Pierwsze uderzenie za to, że był zbyt słaby.
Drugie za to, że to jego wina.
Trzecie po to, żeby zapamiętał.A później pytają, czemu ma twarz w siniakach, czemu na jego nadgarstkach widnieją bandaże. I tak codziennie przychodził do szkoły. Codziennie ratował ludzi. Nikt by się nie domyślił, że tak naprawdę ratunku to potrzebuje on sam...Natomiast każdy sekret musi zostać ujawniony...
***
Niczym dziwnym było to, że nastolatek zemdlał po kolejnym dotkliwym dla niego pobiciu. Nie był to pierwszy raz, a Peter stracił nadzieję, że ostatni. Powoli odzyskiwał świadomość. Przeciągnął się leniwie po łóżku, analizując jak się w nim znalazł. Po pokoju rozległ się głos Karen.
— Masz 27 nieodebranych połączeń od Pana Starka i 31 nieprzeczytanych wiadomości tekstowych. — odparła sztuczna inteligencja. Parker jęknął cicho w poduszkę, kiedy jego telefon zaczął grać przyjemną i tym razem irytującą melodyjkę. Po raz kolejny do jego uszu dotarł dźwięk powiadomienia. Ledwo co wziął do ręki komórkę i z bólem zorientował się, że urządzenie znajdujące się w jego ręce znów zaczyna charakterystycznie wibrować. Zamierzał odrzucić połączenie, jednakże palce miał tak obolałe, że nie kontrolował ruchów przez nie wykonanych. Niedbale przesunął kciuk w górę po ekranie.Tony wydzwaniał do niego już parę godzin. Chyba nie było osoby, która martwiła się bardziej niż on. Nie da się opisać słowami poczucia ulgi, które filantrop w tamtym momencie odczuwał.
— Peter? Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie! Czemu nie odbierałeś, do jasnej cholery!? — krzyknął Iron Man.
— Ciszej. J-ja...
— Co?! Co ty?! Nawet nie masz pojęcia, jak się martwiłem! — po głosie miliardera można było wywnioskować, że nie był zły. Że był wściekły. — Gdzie jesteś? Podjadę po ciebie. Mamy parę spraw do obgadania.
— Panie Stark, bardzo panu dziękuję za to, co pan dla mnie z-zrobił, ale chyba nie d-dam rady dłużej tego ciągnąć...Jestem bardzo wdzięczny, ale jestem pewien, że bardziej panu się przyda mój brak niż ja...Ja już nie jestem potrzebny...
— Peter, co ty gadasz?! Oczywiście, że jesteś potrzebny! Nie, nie rozłączaj się!...No i się kurwa rozłączył!
— Friday, namierz Petera — powiedział już trochę bardziej spokojny. Jednak kiedy usłyszał odpowiedź sztucznej inteligencji, się w nim zagotowało.
— Pan Parker ma wyłączony telefon.
— Gówno mnie obchodzi, czy ma wyłączony telefon do chole-
— Ja nie mogę! Język, Stark. Tu też są normalni ludzie! — upomniał go Steve, z nikąd wchodząc do pomieszczenia, a filantrop, jak na Tony'ego Starka przystało, pokazał mu język. — Coś się stało?
— Tak. Peter nie odbierał od paru godzin, a jak już to zrobił, to zaczął gadać jakieś podziękowania. Co jeżeli chce coś sobie zrobić?! — z wypowiedzi miliardera, Rogers zdążył wyłapać jedno.
— Kim jest Peter? — spytał Kapitan, marszcząc brwi.
— Mój stażysta.
— Chyba nie tylko stażysta, skoro tak histeryzujesz. — stwierdził Steve, jednak kiedy zobaczył ponury wzrok Iron Mana, w porę się opanował — Masz do niego adres?
— Że też ja o tym nie pomyślałem.... — powiedział Tony, zostawiając Rogersa samego w osłupieniu.Zatrzymał się tuż przy budynku, w którym mieszkał nastolatek wraz z Adrianem White'm. Od początku ten facet wydawał się być podejrzany. Zapukał do drzwi, na których widniał numerek 4. Otworzył mu na oko czterdziestoletni brunet.
— Słucham? — zapytał, nie kryjąc swojej irytacji. Lekko się chwiał, więc można było łatwo stwierdzić, iż nie jest do końca trzeźwy.
— Ja do Petera Parkera — odparł Iron Man, starając się zachować wszelkie formalności.
— Parkera nie ma w domu — rzekł mężczyzna, nie wiedząc, że jednym krótkim słowem się wydał. Parkera, doprawdy, kto mówi na swojego podopiecznego po nazwisku? Nie czekając na pozwolenie, Stark wyminął Adriana i wszedł do mieszkania. Otworzył pierwsze drzwi na lewo. Na szczęście okazały się być trafne. Na łóżku leżał niejaki Peter Parker.
— Pete? — powiedział Tony i z ulgą stwierdził, że nastolatek otwiera oczy i podnosi się do siadu.
— Pan Stark? Co pan tu robi? — zapytał zdziwiony Spider-Man. Filantrop spojrzał na bandaż, który znajdował się na ramieniu Parkera. Pod nim była rana po nacięciu, które zrobił Peterowi „opiekun". Był wtedy nietrzeźwy. W ogóle rzadko bywało, że White przebywał w mieszkaniu, będąc całkowicie zdolnym do kontaktowania i analizowania przekazanych mu informacji.
— Parker kto to jest?! — dwójka usłyszała za sobą głos czterdziestolatka. Peter wzdrygnął się na myśl, co mu zrobił kilka godzin temu. Stark podszedł do mężczyzny i go uderzył. Nie...On mu przywalił. Z racji tego, iż Adrian nie był do końca świadomy, upadł na podłogę.
— Zabieram cię stąd. Nie zostaniesz tu dłużej — powiedział Anthony i kiedy zobaczył, że piętnastolatek chce zaprzeczyć dodał — Bezdyskusyjnie.
— Ale panie Stark, to tylko...
— To tylko człowiek, do którego już nie wrócisz. — dokończył za niego Iron Man. — Myślisz, że nie wiem skąd te obolałe kończyny? Myślisz, że tego nie widzę?
Nastolatek westchnął zastanawiając się co powiedzieć. Ten spokój postanowił przerwać Tony.
— Idziemy. Nie zamierzam tu zostać ani minuty dłużej.
— Dobrze...Jak jechali samochodem, to oboje siedzieli w ciszy. Do czasu.
— Panie Stark, dlaczego pan to robi? — zapytał Peter, dając upust swojej ciekawości.
— Od początku ten facet wydawał się być podejrzany — odparł filantrop, zdając sobie sprawę z tego, że nie jest to do końca odpowiedź na pytanie chłopaka. Ale on sam jej nie znał. W końcu... miliarder bez serca miałby się interesować jakimś dzieciakiem z Queens? Brzmi dość zabawnie i paradoksalnie. Przynajmniej tak sądził Anthony. Ale Peter nie był zwykłym dzieckiem. Jego niekończąca się paplanina, czy cytowanie filmów przy pierwszej lepszej okazji, mogło być irytujące, jednakże jej brak wydawał się być o wiele gorszy.
— Co teraz ze mną będzie? — tego pytania Iron Man bał się najbardziej. Oczywiście nie dał tego po sobie poznać. Zamilkł na chwilę, nie chcąc wypowiadać słów, które wydawały się być najrozsądniejsze.
— Nie wiem. Wezmę cię na parę dni do wieży, a później znajdę odpowiednią rodzinę zastępczą. — wyjaśnił Tony, a Parker posmutniał. No tak, czemu w ogóle przeszło mu przez myśl, że Stark chce go adoptować? Coraz bardziej zaczynał rozumieć powiedzenie „nadzieja matką głupich". Dalszą drogę spędzili nie odzywając się.Nie wiedział jednak, że miliardera te słowa bolały jeszcze bardziej.