nie czułem już jego boskiej aury. Coś w głowie mi mówiło, iż to tylko marionetka. Całym sobą czułem, że moi Panowie oraz bogowie to istoty wyższe. Kim...