Ostatnie dni Parker spędził bardzo pogodnie. Właśnie spokojnie wracał ze szkoły. Jego pamięć nie sięgała chwili, kiedy był w aż tak dobrym humorze. Zazwyczaj czymś się zamartwiał. Czy to zadaniem domowym, czy głupimi spalonymi tostami. Dziś tak nie było. A przynajmniej nie miało być. Kiedy zaczął coś sobie nucić pod nosem, poczuł jak ktoś gwałtownie pociągnął go za kaptur.
— Co tam, penis?! Stęskniłeś się!? — Peter usłyszał znajomy szyderczy i głupkowaty głos. Ktoś go uderzył w brzuch tak mocno, że nastolatek zgiął się w pół i jęknął cicho.
— A było tak dobrze... — stwierdził w myślach. Zaraz po tym zaczął się tak zwany maraton...— Nie pojechałeś po Petera? — zapytała Pepper, wchodząc do salonu.
— Rano powiedział, że sam wróci — odparł wymijająco Tony. Potts przewróciła oczami.
— Jedziemy po niego. Zrobimy mu niespodziankę.
Głos kobiety był tak stanowczy, że Stark bał się zaprzeczyć. Szybko wstał z kanapy i podążając śladami Pepper, wyszedł z pomieszczenia. Kiedy dotarli na miejsce, usłyszeli czyiś śmiech, który był niebezpiecznie skontrastowany z jękami i cichymi krzykami. Filantrop i jego narzeczona podbiegli do alejki skąd pochodził owy dźwięk.Peter już dawno stracił nadzieję na szczęśliwy powrót do domu. Wraz z kolejnym uderzeniem lub obelgą czuł, że robi się coraz słabszy. Wszystko słyszał jak we mgle. Mimo to zauważył kiedy ktoś walnął Thompsona pięścią, prosto w nos. Poczuł...ulgę? Nadzieję? Właśnie wtedy przypomniały mu się słowa Daniela Browna — byłego męża cioci May. Po jej śmierci Parker został z nim, jednak na szczęście szybko udowodniono, iż pod żadnym pozorem Brown nie nadaje się na opiekuna piętnastoletniego dziecka. Daniel bardzo często mu powtarzał: „Pamiętaj, Parker. Nadzieja matką głupich. Pamiętaj, że radosne chwile są niczym, w porównaniu ile cierpienia i bólu jeszcze przeżyjesz". Spider-Man często przypominał sobie zdania Browna wypowiedziane w jego stronę. Zazwyczaj właśnie w takich chwilach. Brown mu zawsze wypominał, że nigdy nie zdoła być całkowicie szczęśliwym. To bardzo odbiło się na psychice nastolatka.
— Tony! Coś ty zrobił!? — zapytała kobieta. To była...Pepper? Spider-Man powoli odzyskiwał świadomość. Zorientował się, że obok panny Potts jeszcze jedna osoba.
— P-pan Stark? — wymamrotał cicho Parker.
— Tony Stark?! — krzyknął zdziwiony Thompson, szukając w plecaku chusteczki do krwawiącego nosa. Filantrop złapał Flasha za kołnierz i brutalnie podniósł do góry.
— Jeszce raz chociażby krzywo spojrzysz na mojego syna, a skończysz dziesięć razy gorzej niż on w tym momencie! O ile będziesz miał szansę, ponieważ dopilnuję, abyś ty i ten twój ulizany tatusiek już jutro opuścili Nowy Jork. — odparł groźnie Iron Man. Przerażony Thompson pokiwał głową. W jego oczach było widać duże zdziwienie i strach. Jego ręce aż drżały. Peter powoli i ostrożnie podniósł się do siadu, próbując ogarnąć co się właśnie stało. Tony jeszcze raz uderzył Flasha w szczękę i zwrócił się do Spider-Mana.
— Wszystko w porządku? Głupie pytanie. Chodź. — powiedział i pomógł wstać Parkerowi. Ze skrzywieniem na twarzy przejechał palcem po jego skroni, z której sączyła się krew. — Dzieciaku...
Poprowadził nastolatka do samochodu i tak pojechali do wieży. W trakcie drogi, Tony chyba z dziesięć razy pytał jak chłopak się czuje. Całej sytuacji przyglądała się Pepper, która poczuła się szczerze dumna z mężczyzny. Kto jak kto, ale Iron Man niecodziennie komuś pomaga, czy po prostu się o niego troszczy. Mówią, że Tony Stark nie ma serca. Kobieta uważała inaczej. Tony Stark ma serce, tylko rzadko go używa.***
Nazajutrz siniaki Petera już nie bolały tak bardzo. Jego przyspieszona regeneracja zajęła się tym, żeby nastolatek mógł się spokojnie poruszać i robić to bez bólu. Jednakże poczucie winy, a zarazem wdzięczności było bardzo dziwne.
Kiedy rano wstał, w kuchni zastał o dziwo najwyraźniej usatysfakcjonowanego miliardera.
— Coś się stało? Czemu jesteś taki szczęśliwy? — zapytał podejrzliwie piętnastolatek, a filantrop uśmiechnął się złośliwie.
— Tak, Pete. Coś się stało. Mój plan się powiódł. — odpowiedział Tony, biorąc kolejnego łyka kawy.
— Jaki plan? O co w ogóle chodzi? — spytał Parker, marszcząc brwi.
— Ten plan nazywa się „zlikwidować Thompsona i nie pobrudzić sobie rąk jego krwią". Załatwiłem to. — powiedział Stark.
— Słucham?! Co masz na myśli? — rzekł już trochę zaniepokojony i poddenerwowany Peter. — Co to znaczy zlikwidować?!
— Cóż...Jak mówiłem wczoraj, Thompson nie będzie mógł przebywać w Nowym Jor-
— Zrobiłeś mu coś!? Błagam powiedz, że nie... — jęknął Spider-Man, przerywając miliarderowi. Zirytowany Iron Man przewrócił oczami i delikatnie złapał przybranego syna za ramię.
— Nie, ja mu nic złego nie zrobiłem. A przynajmniej teoretycznie. — powiedział spokojnie Tony.
— Czemu teoretycznie!?
— Zadzwonił do jakichś typów i kazał im spuścić łomot temu gówniarzowi — odparła obojętnie Natasha, wchodząc do salonu.
— Skąd wiesz? — zapytał zdziwiony Stark. Romanoff wywróciła oczami.
— Nic dziwnego. Krzyczałeś na całe pół piętra, a ja mam wyjątkowo wrażliwy słuch. — odpowiedziała Czarna Wdowa.— Poza tym czemu nie mówiłeś, że ktoś cię dręczy w szkole, Peter? Doskonale wiesz, że bym się tym odpowiednio zajęła — stwierdziła, patrząc na nastolatka pouczająco. Parker skrzyżował ręce.
— Tak? Wątpię, żeby po takiej twojej akcji Flash był żywy. — rzekł pół żartem, pół serio Spider-Man.
— A w ogóle co cię obchodzi, czy on jest żywy? Przecież to ostatnia osoba, o którą powinieneś się martwić — oznajmił z irytacją Stark.
— To też jest osoba. Nieważne co Flash mi zrobił. Znacie powiedzenie „Nie czyń drugiemu, co Tobie nie miłe"? — odparł nastolatek, jakby tłumaczył najoczywistszą rzecz na świecie. Natasha i Tony równocześnie pokręcili głową z dezaprobatą.
— Tak czy siak, nie zobaczysz tego zidiociałego gówniarza już nigdy, a on cię nie zapomni na wiele lat — powiedział Iron Man z zadowoleniem w głosie, chcąc zakończyć tą jego zdaniem nudną i bezsensowną konwersację. — Thompson sobie zasłużył na to, co go dziś spotkało. Koniec tematu. — uciął krótko, widząc jak Peter otwiera usta, chcąc zapewne zaprzeczyć, jednakże szybko je zamknął. Romanoff pokiwała głową.
— Popieram zdanie Tony'ego.
—Świetnie, ciociu Nat.