Musiałam się napić. Wstałam od stolika i położyłam dłoń na ramieniu Belphegora, powstrzymując go od pójścia za mną.
– Zaraz wrócę – rzuciłam, rozglądając się na boki.
Uraczył mnie jednym przenikliwym spojrzeniem i skinął głową.
Kierunek: karczmarz.
Twarz demona stojącego za ladą wyrażała szczere zdziwienie, kiedy tłumaczyłam mu, czego tak właściwie potrzebuje i w jakich ilościach.
– Jesteś tego pewna? – spytał, wątpiąc w moje możliwości. Mogłam pocieszyć się faktem, że przynajmniej karczmarz poznał się na tym, że jestem kobietą. Czyli jeszcze nie byłam stracona dla męskiej części Pustki. Chciałoby się powiedzieć: przybywajcie!
– Jak najbardziej. – Ja również wątpiłam w swoje możliwości, ale czego się nie robi w imię zapomnienia. Belphegor nieco się zdziwi, kiedy dostanie rachunek.
– Przyniosę do stolika.
Nie mogłam sobie absolutnie nic zarzucić. Naprawdę się starałam, aby nie narobić nikomu kłopotów, zwłaszcza sobie. Ale gdzież to się podziewał mój pech? Wcześniej przyczajony i niewidoczny, teraz stał sobie jak gdyby nigdy nic, spokojnie, i rozkładał niewinnie ręce, próbując mi udowodnić, że to co miało się wydarzyć nie było jego winą. Może i bym mu uwierzyła, może to ja przyciągałam kłopoty, a on jedynie się uczył, może powinnam jednak siedzieć na tyłku i nie ruszać się z miejsca? Może...
Tak czy siak, byłam tu, gdzie być nie powinnam, a i czas okazał się nieprzychylny.
Demon, na oko młody, stanął wyzywająco przede mną, unosząc nieznacznie jedną brew w niemej groźbie. Wysoki, smukły, z chytrym uśmiechem na ustach, upodobał sobie za cel wpędzenie mnie do grobu. Zastąpił mi drogę i najwyraźniej nie miał zamiaru z niej zniknąć. Wbrew temu, co podpowiadało mi serce, a mówiło całkiem do rzeczy, postanowiłam nie zwracać na siebie uwagi. Zignorowałam takie myśli jak „nie daj się, głupia!" oraz „no chyba nie pozwolisz, żeby ktoś tak bezczelnie przed tobą stał". Nie chciałam kłopotów, co było dosyć nieoczekiwaną nowością. Nie mogłam, nie miałam ani ochoty, ani siły. Po nowinie, którą przekazał mi Belphegor, czułam się zmęczona, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze.
Chciałam ominąć delikwenta, spuścić nisko głowę i wrócić do Belphegora, lecz demon znów zastąpił mi drogę. Spojrzałam ukradkiem na Su, która przypatrywała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Chyba właśnie znalazłam głównego prowodyra.
Domyślałam się, że bójki i sprzeczki były tu tak częste, że demony, przy których aktualnie toczono zażartą bitwę na śmierć i życie, podnosiły kieliszki i szklanki ze stołów, aby przypadkiem któryś z awanturników nic nie stłukł.
– Stoisz mi na drodze, chłopcze – odezwał się grubym basem.
Wybuchnęłam śmiechem. Na całe szczęście w karczmie było na tyle głośno, by zagłuszyć moje parskania i próby powstrzymania szaleńczego rechotu. Nie wiedziałam dlaczego, może to wina tekstu, którym mnie uraczył demon, może to z nerwów, które puściły, a może po prostu tego potrzebowałam. Kiedy to ostatnio dane było mi się pośmiać? Zobaczmy... Pięć lat temu?
– Bawi cię to? – wściekł się demon. – Moja przyjaciółka powiedziała mi, że jesteś nowy i nie znasz jeszcze naszej hierarchii. Ktoś powinien cię jej nauczyć.
Spod tandetnej jakości kaptura mogłam dostrzec jak zaciska nerwowo pięści i patrzy na mnie nieprzychylnym wzrokiem, który w tej chwili mówił mi w jaki sposób zginę i jak bardzo będzie mnie to boleć. To automatycznie zmiotło mi uśmiech z twarzy i trzymając się za brzuch, który bolał jak diabli, próbowałam przybrać wyprostowaną pozę.
Gdyby demony mogły dymić, ten szczególny paliłby się jak sucha trawa. Zamiast wymierzyć mi porządny cios, zacisnął rękę na płóciennym materiale i szybkim, stanowczym ruchem, odrzucił mój kaptur. A mogłam zamknąć dziób, ładnie przeprosić i uciec czym prędzej do Belphegora. Że też musiałam wybuchnąć mu w twarz śmiechem.
Nakrycie zgrabnie opadło, a zdziwienie jakie ujrzałam w oczach demona, mógł pobić jedynie szok, który pojawił się chwilę potem.
– Ty... – zająkał się. – Jesteś dziewczyną! – rzucił oskarżycielskim tonem. Najwidoczniej demonowi nikt nie opisał wyglądu płatnej łowczyni demonów, z którą związał się jego władca. Nie miał pojęcia kim byłam. Może to i lepiej.
Po raz drugi tego dnia, ktoś wygrażał mi palcem i drugi raz ktoś postawił mi ten sam zarzut. Ukradkiem spojrzałam na Su, która jeszcze przed chwilą bawiła się wybornie, teraz natomiast miała dziwnie przerażony wyraz twarzy.
– Wprawne oko – przedrzeźniłam. – Masz zamiar coś z tym zrobić? – spytałam grzecznie.
Jego chęć do zaczepki magicznie odpłynęła.
Zarzuciłam z powrotem kaptur i omiotłam wzrokiem salę. Belphegor, siedział jak wcześniej, nieświadomy, że jego skądinąd podopieczna, właśnie prawie pożegnała się z życiem. Wypomnę mu to. Cała ludność, która zebrała się w przybytku, nawet nie raczyła spojrzeć w moją stronę, przez co poczułam się wzgardzona i całkowicie pominięta. Su siedziała w dalekim kącie sali, przygryzając wargę, widocznie spłoszona. A karczmarz... no cóż, chyba jako jedyny z postronnych zauważył, że cokolwiek się dzieje, a ja, jako wytworna obserwatorka mogłam dostrzec mały błysk zrozumienia.
– Kobiet nie bijesz? – spytałam.
– I dzieci – stwierdził. Demon z zasadami.
– Coś mi się wydaje, że ktoś cię zrobił w konia. Jak już skończysz weź swoją przyjaciółkę i przysiądź się do nas, o tam. – Wskazałam swoim zgrabnym palcem na Belphegora.
Jak gdyby nigdy nic, wróciłam do Belfa. Ledwie zdążyłam usiąść na krześle a zjawił się karczmarz, gnąc się w ukłonach i uprzejmościach, nalał nam do kubków śmierdzącej cieczy i postawił na stole butelkę. Wyraził swoje zachwycenie, że "jaśnie panienka, kochana moja, w te skromne progi...", wygłosił całe przemówienie na temat tego, jak dobrze mieć takich gości jak ja (tutaj spłonęłam żywym rumieńcem, czego na całe szczęście nie mógł zobaczyć), ostatni raz zgiął się w głębokim i przesadnym ukłonie i zniknął nam z oczu. Zdziwiona mina Belphegora była na tyle ekspresyjna, że gdybym tylko mogła, zachowałabym sobie ją na pamiątkę. Zbyłam go niejasnym pomrukiem, jak zwykle, gdy miałam coś na sumieniu i zabrałam się za powolne konsumowanie tego, co nam przyniósł karczmarz. A prócz trunku postarał się o pokaźny udziec (nie chciałam wiedzieć z czego mógł być), szynkę (prawdziwy rarytas) i ogórki. Wychodziło na to, że nie wszystkie demony pałały do mnie wściekłą nienawiścią.
Demon, który przeciskał się między stolikami prowadząc za rękę swoją towarzyszkę, czy raczej ciągnąc ją za sobą, również nie wykazywał agresji. A przynajmniej nie była ona skierowana w moją stronę.
– Można się przysiąść? – zagaił mój niedoszły oprawca. Dostał już wcześniej zaproszenie, więc uprzejmość była zbędna, ale zawsze należało doceniać dobre maniery.
– Można. – Posłałam im swój najlepszy uśmiech.
Nie wiedział kim jestem, tego byłam pewna. Su natomiast doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Na ten błyskotliwy wniosek naprowadził mnie fakt, że ani na chwilę nie spuściła ze mnie wzroku, w którym czaił się ni to strach ni to nienawiść. Przykucnęła na samym brzegu krzesełka, gotowa w każdej chwili się zerwać i nerwowo wygładzała swój skórzany kostium, nie wiedząc, co zrobić z rękami.
Belphegor błądził zaniepokojony wzrokiem po naszych nowych towarzyszach nie mogąc do końca zrozumieć co tutaj tak właściwie się stało.
– Chyba nie myślałeś, że będę upijać się sama? – rozwiałam jego wątpliwości i wychyliłam cały kufel, powstrzymując się, aby zawartość mojego żołądka nie wylądowała na podłodze. – Belphegor stawia wszystkim następną kolejkę! – Zawołałam głośno, zyskując aprobatę gości i nalałam sobie kolejną porcję.
Tylko, nie wiedzieć czemu, Belphegor był dziwnie niezadowolony.
CZYTASZ
Taniec z Ciemnością (TOM II)
FantasíaKiedyś byłam łowcą. Nie wahałam się, gdy wbijałam nóż w ciała demonów, nie było mi żal, gdy pozbawiałam ich "ludzkiego" życia, nie miałam oporów, by posłać ich do wszystkich diabłów. W którymś momencie wszystko się posypało. Zamiast zabijać, walcz...