Marsz żałobny

6 3 0
                                    

Zapalił swój pierwszy znicz od dwudziestu lat. Nachylił się nad nagrobkiem i cicho powiedział przepraszam. Łzy skapywały mu po policzkach i lądowały na szarej, kamiennej płycie. Dawno nie odczuwał takiego bólu. Dawno nie odczuwał tak silnego smutku i dawno nie płakał prawdziwymi łzami. Dopiero teraz zrozumiał co takiego zrobił, chociaż powinien był to odczuć już wiele lat temu. Dopiero teraz obudził się ze swojego bajecznego snu i osiadł na ziemi. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że osoba leżąca przed nim mówiła prawdę.

Pomimo nocnego, listopadowego chłodu, mężczyzna nie ruszał się przez długą chwilę. Nie pocierał zmarzniętych do szpiku kości dłoni czy nie ocierał łez, które coraz rzewniej skapywały na mogiłę. Jedynie lekko unosząca się klatka piersiowa sprawiała, że jego świat nie zatrzymał się w miejscu.

Człowiek, który siedział na ławce przed grobem, ubrany był w wełniany płaszcz koloru węgla i eleganckie chinosy w tej samej barwie. Na stopach miał smoliste oksfordy, które nieśmiało wystawały spod nogawek spodni, a na samej górze beret pasujący kolorystycznie do całego stroju. Był to ubiór wyrachowany i elegancki – do takiego zobowiązywało go piastujące, a raczej piastowane, przez niego stanowisko, dla którego poświęcił tak wiele. Pamiętał jak dziś spotkanie, od którego jego kariera się zaczęła. Pamiętał dokładnie datę i godzinę, jednak dopiero przywołał obrazy tamtego wydarzenia.

Była to noc z pierwszego na drugiego listopada. Deszcz padał niemiłosiernie, wręcz jakby niebo wiedziało co wydarzy się tego wieczoru. Przybył na miejsce spóźniony, choć spotkanie było dla niego bardzo ważne i myślał o nim od dłuższego czasu. To od niego zależały losy ważnej dla niego osoby, a przynajmniej tak mu się wtedy zdawało.

Znajdowali się na ciemnej, brukowanej uliczce, po której nikt nie chodził o tej porze. Znajdowali się tam razem – on i Gabriel Patet.

- Witaj – powiedział przyjaźnie Gabriel na widok zbliżającego się mężczyzny.

- Witaj – odpowiedział mu głos przesiąknięty nienawiścią. Spotkanie to odbywało się bowiem pomiędzy dwoma kawalerami, którzy na co dzień rywalizowali między sobą o poparcie tłumów. Oboje zajmowali się polityką – pan Patet stał na czele lewicy, natomiast drugi po stronie prawicy. Dzień wyborów prezydenckich zbliżał się złowrogo niczym chmura burzowa, jednak nie z jego powodu mężczyźni spotkali się w tym ustronnym miejscu. Powód tego wydarzenia był inny, zdecydowanie bardziej osobisty. Chodziło mianowicie o nagłe zaginięcie córki pana Varena, niejakiej Penelope.

- Skąd pomysł na spotkanie? – zapytał niewinnie Gabriel.

- Dobrze wiesz skąd.

- Właśnie problem w tym, że nie wiem.

- Wiesz, wiesz... – odpowiedział złowrogo Varen – Wiesz przecież co wydarzyło się wczorajszej nocy.

- Nie mam bladego pojęcia o co ci chodzi.

- Mam ci wytłumaczyć wszystko po kolei zatem?! – powiedział z rosnącą frustracją i złością.

- Tak, poproszę. – wydawało się, że mężczyzna się naigrywał.

- Zatem dochodzi północ. Leżę już w łóżku i zaczynam powoli zasypiać, gdy nagle słyszę szamotanie w pokoju nad sypialnią. W pokoju Penelope. Ze strachem idę do góry sprawdzić co tam się takiego dzieje, jednak zastaję tam śpiącą spokojnie córkę. Czuję się uspokojony i bez żadnych trudności kładę się spać. Jedyne co jeszcze mogę powiedzieć to to, że jak rano się obudziłem, to po Penelope nie było już śladu, a resztę chyba dobrze znasz, prawda?!- powiedział ze smutnym sarkazmem.

- Nadal nie wiem o co ci chodzi i bardzo ci współczuje z powodu tej sytuacji, jednak nie ma to ze mną nic związanego.

- Nie ma to nic z tobą związanego?! – Varen zbliżył się do rywala na odległość metra. – Nie ma to nic z tobą związanego?!

- Naprawdę, nie wiem o czym do mnie mówisz – powiedział przestraszony całym zajściem Gabriel i cofnął się.

- PRZESTAŃ KŁAMAĆ MI W ŻYWE OCZY!!! – wrzasnął ojciec Penelope – Przecież oboje wiemy, że to ty ją porwałeś! Dzisiaj na konferencji byłeś taki... wesoły, spokojny i pewny swojej wygranej. Myślisz, że się załamię i dam ci wygrać bez niczego! Myślisz, że wystarczy tylko doprowadzić mnie do ogromnej rozpaczy kosztem niewinnej istoty, abym przegrał. Wiedz jednak, że ja się tak łatwo nie poddam! Wiedz, że tym czynem zapoczątkowałeś swój koniec!

- Naprawdę nie wiem o co ci chodzi, ale możemy przełożyć tą dyskusję na inny dzień. – powiedział Gabriel, po czym ruszył w kierunku wyjścia z uliczki. Na nieszczęście dla niego pan Varen był szybszy i złapał go za frak.

- Nigdzie nie uciekniesz skurwysynie! – wydarł się mężczyzna, po czym podniósł za szyję postać, niby szmacianą lalkę – Będziesz tak wisiał, dopóki nie powiesz mi całej prawdy.

- Naprawdę nie wiem o co chodzi – próbował przemówić pan Patet ledwo łapiąc oddech.

- Oj wiesz, wiesz – powiedział Varen zaciskając palce na szyi swojego odwiecznego wroga.

-nie. wiem. o. czym. ty. mówisz... - odpowiedział mężczyzna bez tchu, po czym jego głowa zawisła na ręce mordercy. Pan Varen trwał tak jeszcze w bezruchu przez kilka chwil dając upust swoim emocjom, po czym rzuciwszy trupa z obrzydzeniem, wrócił do domu.

Nazajutrz odkryto ciało. Policja wszczęła dochodzenie. Pogrzeb miał się odbyć w niedzielę, jednak niezbyt interesowało to mężczyznę. W poniedziałek odbyły się wybory prezydenckie. Wygrał. Wygrał bez żadnych trudności. Natomiast od tamtego momentu nie wspomniał wydarzeń tamtego dnia. Aż do teraz. Aż do momentu, w którym wszystko zaczęło się sypać.

- Jeszcze raz przepraszam – wychrypiał mężczyzna siedzący nad grobem, po czym otarłszy łzy, wstał i ruszył w kierunku swego domu.

Gdy dotarł na miejsce, jeszcze raz przeczytał list od Penelope. Dwadzieścia lat myślał, że ona umarła. Dwadzieścia lat minęło mu bez niej. Dopiero teraz dowiedział się, że jego córka nie została porwana, a sama uciekła. Uciekła od niego i od jego przemocy. I wcale nie czuła z tego powodu wyrzutów sumienia...

Untold storiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz