01.07.2017 - Londyn, British Summer Time

36 5 4
                                    

O londyńskich koncertach Green Daya krążą legendy, więc chociaż na początku się wzbraniałam, w końcu postanowiłam przeżyć to na własnej skórze. Bilety kupiłam w sumie na ostatnią chwilę, zarówno koncertowe jak i lotnicze. Yolo.

Leciałam z Modlina i niestety nie obyło się bez dramy – prawie spóźniłam się na samolot, bo kierowca busa stawał w trasie kilkukrotnie z powodu wymiotującego dzieciaka. Byłam bliska ataku furii. Pomijając cały aspekt finansowy, nie mogłam spóźnić się na samolot, bo miałam przylecieć do Londynu o 21... w przeddzień koncertu.

Świadoma londyńskich realiów, nawet nie miałam wykupionego noclegu – już wcześniej wiedziałam, że będę nocować w kolejce. Biorąc pod uwagę brytyjską pogodę, było to posunięcie bardzo ryzykowne, ale zapewniało kilkadziesiąt zaoszczędzonych funtów. Ostatecznie zdążyłam na samolot, przyleciałam do Stansed, wsiadłam do właściwego autobusu i po godzinie byłam w centrum Londynu. Mój pierwszy raz w Londynie! I pierwszy raz, gdy podróżowałam na koncert zupełnie sama (ze znajomymi miałam spotkać się dopiero w kolejce). Zaliczyłam więc nocny spacer po centrum miasta, z zafascynowaniem oglądając brytyjskie nocne życie.

W Hyde Parku, gdzie odbywał się British Summer Time, znalazłam się około 23 i oczywiście zastałam tam już sporo ludzi, między innymi Adę. Ułożyłam się wygodnie pod drzewem i pozostawało mi tylko przeczekać do rana. Jak na złość zaczął padać deszcz, ale zawinęłam się w kokon z płaszcza przeciwdeszczowego i nawet udało mi się zasnąć. Pobudka w wilgotnym parku pośród fanów Green Daya z całego świata była naprawdę unikalnym doświadczeniem.

Niestety nie mogło być idealnie. Po Budapeszcie angina powikłana zapaleniem zatok ścięła mnie z nóg. Wydawałoby się, że całkowicie się wyleczyłam, ale gdy obudziłam się w parku w chłodny londyński poranek, gardło bolało mnie tak bardzo, że nie mogłam mówić i przełykać (przynajmniej zaoszczędziłam na jedzeniu). Czy to sprawiło, że odpuściłam sobie czekanie? Oczywiście, że nie.

Koło ósmej wraz z Adą wyszłyśmy z kolejki, żeby odnieść nasze rzeczy do hostelu. I tu kolejne bardzo brytyjskie doświadczenie – okazało się, że śpimy w pubie. A raczej nad pubem. Gdyby było nas stać, mogłybyśmy zjeść tam śniadanie, ale jako że reprezentowałyśmy biedę, zostały nam Meal Deale z Tesco (dla mnie wszystko w wersji półpłynnej).

Nie było czasu na włóczenie się po mieście, ponieważ zasadniczo kolejkowałyśmy na festiwal, więc wpuszczanie mieli zacząć o 13. Przepisy dotyczące bezpieczeństwa były wtedy w UK bardzo restrykcyjne, więc wchodząc na teren koncertu musieliśmy pozbyć się wszystkich metalowych przedmiotów i przejść przez bramki takie jak na lotnisku. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo to spowalniało! Biegłam pod scenę, jedną ręką trzymając sobie spodnie (nie było czasu na założenie paska), a drugą trzymając w foliowej torebce cały mój dobytek. Jak zawsze z klasą.

Zdobyłam barierkę naprzeciwko Jasona i prawie popłakałam się ze szczęścia. Barierka w Londynie! Z mojej prawej strony była Marzena, z lewej strony Włoszka o imieniu Arille, a z tyłu miałam małżeństwo ze Stanów Zjednoczonych. Musieliśmy się zintegrować, bo mieliśmy spędzić w bardzo bliskim towarzystwie prawie dziesięć godzin! Na szczęście atmosfera była dosyć luźna, dało się wychodzić spod sceny, żeby kupić jedzenie i picie, więc na zmianę pilnowaliśmy swoich miejsc.

Przed Green Dayem grało pięć zespołów. Dwa pierwsze przeleciały przez mój umysł, nie zostawiając po sobie żadnego śladu, ale potem było już tylko lepiej. The Hives słyszałam parę lat wcześniej na Woodstocku i już wtedy mi się podobali, ale ich londyński koncert absolutnie mnie zachwycił. Ta energia! Ten kontakt z publicznością! Po prostu klasa.
Arille z niecierpliwością czekała na Gogol Bordello i cały czas powtarzała, że to zespół jedyny w swoim rodzaju i że na pewno mi się spodobają, bo jestem z Polski. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi, bo – przyznaję się bez bicia – nie włączyłam sobie w domu ani jednej ich piosenki. Ale gdy wyszli na scenę i zaczęli grać, totalnie zrozumiałam, o czym mówiła Arille. Nie będę opisywać, po prostu musicie to zobaczyć. Absolutnie fantastyczny koncert. Potem został już tylko Rancid i....

Bohemian Rhapsody. Śpiewanie tej piosenki w Wielkiej Brytanii było zdecydowanie inne. Mocniejsze. Głośniejsze. Sama nie wiem, jak to określić. Po prostu inna energia. Ekipa GD chyba też coś przeczuwała, bo postanowili nagrać ten moment.

Wyjście Green Daya na scenę to moment, którego nie da się porównać z żadnym innym. Emocje nie do opisania, mieszanina bezgranicznej radości i wzruszenia. Pierwszy koncert, na którym nie mogłam drzeć się jak głupia, bo nie pozwalało mi na to moje bolące gardło. Ale mój nienaturalnie cichy głos i tak tonął pośród ogłuszającego ryku sześćdziesięciu tysięcy innych ludzi.

Arille od początku mówiła, że będzie chciała wejść na scenę na Longview. Zrobiła nawet własnoręcznie gigantyczny plakat. Ja też chciałam starać się o wzięcie na scenę, ale przy jej arcydziele moja karteczka rozmiaru A4 wyglądała po prostu śmiesznie. Więc nawet nie zamierzałam jej wyciągać. Gdy przyszło Longview, zaczęłam odstawiać szopkę, pokazując na Arille – zresztą nie tylko ja. Cała nasza barierkowa ekipa robiła pantomimę, mającą na celu przyciągnięcie uwagi Billie'ego. I udało się! Gdy ochroniarze ją wyciągali, Billie uśmiechnął się i pokazał na mnie – nie żeby mnie wybrać, oczywiście, ale żeby pokazać, że mnie pamięta. Moje serca zrobiło fikołka.

Chociaż znałam Arille tylko kilka godzin, cieszyłam się z jej momentu na scenie niemal tak samo jak z występu Mateusza. Rozmawiałyśmy na ten temat i wiedziałam, ile to dla niej znaczyło. Pod koniec występu poprosiła Billie'ego, żeby nie musiała skakać ze sceny i ochroniarze przyprowadzili ją na jej miejsce pod barierkami. Od razu ją przytuliłam, a ona się rozpłakała. Pomiędzy szlochami podziękowała mi za pomoc w wejściu na scenę, wcisnęła mi coś w rękę i powiedziała, że dał jej to Billie. Była to kostka od gitary. Używana. W tym momencie ja również się rozpłakałam i stałyśmy tak przytulone do siebie, zalewając się łzami, a w tle leciało Youngblood. Niesamowite, co ten zespół robi z ludźmi.

Pod koniec koncertu udało się nam usłyszeć absolutny rarytas trasy Revolution Radio – akustyczne 21 Guns. Poza tym setlista była standardowa. Warto wspomnieć też o tym, że BST miało cudowną oprawę – scenę stylizowaną na drzewo, pokrytą u góry liśćmi oraz wspartą na gigantycznych, zagiętych telebimach. To naprawdę robiło wrażenie. W dodatku wszystkie piosenki były tłumaczone na język migowy, a tłumaczki wydawały się bawić równie dobrze jak publiczność.

Następnego dnia moje gardło magicznie przestało boleć. Postanowiłyśmy z dziewczynami pójść więc pod hotel Green Daya. Jeżdżąc na koncerty z czasem poznaje się różnych ludzi i z czasem pozyskuje się dziwne informacje. Na przykład takie, gdzie nocuje zespół. Temat jest śliski i nie zawsze powinno się wykorzystywać tę wiedzę. Odpuszczam, gdy pod hotelem czeka dużo osób, gdy ludzie zachowują się jak wariaci, wbiegają do środka, rzucają się na zespół itd. Ale gdy jest się samemu i można udać, że trafiło się tam przypadkiem... Czemu nie.

Czekałyśmy dobrych kilka godzin, ale spotkałyśmy tylko Adrienne i.... Linkin Park. Sam Green Day wyszedł tylnymi drzwiami – zupełnie nie pomyślałyśmy, że pod główne wejście niewygodnie było podjechać większym samochodem. No cóż, pech.

Nie traktowałam i nie celebrowałam londyńskiego koncertu jak pożegnanie, bo przecież za dwa dni miałam lecieć do Glasgow. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że z Glasgow wszystko pójdzie nie tak. Więc to właśnie wtedy, w Londynie, po raz ostatni usłyszałam Forever Now, czyli piosenkę mojego życia, od której tytuł wzięło to dzieło. I don't wanna think about tomorrow, don't wanna think about the old, it doesn't matter anyway. 

Forever Now || Green Day PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz