"Bo miłość moja jak morze bez granic, im więcej Ci daję, tym silniej czuję, że jest nieskończona."
/William Sheakspeare/
Dochodził wieczór, a w miasteczku Scilla nikogo prawie nie było. Zazwyczaj o tej porze dnia wszyscy wracali z łowów i panował tam charakterystyczny dla Włochów rozgardiasz, jednak tego dnia praktycznie każdy był na balu w zamku należącym do rodziny Ruffo. Budowla ta, położona na ostrym klifie, górowała nad miasteczkiem i stanowiła fortecę mającą ochraniać okolicznych mieszkańców. Z powodu tejże lokacji, w samym mieście ledwo było słychać muzykę graną w salach zamkowych, która dodatkowo była zagłuszana przez dźwięk fal rozpryskujących się o nadbrzeżne skały. Morze tego dnia było wyjątkowo wzburzone – wydawało się wręcz, że morskie bałwany sięgają nieba, które z powodu zachodzącego słońca, przybrało barwę fioletu. W powietrzu unosił się zapach ryb i innych owoców morza.
Samo miasteczko nie wyróżniało się specjalnie od innych nadbrzeżnych miejscowości - te same kolorowe kamienice o czerwonych dachach i niebieskich drzwiczkach, te same wąskie, brukowane uliczki, nad którymi na długich linach suszyło się pranie i te same kutry rybackie usiłujące utrzymać się na tafli wody. Nic tu nie było nadzwyczajnego - magię tego miejsca tworzyli jedynie ludzie. Bez nich miasteczko to było bezbarwne i ciche.
Skupmy się więc na mieszkańcach Scilli. Jedną z nich była Magnolia. Nie należała ona do bogatej rodziny – zwykli rybacy, których życie zależało od kaprysów morza. Jednak pomimo tego pochodzenia, które mogłoby sugerować, że dziewczyna nie należy do najładniejszych, Magnolia była prześliczna. Miała długie, ogniste włosy i oczy tak błękitne jak fale wzburzonego morza. Jej skóra była mocno opalona i wysuszona z powodu długich godzin spędzonych na pracach w ogrodach zamkowych, jednak sprawiało to, że była ona jeszcze piękniejsza. Uwielbiała nosić się w żywych, kolorowych ubraniach i splatać swoje włosy w koka. W wolnych chwilach często siedziała na wzgórzach otaczających miasto i obserwowała zachodzące słońce, wdychając przy tym zapach kwiatów mieszający się ze słoną wonią morza.
Tak jak całe miasteczko znajdowała się teraz na zamku. Na wielkiej sali balowej wśród wirujących par. Ubrana była w skromną, jasnoniebieską suknię, która podkreślała jej wspaniałą figurę. Ubiór ten był elegancki i ubogi jednocześnie, lecz ewidentnie nie pasował do zamku, który tonął w bogactwach. Na ścianach samej sali balowej pobłyskiwały złote ramy obrazów i srebrnych luster, ściany wykładane były marmurem. Spod perskiego dywanu pobłyskiwał parkiet wyłożony czarnym grafitem, a stoły uginały się wręcz pod ilością jedzenia i wina. Całość prezentowała się wręcz bajkowo – szczególnie, gdy była wypełniona szczęśliwymi, tańczącymi ludźmi. Dziewczyna wcale się od nich nie różniła. Także była uśmiechnięta i tańczyła naprawdę wspaniale, choć brakowało jej kondycji, przez co musiała schodzić z parkietu na co drugi taniec, aby odetchnąć. Właśnie skończyli tańczyć tarantellę i Magnolia schodziła z parkietu zaczerpnąć łyka chłodnej wody, gdy podbiegł do niej chłopiec.
- Proszę, miałem pani to przekazać – powiedział, po czym chwilę później już go nie było. Jedyny ślad jaki po nim pozostał to list podpisany przez niejakiego Lorda Hurona. Był to człowiek, z którym Magnolia prowadziła tajemniczą i anonimową konwersację, dlatego też jak najszybciej udała się w ustronne miejsce by przeczytać list. Znajdując się na samym krańcu sali otworzyła go i cicho przeczytała:
23 września 1567 roku, Scilla
Droga Magnolio,
Czy chciałabyś mi zafundować jeden taniec?
Spotkajmy się na pierwszym piętrze –
Dotrzesz tam wchodząc po drewnianych schodach schowanych za czerwoną kurtyną.