Michael Black

92 7 1
                                    

Następny dzień był dla Petera dniem przemyśleń i dyskusji z samym sobą. Podczas przerw w szkole nie rozmawiał z MJ i Nedem, tylko siedział na ławce albo szkolnym boisku, wpatrując się w graczy koszykówki, którzy przygotowywali się do nadchodzącego meczu.

Ze znudzeniem rysował w swoim notatniku rozgrywający się trening. Kwietniowe słońce przygrzewało jego delikatnie zarumienione policzki. Tego dnia pogoda była wyjątkowo przyjemna, dlatego na trybunach i ławkach siedziało jeszcze parę osób.

Ktoś dosiadł się obok niego. Parker usłyszał nad swoją głową ciche dyszenie. Krytycznym wzrokiem spojrzał się na nowo przybyłego. Był to nastoletni blondyn, roztrzepane włosy miał zaczesane w lewą stronę, a jego piwne oczy charakterystycznie błyszczały w świetle słońca.

— Można? — spytał chłopak, nie do końca będąc pewnym odpowiedzi Petera. Spider-Man niechętnie kiwnął głową. Miał dziś wyjątkowo zły humor, a w jego głowie był dosyć spory bałagan.

— Jestem Eli. Eli Almonte — odparł najwyraźniej Eli. Piętnastolatek chwilę się zastanowił nad jego nietypowym nazwiskiem, jednak później zorientował się, że jego rozmówca oczekuje od niego odpowiedzi.

— Peter Parker — nastolatek nie podał ręki, którą jego towarzysz do niego wyciągnął. W tym momencie wybrzmiał głośny dzwonek oznajmiający powrót na lekcje.

— Pokażesz mi, gdzie jest sala 222? — spytał Eli, otwierając drzwi i przepuszczając Parkera. Nastolatek odchrząknął cicho podirytowany, jednak później zorientował się, że jest to to samo pomieszczenie, do którego miał się kierować on. Kiwnął głową i pokazał mu, aby szedł za nim.

***

Peter ruszył do wąskiej, ciemnej alejki. Był to najszybszy skrót do wieży, który odkrył trzy dni temu. Ostrożnie spojrzał się za siebie, chcąc rozszyfrować, co pajęczy zmysł próbuje mu przekazać od kilku minut, od czego już zaczynała go boleć głowa. Przed nim stał czarnowłosy mężczyzna.

— Michael?! Co ty tutaj robisz?! — krzyknął zaskoczony Peter. Michael Black był kuzynem Alexandra Lewisa, który za dwa dni miał wrócić do Ameryki. Mieli dosyć bliską relację, która została urwana rok wcześniej.

— Stoję. Ach, dawno się nie widzieliśmy, prawda Pete? — jego głos nie był taki jak zawsze. Parker znał go od strony miłej i pomocnej osoby. Tym razem zachowywał się dość nienaturalnie. Jakby chciał kogoś udawać. Nastolatek zmarszczył brwi, dokładnie analizując, co powiedział do niego Michael. Black nie wyglądał na pijanego, czy pod wpływem narkotyków. Gdyby wyszedł w miejsce publiczne, nikt nie mógłby go osądzać o nieprawidłowe zachowanie. — Ale widzisz...możliwe, że już tego nie zrobimy.

— Co masz na myśli? — spytał zaniepokojony piętnastolatek. Dreszcz przeszedł go po plecach, kiedy spojrzał na schowaną dłoń mężczyzny za plecami. Coś w niej trzymał.
To na pewno nie są czekoladki — pomyślał Spider-Man. Z drugiej strony, czego miał się bać? Wiadome było to, że on nigdy by go nie skrzywdził. Więc dlaczego miał wrażenie, że tak się zaraz stanie?

Black postanowił pokazać młodszemu, co znajduje się w jego ręce. Peter gwałtownie cofnął się do tyłu.

— Ruszysz się, a pociągnę za spust... — zagroził mu Michael, a Parkera przeszedł strach. Ale dlaczego? Przecież był Spider-Manem. Codziennie ratował ludzi przed właśnie takim niebezpieczeństwem. Potrafił się bronić. Mimo to, nie mógł się poruszyć. — Ja naprawdę nie chcę tego robić! Uwierz mi! — mężczyzna był bliski płaczu.

Zdziwiony piętnastolatek otworzył usta w szoku. Jednak później szok zamienił się w złość. Gniew narastał w jego głowie. Nie miał wiele czasu na przetrawienie zachowania Michaela, ponieważ ten, nie wiele się zastanawiając, strzelił prosto w młodszego.

W tym momencie Parker upadł na ziemię, będąc bliski śmierci. Ale...czuł, że wszystko dzieje się za szybko. Czy on umiera? To by było dziwne. Tak odległe, że aż nie był w stanie poczuć bólu. Właściwie to nic nie był wstanie poczuć.

A jego serce przestało bić równo o piętnastej pięćdziesiąt pięć.

***

Tony wyszedł z laboratorium. Wstępnie planował pójść do kuchni, napić się wody i udać się z powrotem do pomieszczenia. Jednak coś go zatrzymało. Peter już wrócił? A jak nie, to się spóźniał i to całkiem sporo czasu. Wzruszył ramionami, odrzucając w głowie czarne scenariusze. Przecież to się zdarzało często. Pewnie się zagadał z Nedem, prawda?
Mimo wewnętrznych zapewnień, postanowił podejść do pokoju chłopaka.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Z ulgą zauważył zwiniętego w kłębek piętnastolatka, leżącego na łóżku. Odruchowo wziął do ręki koc, który był niedbale rozłożony na krześle. Okrył nim Parkera i poprawił poduszkę, na której spoczywała jego głowa. Ostrożnie pogłaskał go po ramieniu, jednak później jego wzrok był skierowany w stronę drżących dłoni Spider-Mana. Spojrzał na twarz Petera, na której znajdował się delikatny grymas. Nastolatek zaczął szybciej oddychać. Jakby próbował złapać oddech. Tony lekko nim targnął, cicho mamrocząc jego imię.

***

Poczuł delikatne szarpnięcie, jednak nie potrafił zidentyfikować, co to naprawdę było. Leżał bez ruchu, ignorując nawoływanie jego imienia. Po chwili zastanowienia, otworzył oczy.
Gdzie on jest?
W pokoju.
Kim jest Michael Black?
To kuzyn Alexandra Lewisa.
Kim ty jesteś?
Tobą.
Tajemniczy głos odpowiadał na wszystkie zadane mentalnie pytania. To było dziwne. Nieznajome. Ale spodobało mu się.

Pete? Wszystko w porządku? — usłyszał zmartwiony głos nad jego głową. To był...
Pan Stark.
Właśnie.

T-tak... — odparł otumaniony nastolatek, próbując usiąść. Zaraz...to wszystko, to tylko sen? Wyglądało bardziej jak wizja. Poczuł jak ktoś głaszcze go po głowie.

Tak robił wujek Ben — pomyślał smutno Peter i odsunął się od mężczyzny, choć wcale tego nie chciał.

— Zostaw mnie — powiedział Parker, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Anthony zmarszczył brwi, przyglądając się chłopakowi.

— Jeśli chcesz — odrzekł miliarder, kierując się w stronę wyjścia. Z pewnością miał ochotę zadać jakieś pytanie typu: „co się stało?", ale po chwilowym zastanowieniu, odwrócił się.

—Jeżeli będziesz chciał porozmawiać, to przyjdź proszę — oznajmił filantrop, otwierając drzwi.

***

Cały czas powtarzał te same akordy. Był wściekły, ale sam nie wiedział na co. W tym momencie nie obchodziło go, czy przypadkiem tej miłej sąsiadce spod czwórki, której zawsze pomagał wnosić zakupy, nie będzie boleć głowa. Po prostu grał, ignorując coraz bardziej bolące palce. Był to jego ulubiony sposób na odreagowanie złości. A zarazem chyba jedyny.

— Michael! Przestań, do cholery! — po mieszkaniu rozległ się niski głos Alexa. Nie usłyszał go. Grał dalej, aż w końcu do jego uszu dotarł dźwięk głośnego trzasku drzwi. Odłożył instrument na bok i przewrócił oczami.

— No co? — spytał Black, wzruszając ramionami. Alexander westchnął zirytowany, uderzając się ręką w czoło.

— Głowa mnie już boli — rzekł. — Serio musiałeś ją brać?

— Według mnie, gitary elektryczne to jeden z najlepszych ludzkich wytworów. — odparł brunet, unosząc brwi w górę. Lewis pokręcił głową z dezaprobatą i wyszedł z pomieszczenia.

Brakuje ci jej — pomyślał Michael, wzdychając cicho. Ze zrezygnowaniem wziął do ręki książkę i zaczął czytać.

Dwie krainyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz