Cel 2: Uratować kogo się da!

23 4 14
                                    

Co innego czytać o czymś, a co innego to przeżyć. No cóż, nigdy więcej nie chcę powtarzać tego doświadczenia. Tonące statki nie są dla mnie. Co zostało na papierze, niech tam pozostanie. Chwila, gdy grunt ucieka ci spod nóg, a bagaże próbują przyszpilić do burty będą śniły mi się do końca życia. 

Statek bujał się jak kołyska, nieraz zwalając nas z nóg. Obolały od uderzenia w barierkę podniosłem wzrok na olbrzymi ogon wieloryba. Woda pryskała na wszystkie strony. W ustach czułem sól i krew, od przygryzionego języka. Kolejne uderzenie, omal nie wyrzuciło mnie z okrętu. Statek coraz bardziej przechylał się na prawą burtę, utrudniając utrzymanie się w pionie.

Bicie serca przygrywało krzykom i uderzeniom fal. 

Wszystko zwolniło. 

Odwróciłem wzrok w stronę swoich towarzyszy niedoli. Szykowali szalupę. 

Ogarnął mnie niespodziewany spokój. Znałem przebieg tych wydarzeń. Wystarczyło, że się dostosuję do reszty i powinienem przeżyć. To dopiero akcja na otwartym morzu wydawała się stanowić niebezpieczeństwo. A mim to wszystko woda w ustach była tak realna, krzyki rzeczywiste, a śmierć tak namacalna jak  obecność w jednym pokoju wygłodniałego psa. 

Kolejne uderzenie. Zarzuciło mną w stronę schodów. Zjechałem brzuchem po szczeblach i tyle było z mojego spokoju ducha. Przyznam, że zamroczyło mnie konkretnie. Był taki moment, że zastanawiałem się, czy śmierć w czasie halucynacji jest sposobem na wyrwanie się z nich. Gdyby to była prawda, ból w okolicy żeber powinien mnie ocucić. Nie zrobił tego... Kolejna teoria do kosza. 

Gdy już zebrałem na tyle samozaparcia by wstać z obślizgłych desek pokładu, coś złapało mnie za kołnierz i wrzuciło jak worek ziemniaków do szalupy. Nie było to przyjemne, ale wdzięczny byłem, temu komuś, że nie zostawił mnie na pastwę losu.

Podsumowując, plan uratowania „Cudownej" poszedł z nią na dno. Osamotniony okręt nie miał szans, parę minut po pojawieniu się wielorybów położył się na wodzie, a wkrótce całkowicie zniknął. Stado odpłynęło. Woda uspokoiła się. Nadszedł czas wdrożyć plan B, czyli uratować kogo się da. 

Ciemności rozświetlał jedynie słaby blask lampy. Cisza, pełna niedowierzania i żalu, świadczyła o niespokojnych myślach rozbitków. Nie mogłem opanować drżenia rąk. Nerwowo przyglądałem się towarzyszom, którzy podobnie do mnie nie mogli wydusić z siebie słowa. Mój wzrok padł na siedzącego na drugim krańcu łodzi Wiktora. Człowiek ten miał niezwykły na swój sposób wygląd. Ciemne włosy oraz broda wydawały się, nie być strzyżone od paru miesięcy. Umięśniona sylwetka przytłaczała swoją siłą, ale nie to budziło w sercu niepokój. Wstrzymałem powietrze, jego twarz pokryta była pokryta znacznie gorszymi, niż sobie wyobrażałem, bliznami. Jako jedyny beznamiętnie przyglądał się wodzie. Jakby wielkie ssaki miały wrócić, albo jakby wiedział, że pod wodą czai się jego przeklęta ukochana, która ma chrapkę na soczystego marynarza na kolację.

— I co robimy? — zapytał Eryk, ocierając z czoła krople potu. Kapitan spojrzał na zakryte chmurami niebo. Pogoda na morzu lubiła być kapryśna, a pochmurniejące niebo to nie był dobry znak, a przynajmniej tak twierdziła książka. Westchnął zrezygnowany.

— Czekamy do rana. Potem wyruszymy, niech się wszyscy prześpią, dwie osoby niech będą na warcie. W razie, gdyby coś płynęło, wtedy wiecie co rozbić. Młokosie, ty... — Łódź zatrzęsła się gwałtownie. W ostatniej chwili zdałem sobie sprawę, że muszę złapać kapitana za ramię, aby uchronić go przed wypadnięciem za burtę. Na szczęście Wiktor również wpadł na ten pomysł i razem powstrzymaliśmy kapitana przed spotkaniem twarzą w twarz z kąpielą z krwiożerczą syreną. — Co to u diabła było?! Wróciły?!

Szepty Oceanu Przetrwanie | IsekaiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz