[4]

77 9 11
                                    

_______________

Zhongli

Obudziłem się z wielkim bólem brzucha i dolnej części twarz, wliczając nos. Przez chwile miałem wrażenie, jakbym złamał sobie każdą możliwą kość. Czułem zaschniętą ciecz pod nosem, którą najprawdopodobniej była krew.

Spróbowałem otworzyć oczy, jednak światło dochodzące zza okna spowodowało, że od razu je zamknąłem. Po kliku próbach wreszcie udało mi się przyzwyczaić do oświetlenia, lecz oddychanie również sprawiało mi problem.

 Powolnym rucham ułożyłem się do siadu i nabrałem głębokiego wdechu. Nabieranie i wydychanie powietrza po chwili było już dla mnie dużo łatwiejsze, choć cały czas sprawiało mi to problem, prawdopodobnie przez uszkodzony nos.

- Oh, wstałeś. Jak się czujesz? - Usłyszałem głos po swojej prawej stronie i ujrzałem oczywiście Xiao. Dopiero wtedy zorientowałem się, że jestem w skrzydle szpitalnym. Nie było tutaj nikogo po za mną i wspomnianym chłopakiem, więc panowała głucha cisza.

- Dzień Dobry Xiao - spojrzałem za okno w celu upewnienia się czasu, jednak ujrzałem już zachodzące słońce. - Tak właściwie to dobry wieczór. Samopoczucie mam raczej dobre. Jedynie boli mnie mocno brzuch i mam lekkie problemy z oddychaniem, ale przeżyję - posłałem ciepły uśmiech do żółtookiego.

- To raczej nie za dobrze. Pani Pomfrey kazała mi ciebie pilnować dopóki nie wstaniesz i nie będziesz się czuć dobrze, a w razie czego mam ją poinformować o twoim zdrowiu. Pozwól, że pójdę ją powiadomić. - Poinformował.

- Oh, poczekaj chwilę - spojrzał się na mnie pytająco - Tak właściwie, jak tu się znalazłem? Nie pamiętam niczego, ponieważ zemdlałem - byłem ciekawy, bo wątpię, aby to jakiś nauczyciel mnie odnalazł.

-  Zauważyłem tą pierdoloną trójkę, z czego ten parszywy rudzielec miał zakrwawione ręce, co mnie zaniepokoiło. Spytałem się po prostu kogoś, skąd szli i jakiś krukon mi odpowiedział, że z kibla. Wszedłem i zobaczyłem Cię na podłodze całego we krwi i nieprzytomnego. Jestem silny, więc nie miałem problemu z przeniesieniem cię tutaj. Najpierw w miarę zatamowałem Ci krwotok z nosa. - odpowiedział już kompletnie mnie ignorując i poszedł najprawdopodobniej do wspomnianej pielęgniarki.

To było miłe co zrobił. Od zawsze wiedziałem, że chłopak był dla mnie oddany i zrobił by dla mnie wszystko, jednak nie spodziewałem się, że zaniesie mnie na rękach taki kawał. Nawet jeśli jest silny, to niesienie przez jakiś nie cały kilometr 72kg to niezły wyczyn.

~

Mimo, że rana nie była bardzo mocna, to zostałem wypuszczony ze skrzydła szpitalnego dopiero po dwóch dniach. Nie ominęło mnie za wiele w nauce, patrząc że to dopiero początek roku.

Miną dzień, drugi, trzeci, w końcu minął tydzień, potem kolejny, aż nadszedł październik. I nic. Nic się nie działo. Było tak spokojnie, że nawet myślałem iż rudowłosego i jego kolegów gdzieś wcięło, jednak tak nie było. Codziennie mijaliśmy się na korytarzu, mieliśmy razem zajęcia, a ten nawet nie zwracał na mnie uwagi.

Dobrze wiedziałem, że P. Pomfrey i opiekunowie Gryffindoru oraz Slytherinu sobie z nim pogadali, ale nie przypuszczałem, że kompletnie się do mnie nie odezwie. Nic, a nic. Głucha cisza i tyle. Było tak, jak w poprzednich latach. Nie zwracał na mnie uwagi. Chociaż to nawet lepiej.

Szedłem właśnie na eliksiry, które miały się odbyć ze ślizgonami. Co ciekawe, prowadził je Slughorn, ponieważ Snape musiał zastąpić P. Lupina, bo z niewiadomych przyczyn nie mógł prowadzić lekcji.

I solemnly swear [] ZhongchiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz