Boję się umrzeć. Kiedyś bałem się bardziej życia, niż samej śmierci mimo że nie mam pojęcia kiedy, ani jak ona nadejdzie. Ale ten strach paraliżował całe moje ciało, powodował, że miałem problemy z oddechem i zastanawiałem się tylko jak bardzo będę cierpieć przy tym. Nie miałem wątpliwości również, że nie dożyję godnej starości. Nie chciałem jej w ogóle.
Starość przeraża mnie równie mocno co śmierć.
Byłem jednak gotowy umrzeć, kiedy zorientowałem się i w pełni do mnie dotarło co zrobiłem, rzucając Potterowi różdżkę. Skazałem się na śmierć. Nie sądziłem jednak, że obudzę się, kiedy Czarny Pan odszedł już na zawsze, bo Harry go w końcu pokonał. Myślałem, że zaklęcie, która ciotka Bellatrix rzuciła we mnie, zakończy moją egzystencję. I pocieszałem się, że przed odejściem pokazałem, po czyjej stronie w końcu stanąłem. Nie umarłem z łatką Śmierciożercy. Okazało się, że to stek kłamstw, które stworzył mój umysł.
Wcale nie umarłem w tej cholernej Bitwie.
***
Siedziałem przy postawionym na nowo stole, z dala od wszystkich innych. Obok mnie Blaise siedział z temblakiem na lewej ręce, który założyła mu pani Pomfrey, rzucając w międzyczasie zaklęcie tamujące krwawienie że stopy jakiegoś Krukona.
Bitwa się skończyła, a wszyscy lizali własne rany w zaciszu Wielkiej Sali. Martwi leżeli na podłodze, opłakiwani przez krewnych i przyjaciół. Żywi za to starali poskładać własne ciało i dusze, po tym co się działo przez ostatnie kilka godzin w murach zamku. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie dało się zrobić tego w kilkanaście minut. Zajęło to długie lata, a i tak, niektóre rzeczy (które zakorzeniły się zbyt głęboko w umyśle) nie zostały nigdy zapomniane czy przepracowane.
Nie miałem siły wstać, a samo oddychanie było dla mnie wyzwaniem. Słyszałem ciche rozmowy innych, płacz niektórych i zawodzenia bólu.
Nie wiedziałem, gdzie jest Harry, ani moi rodzice. Jeśli mam być szczery, to moja świadomość, tego, że rządy Czarnego Pana oficjalnie się skończyły, też wtedy nie istniała. Miałem wrażenie, że dryfuje gdzieś po środku nicości. I wiedziałem, że mimo wszystko nie mogę jeszcze odpuścić.
***
Kiedy czuję jak jego palce zaciskają się na mojej dłoni, a wokół mnie mogę wyczuć obecność Harry'ego, nie mogę powstrzymać się od cichego westchnięcia.
Odwracam się pewny, że będę mógł w końcu go zobaczyć i spojrzeć w te zielone oczy. Ale nikogo obok mnie nie ma. I zanim jestem w stanie, przypomnieć sobie, że Potter ma pelerynę niewidkę, słyszę jego głos tuż przy swoim uchu.
- Chodź ze mną - wyszeptał Harry i pociągnął mnie żebym wstał.
Wszyscy widzieli samotnego i ledwo idącego Dracona Malfoy'a, który wychodził z Wielkiej Sali. Kilka osób odprowadziło mnie wzrokiem, jeszcze inni szeptali cicho o sytuacji, która miała miejsce, kiedy okazało się, że Harry Potter jednak żył. Ale tak naprawdę, to Harry Potter ukryty pod Peleryną Niewidką, prowadził mnie jak dziecko w kierunku wyjścia. Poddałem mu się, bo każdy krok, był dla mnie wyzwaniem. Miałem nadzieję, że odejdziemy z Hogwartu na dobre. Pragnąłem stąd wyjść i nigdy nie wracać.
Nie miałem pojęcia dokąd szliśmy. Harry prowadził, a ja po prostu poddałem mu się. Mijaliśmy zniszczone korytarze, martwe ciała Śmierciożerców (rozpoznałem kilku z nich) i sterty kamieni oraz kałuże krwi. Już dawno przestało robić to na mnie wrażenie. Po roku mieszkania z Czarnym Panem w Malfoy Manor, po prostu przywykłem do pewnych rzeczy.
CZYTASZ
Tysiąc niewypowiedzianych słów
Fiksi PenggemarChciałem wierzyć, że utrata głosu nie była ostateczna. Wmawiałem sobie, że klątwa, którą rzuciła na mnie ciotka Bellatrix, nie zniszczyła mi reszty życia. Przekonywałem sam siebie, że pobyt w Azkabanie nie złamał mnie na pół. Pragnąłem, by miłość kt...