Rozdział 2. Wera. Make It to Christmas

3.3K 213 313
                                    

Udzielamy głosu komuś innemu. Musicie sobie ich wszystkich przypomnieć!

----------

— Aleks, co się z tobą ostatnio dzieje? Nie poznaję cię. Jaki ty właściwie masz problem? — Patrzyłam na najbliższą mi osobę, z którą dzieliłam niemal wszystkie najważniejsze wydarzenia ostatnich lat, i nie miałam pojęcia, co robić.

— Jakie to polskie, nie? W Polsce wszyscy chcą wiedzieć, jaki masz problem — warknął. Nie lubiłam, kiedy jego piękną twarz wykrzywiał taki grymas... Czy to był grymas zawodu? Rozczarowania? Miałam wrażenie, że ostatnio za wolno reaguję na zmiany jego nastroju, że jestem nie dość uważna, nie dość empatyczna, że za mało się staram.

— O co ci chodzi? Znów o... Tomka? — zaryzykowałam.

— O Tomka, o twoją siostrę, o twojego brata, o ciebie! — niemal krzyknął.

Byliśmy już razem trzy lata i coraz trudniej przychodziło mu panowanie nad sobą. Działo się z nim coś niedobrego, a ja nie miałam pojęcia, jak mogłam przegapić moment, kiedy zaczął tracić cierpliwość.

Czy możliwe, że po raz pierwszy zdenerwował się, kiedy podpisałam samodzielny kontrakt rok temu? A może wtedy, kiedy sama udzieliłam wywiadu? W każdym razie na pewno wtedy, kiedy wyszło, że moje marzenia nieco różnią się od jego marzeń.

— A może tak naprawdę chodzi ci o przyszłoroczną... wygraną? — zapytałam cicho. — Myślałam, że się ucieszysz. Że będziesz... dumny — powiedziałam gorzko.

Nie cierpiałam, kiedy mój głos tak drżał. Żałowałam, że na co dzień nie widzę swojego tatuażu na plecach. Byłam pewna, że w takich chwilach jak ta tracił kolory i przygasał, uwydatniając tylko paskudne blizny zwykle ukryte pod tuszem.

— No popatrz, znasz mnie lepiej niż ja sam — odparł z rezygnacją.

— Przecież to nagroda, Aleks — tłumaczyłam spokojnie. — Ogromne wyróżnienie. Takich rzeczy się nie odrzuca. — Milczał. Uparcie milczał. — Co chciałbyś, żebym w tej sytuacji zrobiła? — westchnęłam, mając nadzieję, że tym razem mnie zaskoczy, że mnie porwie w ramiona i zapewni o swoim wsparciu, powie, że pęka z dumy i że cieszy się moim szczęściem.

— Sama powinnaś to wiedzieć — powiedział zamiast tego. — Ty. Nie ja.

Nie lubiłam się z nim kłócić i zwykle tego unikałam. Tyle że w życiu człowieka przychodzi taki moment, kiedy własny komfort i samopoczucie przewyższają strach o reakcję drugiej osoby.

Kiedy walka o marzenia zaczyna być ważniejsza od płytkiego spokoju.

— Czy ty się... boisz? — zapytałam, bo to dotąd nie przyszło mi do głowy.

— A nie sądzisz, że powinienem? — wypalił. — Ty byś na moim miejscu się nie bała?

— Po prostu mi nie ufasz. — Chyba zamierzałam mu zadać pytanie, ale zamiast tego fakt jakoś stwierdził się sam. — Albo jesteś zazdrosny.

Pokiwał głową ze smutkiem, jakby się zgadzał, jakby potwierdzał każde usłyszane słowo, a potem prychnął i zaprzeczył ruchem głowy, jakby to była jedna wielka combo-niedorzeczność. Jak ja miałam z nim rozmawiać?

— Wiesz co? — opadł na fotel i zamknął oczy, a ja stanęłam tuż przy nim.

— No co? — nie poddawałam się. — Bo właśnie nie bardzo wiem, ale za to bardzo chcę się dowiedzieć.

Stałam nad nim z zaciętą miną, w bojowym nastroju, a on nic sobie z tego nie robił, bo nawet na mnie nie patrzył.

— Nie chcę przez chwilę myśleć o kontraktach i sesjach, o tatuażach i bliznach — szeptał — nie chcę teraz analizować, co się stanie za miesiąc, dwa i pół roku, gdzie będzie każde z nas, okej? Mam już dość gadania mojej mamy i tej drugiej agentki, mam po prostu chwilowo dość wszystkiego. — Kiedy tak szeptał z zamkniętymi oczami i nie mogłam w nie spoglądać, siłą rzeczy skupiałam wzrok na jego czole, ślicznych brwiach, mocno zarysowanych kościach policzkowych, silnym podbródku, pełnych ustach i włosach, które lata temu pozbawione samurajskiego koczka układały się teraz w cudowne fale.

— To o czym chcesz teraz myśleć? — zapytałam nieco spokojniej.

— O tym, że zawiodłem jako przyjaciel. Że oboje zawiedliśmy — odparł gorzko. — Że znów zbliżają się święta, a spośród kilku osób na których mi zależy, jego po prostu skreśliłem. Czy raczej pozwoliłem, żeby sam się skreślił.

Usiadł raptownie i wreszcie skierował na mnie spojrzenie cudnych i mądrych szarych oczu, a ja próbowałam powstrzymać kolana, żeby się nie ugięły, żeby wytrzymały jego wzrok, który równocześnie mnie dręczył i chwytał za serce.

— Nigdy nie byłem spokojny, wiesz to. Za dużo zdarzyło się w moim życiu, żebym był ostoją spokoju, ale przy tobie... z tobą... udaje mi się już nie rozpieprzać wszystkiego, czego dotknę. Miałem świadomość, że nie ma takiego cudu, żeby miłość mogła uleczyć człowieka. To bajki dla dzieci. Ale my we dwoje, z bliznami, leczyliśmy się wzajemnie, równocześnie, pomagaliśmy samym sobie i sobie nawzajem. — Słuchałam go i czułam, że gdyby się postarał, gdyby tak mocno, jak na rozgrzebywaniu przeszłości, zależało mu na mnie i moim dobru, mogłabym zakochać się w nim na nowo. — Tylko że tak bardzo skupiłem się na sobie, że całkowicie zapomniałem, że nie jestem sam i że to, co robię, ma wpływ na innych, ma konsekwencje i im byłem szczęśliwszy, tym inni, tym on bardziej zamykał się w sobie. Jakby we wszechświecie istniała jakaś popieprzona równowaga między szczęściem a nieszczęściem, rozumiesz?

— Nie rozumiem, dlaczego nagle zaczynasz wyrzucać sobie coś, na co nie miałeś wpływu i odsuwasz prawdziwy problem, jakim jesteśmy my, na rzecz wyimagowanego, tylko po to, żeby mnie odepchnąć! — Chciałam być spokojna, ale nie mogłam patrzeć, jak się torturuje.

— Nie odpycham cię — powiedział tylko po to, żeby zaprzeczyć.

— Aha, jasne. — Dziś to ja zamierzałam mieć ostatnie słowo.

Miał rację, że dobrze go znałam. Znałam go tak doskonale, że nie miałam wątpliwości, na czym miała polegać jego wybitna strategia zrobienia sobie ze mnie wroga i wypieprzenia mnie z mieszkania, żeby mógł nadal stalkować swojego przyjaciela, w nadziei na jakiś ślad.

Naszego przyjaciela. Chłopaka, z którym po powrocie z Portobello dwa i pół roku temu zaprzyjaźniłam się zaskakująco mocno, a jednak zbyt słabo, żeby został. I Aleks się mylił — to nie on zawiódł, tylko ja.

— Po prostu nie chcę przez chwilę myśleć o tym, o czym chcesz myśleć ty, bo idą święta, a ja znów mam świąteczną obsesję na jego punkcie. Dostanę nagrodę za szczerość? — zapytał gorzko.

Akurat tą nagrodą mogliśmy się podzielić.

— A może od początku byłam tylko twoją misją, dziewczyną, którą musiałeś naprawić, bo za bardzo przypominała ci siebie, co? — Otworzył szerzej oczy, ale nie zaprzeczył. — Zaangażowałeś się jak cholera, wymyśliłeś intrygę, zamydliłeś mi oczy, rozkochałeś mnie w sobie, pomogłeś mi stać się najlepszą wersją mnie, dla mnie... ale... — Nie, nie mogłam dłużej patrzeć w jego oczy, chyba jednak wolałam go we wcześniejszym wydaniu.

Jego oczy były wszystkim. Żarem, słońcem, deszczem. A teraz potrafiły być chłodem.

Odwróciłam się na pięcie i uciekłam do kuchni. Sięgnęłam po szklankę z szafki i nalałam wody z kranu, usiłując przełknąć tkwiącą mi w gardle upartą gulę.

Niestety, woda nadawała się do tego tak doskonale jak pająk ptasznik do zabawiania dzieci.

Aleks pojawił się tuż za mną i stanął w progu. Nie miałam pojęcia, czy przyszedł tu, żeby mnie przeprosić czy wyprosić — z mieszkania.

— Wera... ostatnie tygodnie... — zaczął z westchnieniem, jakby to była rozmowa z pracodawcą, który szczerze żałuje, że musi mnie wywalić z roboty.

Zastanawiałam się, czy z takim nastawieniem w ogóle dotrwamy do świąt.

I dlaczego nie jest tak, że szczęście jest dane nam raz na zawsze...

A może jest? Tylko wcisnęłam reset?

----------

Początkowe rozdziały są nieco krótsze, ale dajcie bohaterom parę dni na rozbieg. Przyjdzie taki moment, że będą pięć razy dłuższe niż ten. To dobrze, prawda?

Dziękuję, że tu jesteście!

jb x

Christmas Love Story | 16+ | ZOSTANIE WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz