Rozdział 6.

486 27 15
                                    


Przez zasłonięte roletami okna, do pomieszczenia, coraz mocniej wdzierały się promienie słoneczne, wybudzając mnie przy tym. Marszcząc brwi przekręciłam swoje ciało na drugą stronę tak, aby uchronić swe oczy od światła dziennego. Mruknęłam pod nosem, wiedząc, że słońce nie da mi dalej spać, po czym mozolnie podniosłam się do pozycji na wpół siedzącej, jedną ręką przecierając, jeszcze niedostosowane do jasności panującej w pokoju, oczy, drugą za to, szukając telefonu na oślep. Gdy w końcu opuszki moich palców natknęły się na zimny ekran mojego smartfonu, chwyciłam go i przyciągnęłam do siebie. Zauważając, że mamy godzinę ósmą nad ranem, westchnęłam sfrustrowana. Akurat dzisiaj słońce postanowiło wzejść tak wcześnie, serio? Usiadłam na skraju łóżka, chwilę trwając w takim stanie, a następnie wstałam na równe nogi. Zgarnęłam z krzesła stojącego w rogu pomieszczenia moją, teraz pogniecioną, sukienkę i szybko się w nią wcisnęłam. Nie miałam pojęcia, jakim cudem Steve wynalazł wczoraj, albo w sumie dzisiaj, płyn do demakijażu, ale byłam mu za to cholernie wdzięczna. Wychodząc z pokoju zatrzasnęłam za sobą drzwi, po czym powolnym krokiem skierowałam się do przestrzeni wspólnej dla członków Avengers.

Stojąc w wejściu do kuchni, oparłam lewy bok swojego ciała o framugę, obserwując gotującą coś Wandę oraz siedzącego na stołku barowym przy wyspie kuchennej Rogersa, czytającego gazetę. Matko, kto w tych czasach czyta gazety? A no tak, stuletni Avenger.

- Hej, Tatiana. Masz ochotę na naleśniki? - przywitała mnie szatynka, jako pierwsza zauważając moją obecność. Kapitan oderwał na chwilę wzrok od czasopisma, kierując go na mnie, ale zaledwie parę sekund później wrócił do skrawka papieru spoczywającego w jego dłoniach.

- Jeżeli za darmo, to biorę. - stwierdziłam z uśmiechem, dusząc w sobie myśli o tym, że będę musiała jakość zjeść posiłek przed niedawno poznanymi ludźmi. Zdecydowanie powinnam przestać się tym przejmować.

Zajęłam miejsce na takim samym stołku, co Rogers i poczekałam, aż moje śniadanie będzie gotowe. W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł Tony, włączając maszynę do kawy. Podszedł do jednej z białych szafek, wyciągnął szary kubek, stawiając go na blacie i odwrócił w naszą stronę. Jego brwi zmarszczyły się, a oczy zmrużyły, widząc moją personę siedząca w, teoretycznie rzecz biorąc, jego kuchni.

- Ty jeszcze tutaj? - zapytał ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

- Została posprzątać twój bajzel. - oznajmił szorstko Steve, co spotkało się z parsknięciem bruneta.

- Dla twojej wiadomości, to nie był mój, jak ty to powiedziałeś, bajzel, tylko innych gości. - syknął w odpowiedzi, stukając w zniecierpliwieniu nogą o podłogę.

- Których ty zaprosiłeś. - dodał blondyn, wyraźnie akcentując środkowy wyraz.

Bilioner fuknął, nalewając gorącej cieczy do kubka, po czym jak najszybciej ulotnił się z pomieszczenia.

- Oni tak zawsze? - skierowałam pytanie w stronę Wandy, a ta parsknęła cicho.

- Odkąd pamiętam. - stwierdziła, kładąc przy okazji talerz z dwoma naleśnikami tuż przede mną.

Chwilę wpatrywałam się tępo w posiłek, aż w końcu rozpoczęłam konsumpcję.

- Mm. - mruknęłam przeciągle. - Czemu zataiłaś, że umiesz gotować? Wcześniej bym tutaj przyszła. - szatynka zachichotała na moje słowa.

- Bo jest strasznie skromna i nienawidzi się chwalić. - wtrącił Rogers.

- Nie prawda. - fuknęła, udając obrażoną. - Zapomniałam wspomnieć, tyle. - wyjaśniła, wzruszając ramionami.

- Mhm, jasne. Kogo próbujesz oszukać, mnie czy siebie, Wandziu? - zaczęłam się z nią droczyć.

- Dzień dobry. - usłyszałam zabarwiony lekką chrypą głos Natashy, które właśnie weszła do kuchni. - Hej, Tania. - dodała, spoglądając w moją stronę, a przez moje ciało przeszedł dziwny, nieznany do tej pory, dreszcz.

- Dalej rozmawiamy po Rosyjsku? - uniosłam brwi do góry, skanując kobietę wzrokiem. Teraz, zamiast sukienki, miała na sobie szare, dresowe spodnie oraz za dużą o kilka rozmiarów, granatową bluzę, zakładaną przez głowę.

- Jeśli chcesz. - rosjanka otworzyła drzwiczki lodówki i lustrując wzrokiem jej wnętrze, po chwili wyciągnęła z niej mały jogurt.

- Może ze względu na naszą obecność, były byście skore do mówienia w języku Angielskim, co? - zaironizował blondyn, siedzący tuż obok mnie, odkładając na blat wyspy swoją gazetę. Spojrzałyśmy po sobie, po czym odpowiedziałyśmy równo.

- Nie. - stwierdziłyśmy, ze złośliwym uśmieszkiem.

- Uznam to za odmowę. - westchnął i opuścił pomieszczenie.

- Nieźle się dobrałyście. - skomentowała Wanda, chichocząc pod nosem, czym zupełnie wybiła mnie z rytmu.

- Co masz na myśli? - dopytała rudowłosa.

- Nic, po prostu pasujecie do siebie. Podobieństwo charakterów, czy coś. - oznajmiła, również wychodząc z kuchni, zostawiając nas w totalnym osłupieniu.

- Więc... Dlaczego zostałaś w wieży na noc? - wdowa przerwała niezręczną ciszę.

- Postanowiłam pomóc Steve'owi ze sprzątaniem i tak jakoś wyszło. - wyjaśniłam, odkładając pusty talerz do zlewu. - Ale spokojnie, zaraz znikam. - dodałam. Oparłam się o marmurowy blat, odwracając w stronę kobiety i zakładając ręce na piersi.

- Nie wyganiam Cię. - mruknęła, wyjmując łyżeczkę z szuflady obok mnie. - Zyskałaś ich sympatię, więc możesz zostać ile chcesz, nie będzie im to przeszkadzać. - stwierdziła, otwierając swoje, pożal się Boże, śniadanie.

- Masz zamiar zjeść coś więcej, niż tylko marny jogurt, prawda? - zapytałam troskliwym tonem.

- A co? Zależy Ci na mnie? - rosjanka stanęła centralnie przede mną, przekrzywiając głowę lekko w prawo, a ja po raz kolejny poczułam ten dziwny ścisk w żołądku, przy okazji zapominając również języka w gębie. - No dalej, Solovyov, wyduś coś z siebie. - szepnęła, robiąc krok w moją stronę, drastycznie przy tym zmniejszając naszą odległość.

- Zależy mi na tym, abyś tu nie padła, bo jeżeli tak się stanie, będę mogła jedynie pomarzyć o pieniądzach za pomoc w złapaniu mojego szefa. - powiedziałam niskim tonem, aby tuż po tym wyminąć rudowłosą i opuścić pomieszczenie.

Wiedziałam, że powinnam wrócić do swojego mieszkania, jednak postanowiłam posiedzieć w Avengers Tower jeszcze chwilę czasu, a przynajmniej taki był plan, bo oczywiście cały dzień spędziłam na zwiedzaniu wieży razem z Wandą w roli przewodnika, potem jedząc u nich obiad i kolację, aż w końcu skończyło się na oglądaniu filmów z Bartonem oraz wyżej wspomnianą.

- Chyba będę wracać do domu. - oznajmiłam, podnosząc tyłek z kanapy.

- Nie możesz zostać? Jest już późno. - zapytała kobieta z nadzieją w głosie. - Pożyczę Ci jakieś ciuchy.

- Czy ja wiem... - westchnęłam.

- No weź. - wtrącił Clint.

- Ugh, okej, wy podstępne gnidy. - ustąpiłam, wiedząc, że nie odpuszczą.

- Możesz nawet wybrać kolejny film. - stwierdziła szatynka, podając mi pilota.

- Dziękuję, to zaszczyt. - prychnełam, przyjmując jednocześnie przedmiot.

***
Mam wenę, że szok.

Nie mogę przestać pisać, a powinnam, ze względu na potrzebę takiego czegoś jak ✨ sen ✨

Mam Kłopoty? || Natasha Romanoff Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz