Rozdział 2

36 4 0
                                    


Następnego dnia trudno było zwlec mi się z łóżka, nie pomogło mi w tym również to, że spałam niecałe pięć godzin. Choć niektórzy powiedzieliby, że to idealna ilość, ja staram się zawsze, aby było to minimum siedem. No prawie zawsze, ale tak, jestem leniem.

Wstałam z łóżka, uważając, by nie obudzić kotki Lily, która jak tylko wróciłam do domu zajęła swoje stałe miejsce na pościeli w moich nogach. 

Ogarnęłam się, zrobiłam lekki make up, założyłam dwuczęściowy lniany komplet z długimi spodniami i szeroką wiązaną w pasie sznurkiem bluzką oraz spakowałam kosmetyczkę na wypadek, gdyby nasze plany znowu się zmieniły i dziwnym trafem mielibyśmy znaleźć się w Second Bottom – czyli najczęściej odwiedzanym przez studentów klubie lub innym równie obleganym w weekend miejscu.

 Zbiegając po schodach usłyszałam krzątającą się w kuchni mamę, a zapach gofrów i truskawkowej frużeliny babci od razu mnie rozbudził. Jako jedynym plusem jedynaczki było to, że nie musiałaś bać się, że ktoś sprzątnie ci sprzed nosa te najbardziej wypieczone gofry.

- Ty nie w pracy? – zapytałam mamę, sięgając po pierwszego z brzegu złocistego placka i całując ją w policzek.

- Zamieniłam się z Garrym zmianami, więc zapowiada się cudowny piątkowy wieczór. – powiedziała pochmurno. Zdjęła kolejną porcję z gorącego urządzenia i odwróciła się po miseczkę z ciastem. – Dlatego postanowiłam uprzyjemnić nam ten wspólny poranek, który możemy w końcu w tym tygodniu spędzić razem. – uśmiechnęła się do mnie szczerze.

A ja uwielbiałam ten uśmiech. 

Uwielbiałam patrzeć na nią, kiedy była szczęśliwa. 

Uwielbiałam sprawiać jej radość i być z nią w chwilach, gdy działo się w jej życiu coś dobrego, a tego ostatnio całkiem sporo się uzbierało. 

W końcu. 

Jej szczęście było dla mnie najważniejsze. Tuż po wyprowadzce od babci było nam ciężko. Myślałam, że mama nie podniesie się po stracie taty, ale była dzielna. Przez ostatnie pięć lat pokazała mi, że może zastąpić obojga rodziców. Chociaż nie musiała. Miałam wtedy dwanaście lat i rozumiałam czym była śmiertelna choroba. Jednak ona w trosce o mnie nie chciała, abym odczuła jakiegokolwiek braku drugiego rodzica i robiła wszystko co w jej mocy, aby poświęcać mi jak najwięcej uwagi. A ja nie byłam jej dłużna, wspierając ją i pokazując, że może być ze mnie dumna. Nigdy nie robiłam jej problemów. Starałam się być grzeczną dziewczynką z dobrego domu. Tyle, że dla mnie w połowie pustego.

Przez jakiś okres mieszkałyśmy u mojej babci Helen. Słyszałam jej nocne rozmowy z mamą. Widziałam jak było jej ciężko, lecz nie chciałam tego zdradzać. Chciałam być silna dla niej. Równie silna co ona dla mnie, gdy w ciągu dnia starała się z całych sił pokazać mi, że tak wygląda życie i mimo jego niesprawiedliwości nie wolno się poddawać i płakać w kącie. Trzeba walczyć o swoje, podążać za marzeniami i spełniać swoje zamierzone cele. Choć często właśnie na takim płaczu ją mogłam przyłapać.

- Spakować ci je do szkoły? A może weźmiesz kilka dla Clary i Jacoba? – wyrwała mnie z rozmyślań już szukając pojemnika na kilka gofrów, które były tymi dodatkowymi.

- Jestem już duża mamo i nie potrzebuję swojego żółtego lunch boxa w słoneczka. – zaśmiałam się siadając przy wyspie. - Ale dziękuję. Zjem śniadanie razem z tobą, a drugie śniadanie zjem na stołówce. Śmiało możesz wziąć je na nockę do pracy. – dopowiedziałam i wgryzłam się w najpyszniejszego gofra jakiego kiedykolwiek jadłam, a ona spojrzała na mnie z miłością.

Every momentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz