Nadszedł dzień meczu. Wielki stres mnie dopadł. Nie spokojnie chodzę już od godziny. Od pokoju do pokoju. Z łazienki do kuchni. Z góry na dół. Nie wiem czemu aż taki nerwowy jestem. Boje się, że przegramy i zrównamy punkty z Real Madryt'em. A decyduje to mecz z zajebanym Espanyol'em.
Usłyszałem dźwięk mojego telefonu. Pedri dzwoni.
- Halo? - odezwał się pierwszy. Zawsze próbuje być szybszy.
- No co tam - zapytałem, próbując usiąść miejscu. Na marne. Moja noga sama zaczęła tupać o podłogę.
- Chciałem cię poinformować, że zaraz będę u ciebie
- A na jaką cholerę mi to mówisz? Za każdym razem możesz se poprostu wejść do mojego domu i bardzo dobrze o tym wiesz.
- No w sumie. Jednak chciałem usłyszeć cię - powiedział już to drugie zdanie ciszej.
- Że co? - zapytałem, wyryty z rytmu.
- Chciałem cię usłyszeć bo... Chciałem widzieć czy jesteś zdenerwowany meczem. - dziwne.
- No dobra, to przyjeżdżaj - powiedziałem i się rozłączyłem. Pewnie sam jest nerwowy przed tym wszystkim. Zatem wzruszyłem ramionami i czekałem za nim.
Włączyłem radio i akurat leciało ,,What's makes you beautiful". Zacząłem śpiewać i tańczyć. One direction to zdecydowanie mój ulubiony zespół.
Jak tylko się skończyła piosenka, usłyszałem śmiech za plecami. Oczywiście to mój przygłupi przyjaciel.
- No i z czego rżysz? - zapytałem, patrząc na niego jak prawie sika ze śmiechu.
- Cudowny taniec - ledwo wydusił przez śmiech. Pokazałem mu środkowy palec i ruszyłem do kuchni, aby zrobić kawę.
Chwilę później cały czerwony Pedro wszedł do kuchni. Ja nie wiem co w tego człowieka wstąpiło.
- Co cię opętało? - zapytałem, na co on zmarszczył brwi. Dosłownie sekundę później znowu wrócił mu uśmiech na twarz.
- Ty mnie opętałeś, swoim cudownym tańcem. - powiedział, za co dostał w tył głowy.
Przed wyjazdem pojechaliśmy na szybkie zakupy i zrobiliśmy se obiad. Jak tylko zjedliśmy, ja wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy, w tym czasie Pedri włożył naczynia do zmywarki i ją nastawił.
Tym razem Pedri włączył playlistę z piosenkami, jakby to powiedzieć, latino. Rozluźniliśmy się dzięki temu trochę. Jednak ja dalej czułem stres.
Weszliśmy do budynku, żeby się przebrać. Już niektórzy są, a więc przywitaliśmy się z nimi. Po chwili już przebrany zacząłem przeglądać media społecznościowe.
Nie sądziłem, że tak szybko czas mija. Musimy już wychodzić na boisko. Po krótkiej rozmowie z naszym trenerem, zaczęła się gra. Alonso strzelił! Szczęście nie do opisania. Jednak oni również strzelili. Ja i Pedri dostaliśmy żółtą kartkę. Cholernie się staraliśmy, jednak nie daliśmy rady. Mamy tyle samo punktów co Real Madryt. Zjebaliśmy to.
Zawiedziony ruszyłem do przebieralni. Niezręczna cisza w szatni. Jedynie zirytowany trener chodził po pomieszczeniu.
- Jeżeli następnego meczu nie wygracie, to Real Madryt nas przegoni. Rozumiecie!? - krzyknął, nikt nic nie odpowiedział, a więc tylko opuścił ręce i wyszedł. W końcu. Nie chce mi się to słuchać. Jego marudzenia czy czegokolwiek więcej. Ciekawe czy by sam lepiej zagrał, bo mi się nie wydaje. Daliśmy z siebie wszystko, ale przejebaliśmy.
Wyszliśmy, mówiąc ciche ,,Cześć" na pożegnanie. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy. Jednak to nie trasa, która zawsze jeździmy do domu.
- Gdzie ty jedziesz? - zapytałem, a on nawet na mnie nie spojrzał. Wiem jednak, że Pedri nigdy by mnie nie skrzywdził, więc więcej postanowiłem nie pytać, a czekać na rezultat.
Chwilę później Pedro zatrzymał się w jakimś lesie. Wyszedł z auta, co również zrobiłem. Spojrzał na mnie, patrząc czy idę za nim. Gdy się upewnił, zaczął się rozglądać, a następnie iść w głąb lasu. Dziwne. Nie czuję się tu bezpiecznie. Nie myśląc, wziąłem rękę Pedri'ego i złączyłem z tą swoją. Spojrzał się na mnie i lekko uśmiechnął.
- O mój boże - powiedziałem, gdy dotarliśmy na miejsce, do którego prowadził Pedro.
- Podoba Ci się? - zapytał, a ja polowałem odrazu głową.
Nie sądziłem, że takie miejsce może istnieć na serio. Kwiaty różnego rodzaju, jezioro małe, drzewa dookoła, a co najlepsze, widać będzie zachód słońca. Bardzo wyraźnie. Mój przyjaciel usiadł na trawie, więc również to zrobiłem.
- Skąd znasz to miejsce? - zapytałem po chwili ciszy.
- Kiedyś, gdy uciekłem z domu, ponieważ moi rodzice znowu się kłócili i nie chciałem wracać do domu to znalazłem to miejsce. Zawsze tu chodziłem z moim psem. Od tamtego czasu to całe otoczenie mnie uspokaja i ucisza. Jednak zarazem cholernie bolesne ono jest.
- Dlaczego? - szepnąłem ledwo słyszalnie, na co on schylił głowę, patrząc się na trawę.
- Wiesz... Zawsze czuję tu obecność mojego psa, Belli. Mój pies musiał zostać uśpiony jakoś 5/6 lat temu. Miała już problemy z chodzeniem oraz z nerkami. Codziennie musieliśmy pomóc jej schodzić. Pamiętam jak próbowała nam jak tylko mogła pomóc wchodzić po schodach, żebyśmy się nie przemęczyli. Do dzisiaj nie mogę se przebaczyć tego, że ją uśpiliśmy. Jednak wiem, że to dla niej lepsze. Chociaż nie musiala się więcej męczyć. - popłakał się. Nie mogłem na to patrzeć, więc przytuliłem go.
- A jakieś zastrzyki? - zapytałem, mimo że nie powinienem.
- Na początku pomagały, ale potem już przestały. Nie było poprostu ratunku. - wyszeptał, a ja wzmocniłem swój uścisk. - Moja mama i ja regularnie jeździliśmy po zastrzyki. Zapadło mi cholernie w pamięć, to gdy usypialiśmy ją to jak weterynarz powiedział ,, W końcu". - rozpłakał się jeszcze bardziej. Boże kochany to musi być cholernie okropne uczucie.
- Od zawsze pilnowała mnie. Nawet jak byłem mały i leżałem w łóżeczku. Gdy moi rodzice wyszli chyba do kina i moja babcia ze mną została to Bella zawsze leżała w drzwiach. Jak babcia przychodziła do mnie zobaczyć, odrazu podnosiła głowę. Obserwowała ją. Patrzyła czy mi krzywdy nie robi. To był serio przekochany pies.- Jaka to była rasa? - spytałem z ciekawości.
- Berneński pies pasterski - odpowiedział, a ja sie uśmiechnąłem. Uwielbiam tą rasę psów. Duże i łagodne.
- Kocham tą rasę psów. - powiedziałem, a on się uśmiechnął. Trwaliśmy jeszcze chwilę w uścisku.
- Wiesz, że to był jeden z najdłużej żyjących psów z tej rasy? Żyła 14 lat. Te psy zazwyczaj nie żyją więcej niż 8/9lat. Na ludzkie miała powyżej 100lat.
- Wow, to mega dużo - zdziwiłem się. Nie sądziłem, że psy aż tyle żyją.
Zmieniliśmy rozmowę na inny temat. Postanowiliśmy, że zostaniemy jeszcze trochę. Do momentu aż zrobi się ciemno. Podobnież gwiazdy są cudowne tutaj.
Zachód słońca. Cholernie go widać. Pomarańczowo-różowe niebo, a słońce już półwidoczne. Podobnież niektórzy go nie lubią. Ciekawe dlaczego. Przecież ten widok jest cholernie przyjemny. To jak te dwa piękne kolory się mieszają i przenika przez nie niebieskie niebo.
- Przecudownie - powiedział Pedri, a ja skinąłem głową. Chwilę musieliśmy przejść, by ujrzeć tę zachód dokładnie. Zrobiłem zdjęcie i ustawiłem se na tapetę. Teraz będzie mi zawsze przypominać tą chwilę.
Uznaliśmy, że zostaniemy w tym miejscu gdzie jesteśmy, żeby jeszcze zobaczyć gwiazdy. Bardzo szybko to minęło.
Na niebie ukazało się wiele gwiazd. Jedne bardziej świecą, drugie znowuż trochę mniej. Kocham je. Zastanawiam się czy one mają jakieś znaczenie? Może ich wzór? A może one mienią się po to aby w końcu znaleźć swoją? Dwie koło siebie się mienią najbardziej. Ciekawe czemu.
Myślałem tak, patrząc w gwiazdy i leżąc na trawie z głową położoną na kolanie mojego przyjaciela. On również nad czymś myśli, jednak Pedri siedzi po turecku.
Najwidoczniej zasnąłem, po tym jak Pedro miał rękę w moich włosach i myślałem nad wszystkim i niczym. Potem tylko poczułem jak ktoś mnie zanosi do samochodu i kładzie na tylnym siedzeniu.Pov. Pedri
- Jak ktoś mógł stworzyć tak cudownego człowieka jak on...
CZYTASZ
Strong - Gavi x Pedri
FanfictionGavi i Pedri to najlepsi przyjaciele. Jednak jeden z nich zaczyna czuć coś więcej do drugiego. Jak ich relacja będzie wyglądać? Czy chłopak powie drugiemu, że mu się podoba? Czy ten odrzuci go? Jakie tajemnice mają oboje przyjaciół? Czy chłopak roz...