Cel 6: Nie dać się snom

15 3 4
                                    

Pomimo zmęczenia nie mogłem zmrużyć oka. Wpatrywałem się więc w malunek kryształowych drzew na suficie, wyłaniający się z cieni rzucanych przez płomień. Podziwiałem zdobione liście, gałęzie i detale w postaci poukrywanych w ich koronach motyli, i gdy byłem bliski zaśnięcia, przed oczami stawała mi pozbawiona twarzy i wnętrzności postać. Zrywałem się wtedy z łóżka ze skórą zroszoną potem oraz przeświadczeniem, że wciąż jestem na morzu. Dlatego zdecydowałem się nie gasić świecy, aby chociaż wzroku nic nie miało możliwości oszukać.

Próbowałem myśleć o czymś innym. O tym, czy ktoś zauważył moje zniknięcie. O ostatnich świętach. Zaskakująco radosnych i bezproblemowych. Nawet babcia nie pytała o to, kiedy znajdę sobie dziewczynę, a wielkie obżarstwo skończyło się tylko przybranym kilogramem, a nie trzeba jak w tamtym roku. Jak tak pomyślę, to miałem szczęśliwe życie. Może ten rok nie należał do najlepszych. Co chwilę działo się jakieś nieszczęście, ale koniec, końców wychodziłem na swoje, z obronną ręką. Nawet ze studiów mnie nie wywalili, a mało brakowało, gdy zaspałem na poprawkę.

Może trzeba było iść ten jeden raz świętować tego sylwestra...

Powieki ciążyły mi niemiłosiernie, a gdy w końcu po raz kolejny opadły, nie miałem już siły wyrwać się z objęć koszmaru.

Znajdowałem się w kryształowym ogrodzie. Piękne, szklane drzewa pod wpływem promieni słonecznych skrzyły się niczym diamenty. Lekka mgła wisiała nad nimi, dopełniając bajkowy obraz. Z zapartym tchem podziwiałem misterne liście, muszące być dziełem jakiegoś wielkiego mistrza. Nawet w dzisiejszych czasach nic nie było zdolne do takiej sztukaterii. Nagle coś ruszyło się za drzewami. Zrobiłem krok naprzód i wtedy dostrzegłem, że posadzka pod moimi stopami pokryta jest wodą. Cienka tafla odbijała przerażoną twarz Gilberta. Po jej drugiej stronie wpatrywały się we mnie świecące się oczy lamparta.

To sen...pamiętałem go, a jednak nie mogłem zebrać myśli.

Odskoczyłem gwałtownie, wpadając na kryształowe drzewo, które pod dotykiem rozsypało się w drobny pył, niszcząc całą iluzję ogrodu. Teraz została już tylko bezkresna woda oceanu i ja, stający na jej tafli. Serce podeszło mi do gardła, wszędzie pływały ludzkie szczątki. Przerażony nie śmiałem nawet drgnąć, bojąc się, że choćby najmniejszy ruch zabierze mnie do czeluści piekieł.

Całą siłą woli próbowałem zamknąć oczy, jednakże nie byłem w stanie. Wzrok samoistnie powędrował za siebie. Po wodzie kroczył stworzony z kamieni szlachetnych lampart śnieżny. Jego silne łapy tworzyły kręgi na wodzie, a wytworzone przez nie fale oczyszczały wodę z krwi. Kot otrząsnął się, a jego szlachetna powłoka zmieniła się w pył. Został jedynie srebrny szkielet i szmaragdowe oczy. Kości z każdym krokiem deformowały się, przestawiały, układając się na ludzkie podobieństwo. Pył zatańczył wokół szkieletu, oblepiając go na powrót namiastką skóry. Patrzył, jak przede mną uformował się mój sobowtór. Mój... Nie Gilberta. Zjawa uśmiechnęła się z szaleństwem w oczach. W tym momencie straciłem grunt pod nogami, a woda wyciągnęła ku mnie swoje żądne krwi ręce.

Obudziłem się zlany potem.

To sen...

Oszukiwałem sam siebie. Miałem nadzieję obudzić się w starym, studenckim mieszkaniu, przy krzykach podchmielonych znajomych i miauczeniu przerażonego fajerwerkami kota...

Myślałem, że już przywykłem. Że pogodziłem się z nową rolą, na czas wymyślenia sposobu na powrót. Siniak na brzuchu, boleśnie przypominał, że nie jestem w bezpiecznym domu. Nawet gdy zamknąłem oczy, drażniący zapach dogorywającej świecy dawał mi znak, że nie ma drogi ucieczki. Najgorsza w tym wszystkim była niewiedza. Książka pozostawiała tyle niedopowiedzeń, że nawet po przeczytaniu całej wciąż nie znałem dobrych rozwiązań. Wydawała się ciągiem nieuchronnych tragedii, by w ostateczności zamknąć niedole postaci końcem świata.

Szepty Oceanu Przetrwanie | IsekaiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz