- Dość tego! Po prostu dosyć!
Z jednej strony zdawałam sobie sprawę, że żyje w nieidealnym świecie opartym na myśleniu schematycznym, ale nie potrafiłam odnaleźć równowagi. Wszelkie złote środki stały mi się obce.
- Przestań się drzeć! - wrzasnął Paweł, obezwładniony moim pesymizmem. - To ci nie pomoże!
Wiedziałam, że ma rację, ale potrzebowałam masy czasu, żeby wszystko po raz kolejny przetrawić. Wstałam ze skórzanej kanapy i zamknęłam za sobą salonowe drzwi. Pragnęłam chwili spokoju. Nie chciałam widzieć, do jakiego stanu go doprowadziłam.
To nie był pierwszy raz. Ostatnio zdarzało się to zbyt często, wiedziałam o tym, ale nie potrafiłam nic z tym zrobić.
Rodzice miesiąc temu wyjechali do Kanady, zostawiając mnie - niestabilną siedemnastolatkę pod opieką o trzy lata starszego kuzyna. Paweł nie wiedział, na co się pisze- widziałam to w jego oczach za każdym razem, gdy ogarniała mnie rozpacz. Nie miał pojęcia jak ze mną rozmawiać, zresztą nie mógł mieć. Trzymane pod kloszem bananowe dzieciaki nie wiedzą zbyt wiele o życiu. On był jednym z nich. Nie chciałam, by przez to przechodził, ale nie potrafiłam poradzić sobie sama za sobą.
- O co chodzi? - zapytał pewnego dnia, gdy okryłam mnie fala rozpaczy. Chwycił mnie za rękę i popatrzył w moje szkliste oczy. Próbował być dla mnie jak brat. Doceniałam to, jednak nie ułatwiałam.
- Nie wiem- odparłam przez ściśnięte gardło. - Nie wiem, czemu płaczę.
Gdyby był jednym z wykształconych mędrców powiedziałby, że to źle skierowana wiara, wizja świata odwrócona do góry nogami, chaos. Niestety nie mógł tego wiedzieć. Był tylko zawodowym szermierzem nie ponadczasowym myślicielem.
W takich chwilach zazwyczaj wpadał w szał, wywołując u mnie jeszcze silniejszy atak histerii. Naprawdę próbowałam mu wybaczyć. Wmówić sobie, że on też cierpi, też się boi, lecz to wykraczało ponad możliwości każdej paranoiczki.
Byliśmy w tym samy dołku, ale wcale nas to nie zbliżyło. Nie potrafiłam mówić mu o swoich problemach. Słowa zamierały mi w krtani. Nie miałam nikogo...
Nikt nie wiedział, że skombinowałam sobie linę i od paru dni szukam odpowiedniego drzewa.
W końcu udało mi się je znaleźć. Rosło na skrzyżowaniu dwóch ledwie zamieszkałych, bocznych uliczek naszego zadupia, tuż przy mało znanym zejściu z lasu.
Miejsce było idealne, raczej nikt nie powinien mi przeszkodzić. Wymknęłam się z domu dokładnie o trzeciej nad ranem. Pawła nie było, co niezmiernie mnie ucieszyło. Zapewne znowu urwał się gdzieś ze swoją najnowszą miłością życia. Zresztą to nieważne.
Byłam tam. Patrzyłam na drzewo i zawieszoną na nim linę, umieściłam ją tam jakąś sekundę wcześniej.
W ostatniej chwili drgnęłam. Wstrząsnął mną intensywny atak płaczu, silniejszy niż kiedykolwiek. Nie mogłam uwierzyć, że to moje ręce, mój stan.
Uciekłam, ani razu nie obejrzałam się w stronę mojego drzewa...
Od tego zajścia minęło parę dni, a ja byłam na siebie coraz bardziej wściekła za ten wylew słabości, jednak nie odważyłam się spróbować znowu...chorobliwie bałam się, że ta sytuacja się powtórzy.
- Jutro idziesz do szkoły i nic mnie nie obchodzi- oznajmił mi kuzyn wyniosłym, szorstkim tonem. - opuściłaś już dwa tygodnie z powodu „załamania" - zaakcentował cynicznie. - Wejdziesz do tego budynku, choćbym miał odstawić cię pod same drzwi!
Nie odpowiedziałam. Co mogłam powiedzieć? Nie miałam siły walczyć z jego uporem. Po prostu pozwoliłam, by z oczu ciekły kolejne łzy bezradności.
CZYTASZ
Dziewczyna
Short StoryMa na imię Lili. Dla niewtajemniczonych jej życie to ideał- dobrze postawieni rodzice, szkoła z perspektywami, firmowe ciuchy...Tylko nieliczni wiedzą, że pod tą maską ukrywają się myśli samobójcze i lęk przed każdym następnym dniem. Przy pomocy sta...