I.

18 1 6
                                    

- Panienko, już dojeżdżamy. - powiedział kierowca.

Kate dopiero teraz podniosła głowę znad swojego Iphona. Przez chwilę przyzwyczajała oczy do świata, a potem zaczęła dostrzegać co jest za oknem samochodu.

- CO TO MA BYĆ?! - wrzasnęła. Całe życie mieszkała w wielkim mieście, a teraz jej dom miał być na... byle wsi?!

- P-panienko, proszę nie krzyczeć, ja prowadzę. - kierujący pojazdem przypomniał o tym, że nie jest tu sama.

- Ta, może najlepiej zacznę jeszcze jeść trawę. - prychnęła pod nosem.

Kilka minut później auto dojechało do wielkiej rezydencji. 

Dziewczyna wyszła z samochodu i skierowała się w stronę ogromnych wrót. W nich ujrzała jej gospodynię - kobietę w średnim wieku z długą bordową sukienką i czarnymi włosami z pasmami siwizny spiętymi w kok z tyłu głowy. Całokształt jej postury wyglądał bardzo ładnie. Postać ów, bardzo przypominała jej matkę.

- Lokaj, zanieś bagaże Katherine. - powiedziała pani domu. Potem odwróciła się w stronę nowo przybyłej. - Kate...?

- Witaj, ciotko. - odpowiedziała dziewczyna grobowym głosem.

- O Boże, Kate! Ostatni raz widziałam cię kiedy lewo chodziłaś! - uśmiechnęła się i podbiegła objąć siostrzenicę, jednak ta stanowczo się odsunęła. 

- No właśnie. - powiedziała Brand. - Ostatni raz mnie widziałaś piętnaście lat temu. Bo ci się nie chciało przez ten czas zadka do siostry ruszyć. - warknęła. Wyminęła kobietę i weszła do domostwa. 

- Jutro szkołę masz na ósmą. Wszystkie podręczniki są w plecaku, w twoim pokoju. Resztę pokaże ci Max. - rzuciła jeszcze gospodyni, zanim drzwi się zamknęły.

- Co? Ale kto to Ma- - zaczęła szesnastolatka, jednak przeszkodził jej męski głos:

- To ja.

Odwróciła się w stronę dźwięku. Okazało się, że pochodził ze schodów. I...

OMG, jakie ciacho, pomyślała.

Był tam wysoki chłopak o blond włosach i kształtnej twarzy. Na sobie miał białą koszulę zapinaną na guziki włożoną w czarne, luźne spodnie oraz zamszowe trzewiki tego samego koloru. Całość dopinał brązowy pasek ze złotą klamerką i srebrny kolczyk w prawym uchu. Głowę miał odchyloną lekko w tył, a usta delikatnie otwarte. Obie ręce znajdowały się w kieszeniach. 

Kate spaliła buraka.

- Może zamiast się tu prezentować pokażesz mi mój pokój. - powiedziała, dalej nie patrząc w kierunku nowo przybyłego.

- Jasne, chyba, że tak cię zauroczyła moja postawa, iż nie będziesz w stanie iść obok. - uśmiechną się zawadiacko.

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko prychnęła. 

- Niegrzeczna. - kontynuował chłopak.

Bez komentarza, pomyślała Kate.

Po wejściu na drugie piętro i przejściu kilkoma korytarzami dotarli pod drzwi oznakowane numerem ,,438".

- Wiesz, że mamy tu pomieszczenia od jeden do tysiąc? - zagadnął człowiek płci męskiej. 

- I mieszkają tu tylko cztery osoby? Absurd. Niektórzy ludzie w ogóle nie mają domu. Tacy bogacze jak wy mają to gdzieś. Między innymi dlatego wami gardzę. - odpowiedziała dziewczyna. 

- Nie chce cię martwić, ale teraz sama nim jesteś. Tym ,,bogaczem". - odgryzł się blondyn. 

Dziewczyna nie odpowiedziała. Po prostu wyrwała klucze od towarzysza i weszła do pomieszczenia, po czym je zamknęła. Przez chwilę nasłuchiwała dopóki kroki odchodzącego Maxa nie ucichły. Potem nie zważając na to, że jest brudna weszła do łóżka i zasnęła.


- Co za baba. - mruknęła szesnastoletnia dziewczyna przechodząca przez park. A była to Katherine Brand. - Czemu nie pozwoliła mi iść na tą imprezę?!

Po chwili Kate się uspokoiła. Przemyślała całą sytuację i stwierdziła, że jest durna.

- Spotykam jakiegoś losowego gościa który zaprasza mnie na zabawę po 21:00... Mama miała rację! Muszę iść ją przeprosić!  - szepnęła i puściła się biegiem w kierunku domu. Po drodze zauważyła jakieś zbiorowisko i policję. Zaciekawiono podeszła bliżej.

- Przepraszam, co się stało? - zapytała funkcjonariusza.

- Jakaś kobieta zaczęła rozpaczliwe szukać córki, która nie wracała do domu. Krzyczała, że ,,ona nie mogła tam pójść". Niestety jakiś pijany kierowca ją potrącił. - odpowiedział glina.

Serce Kate zabiło mocniej. To nie mogła być jej mama... Prawda?

- Panie Boże, błagam... - powiedziała. Przecisnęła się przez tłum. Zobaczyła jak do karetki wnoszą kobietę z zakrwawioną głową. Po chwili rozpoznała w niej Lily Brand...

- MAMO?!!!


Kate obudziła się z krzykiem. Chwilę oddychała. Znowu to wspomnienie, kiedy przez jej głupotę straciła matkę... 

W jej oczach zebrały się łzy. Czemu ona? Czy brak ojca już nie wystarczał? Dlaczego zabrali jej jedyną ważną dla niej osobę?

Po godzinie płaczu ponownie usnęła.



____________________________________________

Cztery gwiazdki i biorę się za pisanie następnego rozdziału!❗                                                               (Kiedyś było sześć, ale nikt nie chce tego czytać😭😭)

Serdecznie zapraszam do otwartej krytyki i może... jakieś pochwały? Ach zresztą nie ma co chwalić. (😭). PISZCIE W KOMENTARZACH! PROSZĘ!



Often, I...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz