Rozdział 8.

167 14 9
                                    

••••••••••••••••••••

Strumienie Łez

••••••••••••••••••••

Rok 1945 luty.

-Perspektywa Lizzy-

-Jestem!- wrzasnęłam na całe mieszkanie rzucając plecak i kurtke na kanape.

Podeszłam do lodówki z chęcią zjedzenie mojego ostatniego kawałka ciasta. Myślałam o nim cały dzień. Miekkie i pełne smaku czekolady. W agencji nie mają takich dobrych rzeczy. Otworzyłam więc lodówkę a moim oczom ukazał sie pusty talerz z okruszkami po cieście.

Oblała mnie fala wściekłości. Ja już dobrze wiem kto to zrobił. Nie dość, że zjadł mi MÓJ kawałek ciasta to jeszcze zostawił pusty talerz w lodówce. Co za barbażyńca tak robi.

Szybkim krokiem ruszyłam do pokoju Liama. Wparowałam bez pukania bo nie zasługuje na to jakby nie patrzeć.

-Ty flejo! Jak mogłeś!- wyrawałam mu z ręki książkę, którą aktualnie czytał.

-Ale o co ci chodzi znowu??- odparł wielce oburzony udając, że nic nie wie.

-Zjadłeś ostatni kawałek ciasta. Był specjalnie dla mnie!

-Trzeba było pilnować albo podpisać.- burknął wstając i stając na wprost mnie.

-Już ja ci podpisze złamasie mały!- zamachnęłam sie i miałam zamiar rzucić go jego książką.

Niestety tak sie nie stało gdyż moją rękę zatrzymała macocha. Zawsze musi wejść między wódkę a zakąske.

-Co ty wyprawiasz? To tylko ciasto.- zabrała mi książkę i oddała mojemu bratu.

-Ale było moje i on o tym dobrze wiedział.- nie chciałam dawać za wygraną. To nie był pierwszy raz i z pewnością nie ostatni.

-Dobrze uspokój się. Zrobie ci nowe. Są ważniejsze rzeczy teraz.- wydawała sie smutna. Mówiła spokojnie jak nigdy. Zmartwiło mnie to bo jej zachowanie nie było normalne jak na nią.- Chodź, tata musi ci coś powiedzieć.

Jak powiedziała tak zrobiłam. Poszłam sama do gabinetu ojca. Gdy go zobaczyłam siedział na fotelu i bawił się dłońmi. Wzrok miał spuszczony i przygnębiony. Scenariusze tego co mi chciał powiedzieć zaczęły się pojawiać momentalnie.

Może jest chory?

Może sie rozwodzą?

Liama wydziedziczają?

Z ostatniego akurat bym się ucieszyła.
Podeszłam do niego.

-Tato? Co się stało?-kucnęłam przed nim i położyłam rękę na jego udzie a on położył swoją dłoń na moją i spojrzał mi prosto w oczy.

-Może lepiej usiądź słoneczko.- był tak smutny, że naprawdę zaczęłam sie bać.

-Nie. Mów co sie dzieje. Coś ci jest??

-Nie. Nie mi. Byłem w Brooklinie w wojsku u znajomego. Przypadkowo posłuchałem pewną rozmowe.- przełknął z trudem śline.- James jak wiemy był w wojsku. Podczas ostatniej misji wypadł z wagonu pędzącego pociągu...

Na te słowa wstałam. Ale jak to? Nie. Na pewno tak nie było. Jak mam w to niby uwierzyć?

-Nie wierz w to. Zanim znajdą ciało wypisują akt zgonu. Nie są nawet pewni, że człowiek nie żyje.- zaczął mi drżeć głos. Gardło mi się ścisnęło tworząc nieprzyjemny ból. Obraz stał się zamglony od napływających łez.

-Kochanie nikt by nie przeżył takiego upadku.- wstał do mnie i przytulił za to ja nie byłam w stanie.

Łzy zaczęły lecieć jak oszalałe tworząc strumyki na moich policzkach. Minęło 10 lat odkąd sie widzieliśmy ale co to różnica? Dalej był moim przyjacielem. Kimś ważnym.

Poczułem niebotyczną pustkę. Jakby ubyła część mnie. Przez te lata czekałam na spotkanie z nim. Tęskniłam. Zastanawiałam sie co u niego. Myślałam nad tym co mu powiedzieć gdy go zobacze.

Teraz to wszystko nie miało znaczenia.

●●●

Siedziałam w pokoju. Nie zauważyłam nawet kiedy się ściemniło. Świeczki porozstawiane po pokoju dawały jedyne światło. Moje policzki dalej pozostawały mokre lecz twarz nie wyrażała emocji. Panowała głucha cisza.

A może po prostu ja nie chciałam nic słyszeć.

Trudno powiedzieć. Wiem, że będę musiała kiedyś o tym zapomnieć ale teraz nie wiedziałam jak. Nie chce nawet zapominać.

Gdy coś tracimy zaczynamy zauważać jak wielką miało to dla nas wartość. Ja zawsze wiedziałam, że był dla mnie ważny i zawsze będzie. Ale dopiero teraz gdy mam świadomość tego, że nie ma go na tym świecie czuje się sama mimo osób wokół mnie.

Do pokoju wszedł tata. Zamknął drzwi za sobą i usiadł obok mnie.

- Moje słoneczko. Ile jeszcze będziesz płakać?

Spojrzałam na ojca szklanymi oczami. Policzki mokre od płaczu, nos czerwony a usta napuchnięte.

- Wypłacze chodźby 101 łez a będę ryczeć póki on nie wróci...

-Kochanie. Prosze Cię. -odgarnął włosy z mojej twarzy, były równie mokre co moje rękawy od bluzki.

-A ty szybko zapomniałeś o mamie jak odeszła od nas?- zapytałam pretensjonalnie.

-Nie. Masz racje. Wiedz, że tak wygląda wojna. Ludzie w niej ginął. Taka jest kolej rzeczy.- przesunął mnie do siebie obejmując tak abym mogła oprzeć głowę o jego ramie.

-Może jeszcze okaże sie, że jest inaczej.- pociągnęłam nosem.

-Może tak ale nie warto mieć na to wielkich nadziei. Wtedy się mniej cierpi. Ja też nie mogę w to uwierzyć. Pamiętam go jeszcze jak był dzieckiem a zginął tak młodo.- czuć było w jego głosie żal. Wiem, że był dla niego również ważny. Cenił go za to, że zawsze poprawiał mi chumor. Wyciągał mnie na dwór dzięki czemu nie miałem czasu aby myśleć o zmartwieniach.

Czas jest wzgledny. Nikt nie wie co nam ukaże.

○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○

☆Zdjęcie w rozdziale- Brat Lizzy, Liam 22 lata☆

|•| 101 Łez |•| [James Barnes]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz