Chapter XXII

215 13 0
                                    

Sekundy zamieniają się w długie minuty, a nawet godziny, gdy Louis stoi przed drzwiami Harry'ego, czekając, aż ten mu otworzy.

Czuje, że, pomimo przekonania, iż postępuje właściwie, nie jest gotowy na tą rozmowę. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że im dłużej będzie odkładać ten moment na później, tym, jeśli jest jeszcze jakakolwiek na to szansa, trudniej im będzie odbudować ich relację.

Muszą ze sobą porozmawiać. Szatyn musi przedstawić loczkowi swoją wersję wydarzeń. Jeżeli to ma być ich ostatnia rozmowa, ich pożegnanie, niebieskooki chce opuścić próg mieszkania, z którym wiąże wiele wspomnień, z pewnością, że powiedział wszystko, co miało zostać powiedziane.

Z każdą kolejną mijającą chwilą jego serce łamie się na mniejsze kawałeczki. Czy naprawdę to skończy się w ten sposób? On, czekający za drzwiami, z sercem na dłoni, gotowy wyjaśnić całe to zamieszanie oraz Harry. Druga miłość jego życia. Osoba, której zaufał bezgranicznie po śmierci Jennifer, swojej bratniej duszy, oraz po tym, jak został odrzucony przez rodzinę. Osoba, która teraz nie chce go znać i zachowuje się, jakby to wszystko, co między nimi zaszło, nigdy się nie zdarzyło.

Odwraca się bokiem do drzwi, by oprzeć przedramię o kolumnę. Pochyla się, chowając głowę za wyciągniętą ręką. Spogląda na żwir, którym jest usypana dróżka prowadząca do drzwi wejściowych.

Przez jego głowę przewijają się wszystkie dobre momenty, które przeżył z brunetem. Dobrze wie, że wyrzucenie tego mężczyzny z głowy nie będzie należało do najłatwiejszych z zadań. Jak wyjaśni to Rose?

– Louis?

Nie słyszy odgłosu kroków zbliżających się do drzwi. Nie słyszy przekręcania zamka. Nawet nie słyszy charakterystycznego skrzypienia, które towarzyszy dzwiom odkąd zepsuły się w nich zawiasy. Pierwsze, co wyłapuje jego umysł, to głos Harry'ego. Jest słaby i miękki.

– Louis, słyszysz mnie?

Nie zareagował, co zapewne zmartwiło loczka, dlatego odezwał się on po raz drugi. Jeśli w ogóle się o niego jeszcze martwi. Louis nie chce sobie psuć w głowie tej optymistycznej wizji, więc wmawia sobie, że tak jest.

– Louis, spójrz na mnie.

Cokolwiek powiesz, Hazz, myśli, przestaje się opierać o kolumnę i w końcu przenosi spojrzenie na bruneta.

Wodzi wzrokiem po jego stopach, które są ukryte pod futrzastymi kapciami. Powoli idzie w górę; tyczkowate nogi w czarnych skinny jeansach, talia tak wąska, że loczek mógłby zapewne nosić spodnie z damskiej rozmiarówki, obcisły zielony T-shirt ukazujący zarys mięśni na jego klatce piersiowej. Pod lewą pachą trzyma swoją ulubioną piżamę, a na szyi ma zawieszony naszyjnik z krzyżem. Pewnie szykuje się do wieczornej kąpieli, dlatego jeszcze ma go na sobie.

Kiedy ich spojrzenia się spotykają, Louisowi miękną kolana. Zdążył zapomnieć, jak hipnotyzujące potrafią być zielone oczy jego partnera.

Nie odzywa się od razu. Stoją tak przez minutę, może dwie, po prostu na siebie patrząc. Z perspektywy osoby postronnej wygląda to dość dziwacznie, ale dwójka zainteresowanych wie, co ten kontakt wzrokowy dla nich znaczy. Porozumiewają się w ten sposób. Louis niemo prosi o zgodę na rozmowę, a Harry mu ją daje.

Nie musi nawet powtarzać pytania przy użyciu słów, brunet zwyczajnie usuwa mu się z drogi.

– Dziękuję – szepcze, przekraczając próg.

– Dużo się ostatnio zadziało, co? – wzdycha loczek, bez wahania kierując się w stronę salonu. Louis podąża za nim.

– Tak... Dlatego tu jestem. Chciałem ci wszystko wyjaśnić. Ja...

Foolhardy | larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz