Wycieczka

916 45 12
                                    

Okej. Wszystko spoko. Ale wycieczka do własnego domu?! Jakby tata nie miał nic do robienia, tylko coraz bardziej uprzykrzanie mi życia. Tak, to zdecydowanie jego ulubione zajęcie.

Jest tyle szkół. Tyle szkół w Nowym Jorku! W mojej szkole jest tyle klas, a ten musiał wybrać akurat moją! Najgorzej, że mama zaaprobowała tę decyzję. Na dodatek słowami: „dzieciakom przyda się trochę rozrywki. Szczególnie teraz, kiedy ciągle siedzą w komputerach". Świetnie! Po prostu super! Lepszego planu na wieczór nie mogli wymyśleć, bo przecież najlepiej będzie się ponaśmiewać z żenujących sytuacji, w których brałem udział. Założę się, że tata już się zmówił z innymi Avengerami, by zrobili jak najwięcej wstydu. A to później się odbija na mojej psychice. Doprawdy, niedługo będę musiał iść do tego psychologa! I to jeszcze z własnej woli!

Ale wracając. Byłem na tej nieszczęsnej wycieczce, która niby miała być ciekawa. Za to chyba najciekawszy był wujek Clint, który zupełnie przypadkiem wypadł z wentylacji. A na dodatek przez przypadek do niej wlazł. Dokładnie. I jeszcze wyczujcie ten sarkazm.

Szliśmy sobie spokojnie, chcąc dojść do miejsca, gdzie znajdowały się laboratoria. A tu nagle Barton za moimi plecami, pretensjonalnie mówiąc: „Nigdy nie uda mi się ciebie wystraszyć!". To była prawda. Hawkeye często próbował mnie chociażby zaskoczyć. Ale od czego ma się „pajęczy dreszczyk", co nie? Później było jeszcze gorzej. Praktycznie cała klasa podbiegła do Clintona, prosząc o autograf albo zdjęcie, zupełnie nie patrząc na przygniecionego mnie. Wujek Clint tylko bezczelnie się zaśmiał, podpisał jakąś kartkę i zwrócił się do mnie:

Tony tylko kazał przekazać, żebyś dzisiaj nigdzie nie wychodził, bo macie iść na lody!

Parę osób otworzyło buzię ze zdziwienia. Właściwie większość. Tylko MJ zachichotała cicho, robiąc zdjęcie Flashowi Thompsonowi, który prawie przechodził zawał.

Ach, a masz ochotę na wieczorne granie? — spytał mnie podstępnie.

Panie Barton... — jęknąłem, a on zrobił naburmuszoną minę. Westchnąłem cicho zażenowany i zawstydzony.

Przepraszam, co się stało z wujkiem Clintem?!

— Poszedł już dawno, a pan powinien za nim! — cóż...No, później mnie czekała nudna pogadanka. Ta, dwudziesto pięcio minutowy wykład na temat tego, jak mam się do niego zwracać.

Po tej sytuacji, miałem ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy spod niej nie wracać. Nie miałem pojęcia, że to był dopiero taki jakby „prolog" całej wycieczki.

Normalnie nie lubię być chory. Bo jak już zachorowałem, to tak na poważnie. Przecież Spider-Man nie może mieć problemu takiego jak zwykłe przeziębienie. Ale wtedy wręcz błagałem los, żebym zemdlał, czy cokolwiek. A co los zrobił?! Zesłał na mnie Natashę i Wandę, rozmawiających ze sobą o czym? Oczywiście, że o mnie! Nie żeby coś, ale jak na początku jedna dziewczyna się zapytała, czy zobaczą jakichś Avengerów, pani Emily — bardzo mila recepcjonistka, która nas głównie oprowadzała, odpowiedziała, że nie. I to mnie wtedy trochę uspokoiło. Dopiero po zobaczeniu wujka Clinta, zorientowałem się, jak bardzo się myliłem.

Na początku pomyślałem o ucieczce. Natomiast szybko odrzuciłem tę myśl, wiedząc, że pewna sztuczna inteligencja na pewno postanowi na mnie nakablować. Oj, tak. Nie da się zaprzeczyć, że tata by się wkurzył. Oczywiście nie bardzo. Znam jego możliwości i wiem, że jego da się szybko zdenerwować, ale jeżeli zrobi się słodkie oczka...No dobra, tylko u mnie to działało. Kiedy Clint przez przypadek wylał jego poranną kawę do zlewu, to nie mógł wypić swojej, przez następne trzy miesiące. A ja...No co można powiedzieć? Ja się pobiłem z Flashem, raz rozwaliłem prąd w całej wieży, a o rozbitych szklankach przeze mnie już wolę nie wspominać...I co?

Kiedy powiedziałem tacie o bójce, to ten zapytał się, kto wygrał.

Kiedy przez dwa dni nie można było włączyć światła, to zamiast się zdenerwować i na mnie nakrzyczeć, to tata wolał mi pogratulować, bo mu to się jeszcze nie udało.

Pewnego wieczoru zbiłem jego ulubiony kubek. Pewnie zapytacie się, jak to kubek? Przecież to trzeba by było rozbijać specjalnie! Otóż ja sam nie wiem. Następnego dnia rozbiłem szklankę...a mama stwierdziła, że to oznacza szczęście. Na dodatek tata jej zawtórował. Chociaż, gdyby to nie była Pepper, to pewnie by tego nie zrobił. Nie chcielibyście zaznać jej gniewu. Ja też nie zaznałem, ale Tony....Naprawdę mu współczuję.

Trochę się zatraciłem w tych opowieściach, nie? Ale chyba skończyliśmy na cioci Nat i Wandzie. Kiedy już były w połowie jakże fascynującej rozmowy o tym, „jakim zdolnym jestem uczniem", to musiały mnie zauważyć.

Powitały mnie słowami: „Nasze bubu!", jak możecie się spodziewać, wszyscy z mojej klasy zaczęli się śmiać. No dobra, prawie wszyscy. Eh...Dawno nie byłem aż tak zawstydzony. Kiedy moja twarz była praktycznie jak pomidor. Nie, wróć. Jak burak!

Powracając. Wiedziałem, że Thompson jest głupi. Za to nie miałem pojęcia, że to kompletny osioł. Gdy Natasha podbiegła do mnie i złapała za ramię, on krzyknął: „Penis Parker! Ile im zapłaciłeś?!". Oj, chyba nie da się określić, jak bardzo Nat wyglądała na wkurzoną.

Wtedy się poddałem. Poddałem się w sprawie, że ten dzień nie będzie taki zły. Owszem, ciocia Nat spuści łomot Flashowi, ale jak wrócę do szkoły, to zacznie się to samo piekło.

I wzrosła nadzieja. Wzrosła nadzieja, kiedy zobaczyłem wujka Steve'a, podchodzącego do nas. Radośnie krzyknął: „Cześć, dzieciaki!". W tamtej chwili byłem jednocześnie zażenowany jego zachowaniem, jak i podekscytowany tym, że plan taty i Nat się nie uda.

Ten chłopak po twojej prawej dokucza Peterowi — Super. Po prostu zajebiście! Przepraszam, jeśli wyraziłem się zbyt wulgarnie, ale nie da się opisać mojego wkurzenia inaczej. Przypomnijcie mi, żebym później napisał trzysta razy „Nadzieja matką głupich". Może wtedy zrozumiem, że to rzeczywiście prawda.

Kapitan tak groźnie spojrzał się na Flasha, że aż zrobiło mi się go żal. Jedyną osobą, która miała choć trochę krzty dobroci, była Wanda, która patrzyła się na mnie przepraszająco. Jestem pewien, że tata ją trochę zmusił.

Właśnie tamten moment wybrał sobie pan Harrington. Kiedy Natasha już szykowała swoją broń, a Steve brutalnie złapał Thompsona za szyję, to on z niby „spokojem" oznajmił, że nie mogą stosować przemocy na jego uczniu. Kapitan wymamrotał ciche „to było ostrzeżenie", a Nat odłożyła pistolet.

Po tym całym wydarzeniu stwierdziłem jedno: „zabiję tatę!". Teraz mam przerąbane u Flasha, dyrektora, pana Harrington'a i ziomków Thompsona. Założę się, że oni wszyscy będą myśleć, że to moja sprawka!

Najbardziej żenujący jednak był Steve, który na odchodne rzucił: „Dzisiaj pizza na kolację!". Przysięgam, że już nigdy nie spojrzę na nich tak samo.

Później spotkaliśmy Bruce'a, który poprowadził nam szybkie „warsztaty". A ze mną jedynie się przywitał. Naprawdę nie potrafię opisać, jak bardzo byłem mu wdzięczny. Z pewnością tata planował co innego, ale przecież to nie on wydaje rozkazy, prawda? Okej, może czasami.

Reszta wycieczki była o dziwo spokojna. Kiedy się zakończyła, to miałem nadzieję na szybki powrót do pokoju, przebranie się w piżamę i rzucenie na łóżko. Niestety w wieży nie można żyć tak spokojnie.

Najpierw zaciągnęli mnie do salonu, bym opowiedział, jak to cudownie było. Później — lody, które obiecał tata. Chyba jedyne dobra rzecz dzisiaj. Następnie krótka kłótnia taty i mamy, która uważała, że lody przed obiadem to beznadziejny pomysł. Że w ogóle lody to beznadziejny pomysł.

Jak możecie się domyślać, wspólne granie z wujkiem Clintem odbyło się zaraz po obiecanej pizzy. Z której tak na marginesie, Pepper też nie była zadowolona.

Tak, to zdecydowanie w dużym skrócie...

Irondad one Shoty Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz