Związek z Harrym był trudny.
Ale gdybym miał dogłębnie przeanalizować swoje własne życie, nic, absolutnie nic, nie było w nim łatwe. Związanie się z Wybrańcem czarodziejskiego świata było tylko wisienką na torcie i potwierdzeniem tego wszystkiego. Ukrywanie własnego związku, szczęścia i no cóż, miłości do niego, stało się czymś naturalnym od naszego piątego roku. Wspólne chwile były niedostępne dla postronnych oczu, ale kłótnie i sprzeczki jakie toczyliśmy, działy się na widoku całego świata czy to w Hogwarcie czy w magicznej społeczności. Czasami słyszeli też je nasi sąsiedzi, bo pomimo, że nie mogłem wykrzyczeć mu czegoś prosto w twarz, osiągnąłem prawdziwe mistrzostwo w rzucaniu w niego różnymi przedmiotami i zaklęciami.
Ale to nie sytuacja w łazience Jęczącej Marty była najtrudniejsza próbą. Nie był nim również pożar w Pokoju Życzeń. Wszystko działo się po Ostatecznej Bitwie i moim krótkim, ale jakże trudnym pobycie w Azkabanie.
***
Straciłem głos tydzień po swoich osiemnastych urodzinach. Mogłem tylko pogratulować ciotce Bellatrix pośmiertnego prezentu jaki mi dała. Był niezapomniany i tak bardzo niechciany, że gdyby nie żyła, sam z przyjemnością bym ją wysłał do ostatniego kręgu piekła Dantego.
***
Ostateczna Bitwa była straszna i chyba nie ma tylu słów, które byłyby w stanie opisać to wszystko co się tam działo. Byłem świadkiem kilku rzeczy, a o większości nie miałem pojęcia i cieszę się z tego, bo własne doświadczenia spowodowały u mnie traumę, a co dopiero jakbym miał zobaczyć na własne oczy jak Fenrir rozrywa twarz i gardło Lavender Brown.
Przeżyłem rok mieszkania w Malfoy Manor, które przestałem nazywać domem, ponieważ stało się więzieniem, gdzie musiałem urywać swoje przerażenie za maską opanowania. Ale nawet to nie przygotowało mnie na to co się działo w Hogwartcie po tym jak weszli tam Śmierciożercy, szmalcownicy i olbrzymy.
Najgorszy jednak był moment, kiedy myślałem, że to koniec, a Harry Potter nie żył.
Widok martwego ciała Harry'ego w rękach tego olbrzyma i cały orszak Śmierciożerców, któremu przewodził Czarny Pan, spowodował, że ugięły się pode mną nogi. Nie krzyczałem i nie wyrywałem się do przodu jak głupia Weasley'ówna. Po prostu wszystko ograniczyło się do bezwładnego (i martwego jak wtedy myślałem) ciała mojego chłopaka.
Kiedy godzinę temu usłyszałem głos Voldemorta mówiący, że mamy wydać Harry'ego Pottera, zacząłem go szukać, ale wpadałem w coraz większą panikę, bo nigdzie go nie było. I wiedziałem, gdzieś w głębi serca, że on tam poszedł. Prosto w objęcia samej śmierci, by poświęcić się za miliony, które nie były tego warte. Później się dowiedziałem, że on faktycznie umarł w Zakazanym Lesie i spotkał Dumbledore'a oraz okaleczoną duszę Czarnego Pana, która ledwo przypominała człowieka.
– Harry Potter nie żyje! – zwycięski okrzyk rozniósł się echem po zniszczonych murach zamku.
– Nie! – krzyk rudej Weasley był równie głośny, co śmiech ciotki Bellatrix, która wspięła się na zniszczony kamienny kawałek zamku i zaczęła tańczyć taniec zwycięstwa.
– Milcz głupia dziewczyno!
Czarny Pan miał swoją chwilę triumfu w otoczeniu swoich wiernych Śmierciożerców i załamanych hogwartczyków.
– Harry Potter nie żyje! – kolejny krzyk Czarnego Pana i wiwaty Śmierciożerców przedarły się do mojej świadomości. Lord roześmiał się, a mnie zmroziło. Odwrócił się w stronę gdzie stał zapłakany olbrzym z Harrym na rękach. – Hagridzie, połóż go u moich stóp, tam gdzie jego miejsce.
CZYTASZ
Tysiąc niewypowiedzianych słów
FanfictionChciałem wierzyć, że utrata głosu nie była ostateczna. Wmawiałem sobie, że klątwa, którą rzuciła na mnie ciotka Bellatrix, nie zniszczyła mi reszty życia. Przekonywałem sam siebie, że pobyt w Azkabanie nie złamał mnie na pół. Pragnąłem, by miłość kt...