Pov. Hunter~
Kiedy wracałem do klubu usłyszałem kilka ulic dalej syreny. Wtedy nie obchodziło mnie z kąt dokładnie dochodzą dźwięki lecz w ktotce sam miałem się o tym przekonać......
Przyjechałem pod klub i wtedy zauważyłem jak kogoś wynoszą z budynku do karetki tak samo jak policja wyprowadziła jakiegoś wkurzonego faceta. Podszedłem do jednego z policjantów zapytać co tutaj zaszło
— przepraszam... Co tu się stało?..
Spytałem jednego z policjantów«przykro nam ale nie możemy Panu w tej kwestii nic powiedzieć»
Odezwał się jeden z nich zamykając w radiowozie wkurzonego faceta— jestem właścicielem tego klubu więc mam prawo wiedzieć co tu zaszło
Powiedziałem trochę wnerwiony«w takiej sytuacji zmienia to postać rzeczy... Doszło do postrzelenia prawdopodobnie to był jeden z Pana pracowników.. Ponoć młody chłopak około 18 lat...»
Tyle mi wiadomość wystarczyło. Biegiem ruszyłem w stronę karetki gdzie domyśliłem się że był Zero— przepraszam mogę jechać z wami?
Spytałem szybko patrząc na Zero z łzami w oczach który był podpięty do kilku urządzeń z karetki«przykro mi ale tylko jego rodzina może jechać»
Po wypowiedzeniu tego zdania przez jednego z ratowników w karetce zaczęło coś pikać¬tracimy go!
Krzyknął jeden z nich i zaczęli wykonywać jakieś zadania aby przywrócić młodszemu poprzedni rytm bicia serca«dobra zrobimy ten jeden wyjątek dla Pana ale szybko bo musimy dojechać jak najszybciej do szpitala»
Nie zastanawiałem się długo. Szybko wyszedłem do środka pojazdu i ruszyliśmy w stronę szpitala. Chwyciłem drobną rączkę Zero— kochanie będzie dobrze... Wytrzymaj jeszcze trochę...
Do szpitala dojechaliśmy bez żadnych problemów i szybko zabrali Zero na łóżko szpitalne i prawdopodobnie na salę operacyjną przez zagrożenie życia pociskiem który zastał w jego ciele niedaleko okolicy serca. Ja czekałem niespokojny przed wejściem na salę myśląc cały czas o tym że wszystko będzie dobrze...Time skip~[kilka godzin później]
Z sali operacyjnej wyszedł główny lekarz który zajmował się operacją mojego maluszka
«bardzo nam przykro...... Nie udało nam się go uratować, pocisk uszkodził jedną z żył sercowych.....»
Nie chciałem przyjąć tych wiadomości do głowy to nie mogła być prawda
— nie to nie prawda..... Zero nie może zginąć..... Nie tak młodo!
Wstałem z miejsca na którym siedziałem i wybiegłem na salę operacyjną. Lekarze próbowali mnie z tam tąd wyprowadzić. Jedyne co ujrzałem to martwego Zero na stole operacyjnym. Zrezygnowany dałem się wynieść lekarzą z sali«może będzie lepiej jak Pan pójdzie do domu..»
Zaproponował jeden z lekarzy i tak też zrobiłem.××××××
Kiedy wróciłem do klubu poszedłem w stronę gdzie znajdowało się moje pseudo mieszkanie. Gdy już się znalazłem w mieszkaniu poszedłem w stronę mojej sypialni i rzuciłem się na łóżko po czym przykryłem się kołdrą. Byłem roztrzęsiony całym tym zdarzeniem....
— już nigdy go nie zobaczę...... Moje biedne maleństwo....
Z moich oczu zaczęły lecieć łzy nie wiedziałem co mam zrobić na ten moment czy powinienem żyć tak jak do tych czas czy na razie dać sobie spokój ze wszystkim.... Nie wiedziałem co robić... Nagle do głowy wpadł mi pomysł że jedyne kto na ten moment mi pomoże to Lucas szybko złapałem za telefon i wybrałem do niego numerPov. Lucas~
Siedziałem w swoim domu pakujące resztę rzeczy kiedy nagle zadzwonił do mnie telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i ujrzałem imię którego się na ten moment nie spodziewałem. Szybko Chwyciłem za telefon i odebrałem
— Hunter? Coś się stało? Przecież jutro miałem przyjechać
«Lucas.... Przyjedziesz teraz do mnie....»
— h-hej? Ty płaczesz... Co się stało?!
«przyjedź... Wszystko Ci opowiem na miejscu...»
Mężczyzna się rozłączył. Nie zwlekałem długo. Szybko ubrałem na siebie jakąś bluzę i wybiegłem z domu. Niestety trafiłem na nie zbyt przyjemną pogodę a mianowicie deszcz. Wsiadłem do swojego samochodu i zacząłem je odpalać. Niestety los tak chciał (dop. A— czytaj. Niestety Autor tak chciał) aby auto mi nie odpaliło.— kurwa...
Przeklnąłem pod nosem. Wysiadłem z samochodu i zacząłem biec w tym deszczu w stronę klubu.Kiedy już dotarłem na miejsce szybko wszedłem do środka i poszedłem w stronę pokoju Hunter'a. Stojąc pod drzwiami powoli je otworzyłem i Pokierowałem się w stronę sypialni bo domyśliłem się że tam będzie mężczyzna. Wszedłem do sypialni i zobaczyłem go z łzami w oczach. Podszedłem do niego i usiadłem na krawędzi łóżka
— hej.. Co się stało?...
Nie uzyskałem odpowiedzi bo jedyne co zrobił mężczyzna to przyciągnął mnie do siebie i przytulił jedną ręką a drugą mnie przykrył kołdrą. Lekko się zarumieniłem i odwróciłem głowę w jego stronę— p-powiesz mi wreszcie co się stało?
«on nie żyje...»
— kto nie ży-.... nie... Nie.. Zero...
Nie mogłem się wysłowić jak by coś mnie blokowało— co ty mu zrobiłeś?!
Chciałem się wyrwać z jego uścisku jednak ten przytulił mnie mocniej«przepraszam... nie było mnie wtedy.... Ktoś go po strzelił... Nie udało im się go uratować»
Powiedział cicho zaczynając się bawić moimi włosami co było nawet przyjemne. Zacząłem cicho mruczeć jak taki kotek. Kiedy się zorientowałem co robię lekko się zarumieniłem i przestałem mruczeć«ej czemu przestałeś mruczeć?»
—a czemu miałbym mruczeć?
«bo brzmisz wtedy uroczo»
Przez te słowa zarumieniłem się bardziej i głowę schowałem w jego tors«hahaha uroczo też wyglądasz»
Pov. Hunter ~
Nie wiem co w tym momencie mnie podkusiło ale chwyciłem za jego podbródek unosząc lekko jego głowę i delikatnie musnąłem jego usta. Wzrok Lucas'a w tym momencie był bezcenny. Gdyby mógł to jego oczy były by większe niż 5 złotówki
«u-umm.. Cz-czemu mnie pocałowałeś?
— sam nie wiem ale jak chcesz to mogę to powtórzyć-
Nic nie powiedział więc po prostu przytuliłem go mocniej i po chwili zasnąłem przez wcześniejsze płakanie i przez to że źle się czułem z powodu utraty mojego biednego Zero.Rozdział troche krótszy za co sorry
Następny będzie dłuższy obiecuję
~Autor~
S+S
CZYTASZ
Połączeni Przez Śmierć [18+]
Fanfic~Zero lat 18 w wyniku szybkiego znalezienia pracy trafił do klubu w którym niebawem został niewolnikiem. Kilka razy próbował uciec lecz to było na marne. ~Hunter lat 24 właściciel klubu do którego trafił Zero. Z czasem zaczyna kochać zwojego pracown...