5

73 6 0
                                    

Minęły dwa lata. Nie wiem jakim cudem.

Dużo czasu zajęło mi poukładanie wszystkiego w głowie i pogodzenie się z tym, że już na wszystko za późno. Przez ten czas mało rozmawialiśmy, prawie wcale. Raz na jakiś czas przypominaliśmy sobie o nas i wynikała jakaś krótka rozmowa na czacie. Ale nic poza tym. Żyłem swoim życiem i wypracowałem sobie system wypranych uczuć. Nie wiem, jakoś tak nikogo nie wpuszczałem do życia. Chciałem, ale i tak gdzieś w świadomości byłeś tylko Ty.

Zerwaliście po dwóch latach.

Cieszyłem się, nie skłamię. Bo nie zdzierżyłem faktu, że ten śmieć zabrał mi Cię sprzed nosa. Choć to i tak była moja wina.

Znów zacząłeś do mnie pisać. Rok temu skończyłeś szkołę. Znalazłeś pracę i stała się ona Twoim uzależnieniem. Byłeś pracoholikiem w tak młodym wieku. Uciekałeś od problemów, o których mi nie mówiłeś. A szkoda. Nie naciskałem, skoro nie chciałeś się tym podzielić

Cieszyłem się, że znów mam Cię przy sobie. Mimo tego, że nie było to, to samo co kiedyś. Wciąż uwielbiałem Twoją obecność, Twój głos, a nawet sposób w jaki mnie przytulałeś. Zawsze taki sam. Rozmawialiśmy rzadko. I zauważyłem, że to ja pisałem więcej niż Ty. Zupełna odwrotność przeszłości. Ale zawsze jakoś poprawiałem Ci humor żartami. Chciałem, byś wiedział, że mimo tego wszystkiego co się między nami stało, wciąż masz mnie.

Brałeś jakieś tabletki. Od psychiatry. Chodziłeś do niego od zawsze, przez problemy w domu. Międzyczasie zdechł Ci psiak, którego wziąłeś ze schroniska. Mówiłeś, że wszyscy i tak odchodzą. Tęskniłeś za nim, choć nie płakałeś. To było dziwne.

A potem zmarł Twój biologiczny ojciec. Nie był najlepszy, ale jedyny jakiego miałeś. Ciężko to zniosłeś.

Brałeś więcej leków. Szybko kładłeś się spać, a nasza rozmowa wieczorami szybko się kończyła. Pisałem w ciągu dnia i czekałem na wolną chwilę, kiedy odpiszesz.

Miałeś samochód, więc przyjeżdżałeś pod mój blok, żeby chociaż chwilę porozmawiać. Rzadko, ale przyjeżdżałeś. Doceniałem to.

Raz nawet po mocnych lekach specjalnie jechałeś kawał drogi. Nie wiem po co. Nalegałem, bo bardzo chciałem Cię zobaczyć, ale gdybyś tylko powiedział, że jesteś już senny i że brałeś jakiekolwiek leki, zabroniłbym Ci. Dostałeś porządny ochrzan.

Mijały miesiące. Wpadałeś do mnie raz na trzy czy cztery tygodnie. Ale oboje byliśmy zajęci. Ty miałeś pracę, zresztą ja też, dorywczą i maturę. Musiałem się uczyć.

W końcu zaprosiłem Cię do siebie. Nie mogłem się doczekać. Nawet wysprzątałem cały pokój. Zrobiłem Ci herbaty. Rozmawialiśmy. Dowiedziałem się, że kiedy chciałem do Ciebie wrócić po naszym rozstaniu, wciąż chciałeś mnie z powrotem. Byłem wtedy taki głupi...

Cieszyłem się, że powiedziałeś mi jak to wyglądało z Twojej perspektywy. Myślę, że gdybyśmy więcej rozmawiali, nie byłoby nieporozumień.

Potem z nudów oglądaliśmy telewizję. Chyba usypiałeś powoli. Mówiłem, byś się zdrzemnął, ale byłeś uparty. Powiedziałeś, że i tak za niedługo musisz jechać do domu.

Pamiętam, że łzawiły Ci oczy. Zaśmiałem się i spytałem, czy chcesz chusteczkę, powiedziałeś, że nie i że już tak masz. Nie znałem się na tym. Myślałem, że to od leków. A potem łez było więcej, aż ciekły Ci z kącików oczu. To było co najmniej dziwne, a jak spytałem czy na pewno wszystko w porządku, to przytaknąłeś. I chwilę potem się rozpłakałeś.

Tuliłem Cię do siebie i jakoś tak mimowolnie powiedziałem "Ggukie", jak kiedyś. Gładziłem Twoje miękkie włosy i masowałem po plecach. Całą szyję miałem mokrą od Twoich łez. Nienawidziłem ich.

Ale najgorsze, że nie dowiedziałem się co sprawiło, że popłakałeś się w moich rękach. Moczyłeś mi rękaw przez dobre dziesięć minut, a potem powiedziałeś, że to nic takiego. Nie naciskałem, bo wiedziałem, że i tak byś mi nie powiedział. Pozwoliłem Ci się wypłakać. Ale martwiłem się, bo nie wiedziałem co się dzieje i jak mogę Ci pomóc.

Dopiłeś już zimną herbatę. Odprowadziłem Cię do samochodu i pożegnałeś się ze mną chyba najdłuższym przytulasem, jaki kiedykolwiek od Ciebie dostałem. Równie mocno tuliłem Cię do siebie i miziałem Ci włosy. Na koniec powiedziałem, byś napisał jak dojedziesz do domu. Wsiadłeś i odjechałeś.

Doszedłem do wniosku, że nigdy Cię tak w zasadzie nie znałem. Ani dwa lata wcześniej, ani w późniejszym czasie. Kiedyś nie za wiele pytałem, to po co miałeś mówić. Teraz, nie chciałeś mówić.

I może gdybym wiedział, bardziej bym Cię rozumiał.

Ale nie było już czasu, bo tego samego dnia, kiedy widziałem Cię po raz ostatni, dowiedziałem się, że nie żyjesz.

A razem z Tobą umarłem i ja.

Mt 6, 21

Łza umierającego wnętrza | k.th & j.jkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz