ROZDZIAŁ 10|| gdzie jesteś moim bezpiecznym miejscem

78 5 26
                                    

               Kiedy tylko jego stopy dotknęły dachu, wzdrygnął się czując dreszcze przechodzące przez jego ciało. Rooster Bold rozejrzał się, po czym usiadł w miejscu, gdzie nie było w ogóle śniegu. Wiedział, że Nathaniel go potem zabije jak znowu zachoruje, przez coś tak błahego, lecz nie potrafił inaczej. Tym bardziej, jeżeli coś go tak męczyło, a siedzenie w swoim pokoju jakoś go tak… okropnie drażniło. Musiał dlatego wyjść na świeże powietrze i odetchnąć. Poza tym nie chciał męczyć swojego chłopaka dzwonieniem do niego, o pierwszej w nocy. Nie chciał by tamten się martwił. Chciał być po prostu sam. Usłyszał nagle, jak ktoś ląduje niedaleko niego, na tym samym dachu co on. Odwrócił się nieznacznie, a jego oczom ukazał się Caprikid. 

                Skąd wiedział, gdzie będę? Jeżeli by się dłużej zastanowił, to doszedłby do wniosku, że przecież raz mu mówił jakie miejsce, (oprócz jego pokoju) pozwala mu pomyśleć o niektórych sprawach. Zapomniał, wyleciało mu to z głowy jak bardzo dobrze tamten go znał. Pewnie jakby musiał znaleźć go w śniegu, to nie zajęłoby mu to dużo czasu. Zaśmiałby się, gdyby nie czuł się tak przytłoczony. 

Caprikid spojrzał w świecące się od lamp oczy ukochanego, po czym zbliżył się do niego. Widział, że coś go dręczy. Od kiedy zostali oficjalnie parą, starał się zauważać czy jakaś rzecz go nie trapiła. Mimo wszystko wiedział, że tamten w ogóle nie chciałby o tym mówić, akurat jemu. Nawet jak byli przyjaciółmi, czarnowłosy nie czuł się niekomfortowo jeśli chodziło o otwarcie się z tych prywatniejszych spraw. Wydawało się mu, że to coś co stało się w przeszłości. Nie chciał naciskać, ale też nie chciał by tamten sam się tym zadręczał. Zbyt go kochał, aby widzieć go tak zranionego. Nawet jak momentami sam się do tego przyczyniał. Ale starał się komunikować jak coś było niejasne! Obaj się tego uczą, więc to normalne, że nie wiedzą każdej rzeczy na tym świecie. 

— Coś się stało? Nie często można spotkać cię o takiej porze, nawet jeżeli chodzisz o patrol. Zawsze starasz się wrócić do siebie, najpóźniej o dwudziestej trzeciej. — powiedział, po czym usiadł obok swojego chłopaka. W geście otuchy, lub po prostu by dać znać, że słucha. Ogólnie mówiąc, zawsze preferował jak to Marc mówił, przejmował momentami pałeczkę. Kochał wsłuchiwać się w to co mówi, o czym mówić, po prostu słuchać co tamten myśli. Myśli jego chłopaka, były jak piękne gwiazdy, które są tak obserwowane przez innych ludzi. Był zakochany w swojej gwiazdce. 

Brunet jakby od razu bardziej się w sobie schował. To była jego tendencja, chowanie się jak coś naprawdę było nie tak. Nie było łatwo tego przezwyciężyć i to całkowicie rozumiał. Znał system ochronny jego tęczy, mógł wymienić przynajmniej pięć momentów, gdy był świadkiem wprowadzania go w życie. Jednak zawsze to było wywołane atakami Alimy, przed dostaniem przez nich miracul. Teraz jednak, nie wiedział co robić. Wolał poczekać na jakiś ruch ze strony ukochanego. 

— Było zbyt głośno w domu… — usłyszał mamrotanie zielonookiego, po czym przysunął się do niego bliżej, otaczając go ramieniem. — Ojciec przyjechał i znowu krzyczał, nie pamiętam co krzyczał. Wiem tylko, że chodziło o mnie. Mówił coś o tym, że nie chce mieć syna, który jest… jest… — nie potrafił wypowiedzieć tego słowa. Jakby nie chciał by dotarło do niego, że dla własnego ojca jest nic niewarty. Caprikid bez słowa przytulił go do siebie i pocałował w czubek głowy. 

— Nie musisz mówić co dokładnie powiedział. Pamiętaj, to nic złego naprawdę. Masz prawo kochać kogo chcesz, kochanie. Najwyraźniej nie docenia tego, że ma wspaniałego syna. — odparł. Dotknął delikatnie pleców koguciego bohatera, czując jak tamten drży od tego wszystkiego. Doskonale wiedział, co tamten czuje. Chcę chronić cię do końca, błagam nie ukrywaj tego przede mną. Nienawidzę gnoja. 

RĘKAWICZKI W SERCA || marcaniel ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz