1. W Blasku Gwiazd

14 1 1
                                    

Opuszczałam słoneczne Phoenix w Stanie Arizona. Opuszczałam miasto mojego dzieciństwa, moich pierwszych przyjaźni, pierwszych miłości i początku liceum. Przeprowadzaliśmy się do Los Angeles. W trakcie drogi czytałam moją ulubioną książkę...

„-Pewnego dnia widziałem zachód słońca czterdzieści trzy razy!

A chwilę potem dodałeś:

-Wiesz... jak jest naprawdę smutno, to lubi się zachody słońca...

-Taki byłeś smutny w dniu czterdziestu trzech zachodów?

Ale mały książę nie odpowiedział."

Antoine de Saint-Exupery

Mały książę

Czytanie jest moim sposobem na niemyślenie o problemach. To taka moja mała terapia. Jadąc zastanawiałam się jak będzie wyglądać moje nowe życie. Bo w sumie co o nim wiem? Nic. Droga do LA była długa i nudna. Przez większość drogi myślałam nad tym jak teraz będzie wyglądać moje życie. Czy uda mi się zdobyć przyjaciół? Czy spodoba mi się w Kalifornii? Czy spodoba mi się w LA?

Po długiej i męczącej podróży znalazłam się w jednym z największych miast USA. Los Angeles, miasto tętniące życiem, od dzisiaj moje nowe uniwersum. Miasto nazywane miastem aniołów lub innymi takimi sloganami.

Weszliśmy do naszego nowego domu. Luksusowej willi przy Tropico way. Była ogromna, a do tego wystrojona jak szczur na otwarcie kanału. Rezydencja posiadała multum łazienek i pokoi. Na podwórzu stał basen, który na spokojnie mógłby być basenem dla hipopotamów.

-Rebecca!- Zawołał mnie ojciec.- Pamiętasz o tym że jutro idziesz do nowej szkoły? Wydaje mi się że powinnaś.

-Tak, wiem tato. Już idę się pouczyć.- Odpowiedziałam moim codziennym kłamstwem. Wiedziałam przecież że nie będą od pierwszego dnia ode mnie wymagać nie wiadomo czego.

Usiadłam w moim nowym pokoju, na zimnej podłodze, i zaczęłam się zastanawiać. Może moja nadzieja na jeszcze lepszy miejsce do życia jest nie wiadomo skąd. Nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiałam. Czy nadzieja w ogóle powinna być używana jako wyjaśnienie wszelkiego zła. Jedni, ci bardziej zniszczeni przez życie powtarzają że „Nadzieja matką głupich", inni mówią że "Nadzieja to mały ptak, który śpiewa gdzieś w nas i którego nie można uciszyć."

***

Stoję przed Whitney school, bojąc się wejść. W mojej głowie przewijają się myśli. Czy ja sobie poradzę? Może nie powinnam tam wchodzić, nie wiem pójdę na wieczne wagary, czy coś. Chociaż nie, nie potrzebuje więcej problemów w domu. Po 15 minutach zdecydowałam się na wejście do szkoły.

-Teraz albo nigdy.- Wchodząc zastanawiałam się jak wielki błąd robię. Może trzeba było podsunąć im jakiś pomysł szkoły z internatem, by nie musieli mnie widzieć, a ja bym osiągnęła to co chciałam. Zostałabym w Phoenix. No ale nic życie, to nie jest bajka. Nie będę mieć karocy rodem z kopciuszka, czy nie znajdę siódemki krasnoludków, którzy postanowią mi pomóc.

Wczoraj zostałam powiadomiona że jak tylko przyjdę do szkoły, mam się udać do sekretariatu, by pomogli mi się znaleźć w nowych realiach. Gdybym tylko wiedziała jak się tam dostać. To była pierwsza zagadka związana z tą szkołą. Kiedy po długim czasie udało mi się odnaleźć sekretariat i zdecydować się jednak na wejście do niego, zobaczyłam starszą panią ubraną w elegancką białą koszulę i granatową spódnicę do kolan.

-Dzień dobry dziecinko, to ty jesteś tą nową z Phoenix. – Nie czekając na moją odpowiedź, starsza pani przekartkowała jakiś dziennik i wstała ze swojego fotela.- Chodź pokażę ci miejsca które mogą okazać się potrzebne w trakcie twojej edukacji w tej szkole.

Wyglądała na miłą bynajmniej tak mi się wydawało. Po długich godzinach, w końcu zaprowadziła mnie do wielkiego holu z którego dało się dojść we wszelkie potrzebne  miejsca. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę równie dużą szkołę. W \sumie nie myślałam też że w trakcie tego oprowadzania zobaczę tyle jakże "Potrzebnych" miejsc.

Nie chciałam wracać do domu. Zresztą jak zawsze... Ale nikogo tutaj nie znam, więc z kim niby mogłabym spędzić te parę godzin? Brakuje mi tu Sophie, jak na razie nie mam tu nikogo... To się zmieni. Chyba... O ile będę miała na tyle siły i pewności siebie, by do kogoś zagadać w szkole. Co się raczej rzadko zdarzało. Chociaż nie! W tej szkole ma być inaczej. Jak już zmieniłam środowisko to chociaż musze spróbować.

***

-Rebecca! Ile można wracać do domu?! Dobrze wiesz ile masz do nadrobienia, po tej zmianie szkoły! Chyba że mam ci przypomnieć, dziecko!- Wykrzyczał mój ojciec jak tylko weszłam do domu. Było to normalne. Zdążyłam się przyzwyczaić.

Poszłam do mojego pokoju i zamiast uczenia się, postanowiłam ogarnąć pokój, tak by był bardziej w moim stylu. Przydało by się by był bardziej przytulny, bo chwilowo wcale nie przypominał bezpiecznego schronu od wszelkich złych emocji. W ten sposób na ścianach zawisły obrazy i moje zdjęcia z Sophie i innymi osobami z Arizony, ale nie tylko były tam też zdjęcia z obozów itp.. Poukładałam pufy, poduszki, koce... Oraz książki jeden z wielu moich sposobów na zapominanie o problemach świata codziennego. Po bardzo długim odkładaniu uczenia się na później, uznałam że nie najlepszym pomysłem byłoby zawalić pierwsze dni w szkole. Czy to pod względem ocen, czy nowych znajomości. Otworzyłam maila i zaczęłam czytać ile tak naprawdę muszę nadrobić. Musze powiedzieć że moja szkoła zaskakująco wolno szła z materiałem. Whitney school było na tak dużym poziomie, że ogarniali się ze wszystkim dwa razy szybciej. I ja mam sobie z tym niby poradzić?! Ktoś chyba sobie ze mnie żartuje. Ucząc się spędziłam parę dobrych godzin. Oczywiście pewnie według moich rodziców za mało. No, ale trudno. Im nie dogodzisz. 

-Rebecca! Chodź tu na chwilę! - zawołali mnie z dołu.

-Już idę!- Schodziłam na dół, jak zwykle już tutaj rozmyślając o co może im chodzić. Bo przecież nie wołali by mnie bez powodu. Coś im nie pasuje. Ewidentnie. Tyle wiem. Nic nie zrobiłam w ostatnim czasie co mogłoby im się nie spodobać, na tyle by na mnie patrzeć wtrakcie krzyczenia na mnie.

-Ja mam nadzieję, że to przejściowy okres twojej sklerozy!- Krzyk ojca... Jak zawsze o czymś zapomniałam, pewnie o jakiejś błahostce, ale nie. Łatwiej się wydrzeć

-Ale o co chodzi?- Zapytałam niepewnie.

-Zapomniało się o obowiązkach domowych?! Ja naprawdę w ciebie nie wierzę! Cały czas musimy się na tobie zawodzić! Nie masz już pięciu lat, zacznij robić cokolwiek dokładnie!

-Przepraszam, uczyłam się i... - Nie udało mi się dokończyć, przerwali mi.

-Ty się niby uczysz?! Tak, uważaj bo jeszcze ci uwierzymy. Chociaż dobrze, powiedzmy że ci wierzymy. To i tak możesz już przepraszać przyszłą siebie za nieuczenie się i nie zostanie kim ty tam chcesz zostać w przyszłości. Zamiast tego będziesz siedzieć i sprzątać kible w zoo. A teraz ogarnij pranie i zmywarkę i do nauki! - Ostatnie słowa wręcz wykrzyczał w moim kierunku.

Jak powiedział tak zrobiłam. Wyrobiłam się ze wszystkim do jakiejś 22 i dopiero wtedy postanowiłam sięgnąć za książkę, o dziewczynie, która żyła jak bogini, ale z drugiej strony nie mogła robić prawie niczego. Oprócz tego założyłam słuchawki, włączyłam muzykę i dałam się pochłonąć melodii...

Odkładając książkę wpadłam na szalony pomysł. Zawsze z Sophie rozmawiałyśmy wieczorem o gwiazdach, gwiazdozbiorach i innych ciałach niebieskich. Wysłałam zdjęcie nocnego nieba do Sophie z zapytaniem o kontynuację naszego małego wieczornego "rytuału". Nie czekając na odpowiedź położyłam się spać.

Podarowałam im gwiazdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz