ROZDZIAŁ 9|| gdzie rozmowa zbliża

63 5 5
                                    



             Usiadł na materacu obok niego, wpatrując się w jego oczy. Musiał przyznać, że ciągle potrafił się wpatrywać w nie, pochłaniając cały kolor jego duszy. Zielony kolor kojarzył mu się z lasem, do którego uwielbiał chodzić jako mały dzieciak. Mieszkał wtedy w innej, odrobinę dalszej części Paryża, a może to było trochę dalej? Już nie pamiętał, ale niezbyt tym się przejmował. Do teraz lubił chodzić na spacery, gdzieś gdzie natura miała pierwszeństwo. 

Dlatego uwielbiał odkrywać jego oczy, tak roześmiane, piękne, czyste. Szczerość wylewała się z nich jak z wiadra wody, przedziurawionego raz, tak przypadkowo. Mógł przyznać, że nie znudzi mu się nawet za czterdzieści, lub sto lat. Gdyby miał wybór, wybrałby wpatrywanie się w jego jasne, anielskie lico. Twarzyczkę tak nie idealnie idealną, że same Anioły z podniebnego królestwa mogły mu zazdrościć. 

        Siedział po turecku, wpatrzony w obraz na ścianie. Był skupiony, zamyślony jakby chciał zebrać wszystkie myśli i problemy świata. Błyszczał jak najjaśniejsza z gwiazd, które często były widoczne podczas ich nocnych patroli. Różnicą było tylko to, że wtedy wyglądał jak pan Nocy, królewicz który wydarł się z zamku, by żyć swoim własnym losem. Tym wybranym przez samego siebie. 

Czuł się zaszczycony, że to życie u jego boku wybrał. Nie mógł być szczęśliwszy by… 

— Nate, słuchasz mnie w ogóle? — wyrwał go z zamyślenia jego cichy chichot. Brzmiał tak lekko, jakby wszystkie zmartwienia na chwilę wyleciały, zostawiając jego serce lżejsze i wolne od tego co go dręczyło. Znał jednak prawdę skrywaną przez jego księcia. Potrafił godzinami się martwić, zadręczać i przejmować się najmniejszą rzeczą. To było coś z czym musieli się zmierzać. Razem, bo nie chciał zostawiać go samego w tej walce. Tak samo, jak nigdy nie zostawiał go podczas walk z zaakumowanymi ludźmi. 

Mógł być gdzieś z tyłu, jednak dalej go chronił i pilnował by nikt nie zrobił mu krzywdy. Uśmiechnął się do niego, po czym przesunął się w jego stronę. Uwielbiał być tak blisko niego, że żaden szczegół jego urody nie umknie przed spojrzeniem miedzianowłosego. 

— Oczywiście, że słucham. — żachnął się. Uraziło go to, a raczej próbował udawać, że tak się stało. — Wątpisz w swojego chłopaka, czy jak? — uniósł brew, obserwując jak na jasne usta drugiego chłopaka wpływa ten jeden uśmiech, którego się bał. Ten uśmiech, nie znaczył nic dobrego. Poczuł jak drobna dłoń, unosi jego twarz za podbródek tak, aby patrzyli sobie równo w oczy. — Okej, gdzie się podział mój niewinny i słodki anioł, hmm? 

Czarno włosy nie wytrzymał, wybuchnął śmiechem automatycznie zdejmując dłoń, z podbródka niebieskookiego. Próbował być tajemniczy, przy okazji drocząc się ze swoim słońcem. Jednak skapitulował, jego udawane oburzenie go za bardzo rozśmieszyło. 

— Dalej tu jest — powiedział tajemniczo, po czym wpadł w kolejny napad śmiechu. Rudowłosy pokręcił głową na jego zachowanie i przybliżył się do niego jeszcze bardziej. Ciemnowłosy od razu się uspokoił, czując ciepły oddech artysty na swojej skórze. Spojrzał mu w oczy, napotykając tylko roześmiane ogniki, pośród szumiących fal oceanu jego tęczówek. — Co ty robisz, Nate? — spytał cicho, jakby wypowiadał życzenie, byleby się spełniło. 

— To nie moje imię, jestem kochanie. Ewentualnie skarbie. — bąknął tylko, opierając głowę o ramię chłopaka. — Zapomniałeś? 

— Oczywiście, że nie kochanie. — wyszeptał do jego ucha, po czym zaśmiał się cichutko widząc szeroki uśmiech na twarzy turkusowookiego. — Uroczy jesteś, wiesz? 

W odpowiedzi dostał skinienie głowy ze strony Kurtzberga. Patrzył na niego chwilę, po czym wstał z łóżka, podchodząc niedługo potem do drzwi. Nathaniel zastanowił się chwilę, co tamten planuje. 

RĘKAWICZKI W SERCA || marcaniel ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz