Rozdział 1

3 2 0
                                    

MARA

Trudno było mi się pożegnać z zapachem morza i świeżo skoszonej trawy. Nieodłączne perfumy ostatnich 2 lat.

Ciocia Alicja zastąpiła mi nieobecnych rodziców. Mówiła do mnie, przynosiła jedzenie i zmusiła mnie do wyjścia z kokonu. Była, gdy jej potrzebowałam. Nie oceniała i nie zadawała pytań. Pozwoliła przejść żałobę na własny sposób.

Jako jedyna potrafiła zrozumieć moją stratę. Tuż przed moimi narodzinami, straciła w wypadku męża i syna. Chyba dlatego widziałam w niej pokrewną duszę. Stworzyłam z nią namiastkę więzi, którą miałam z Mirą.

Z ojcem rozmawiałam tylko raz. Prosił, żebym nie przyjeżdżała na pogrzeb siostry.

Kolejny raz usłyszałam o rodzinie pół roku później, gdy poinformowano mnie, że u matki zdiagnozowano raka. Przez kilka miesięcy poddawano ją chemii i do ostatniego tchninienia nie chciała się ze mną zobaczyć. Potem ojciec zaczął pić, a Alicja została moim oficjalnym opiekunem.

To właśnie w tamtym momencie uznałam, że nasza rodzina przestała istnieć.

Nie było już domu, do którego mogłabym wrócić.

Teraz moje życie wyglądało całkowicie inaczej. Była tylko Mara.

W nowej szkole zaprzyjaźniłam się z Cynthią i Bianką, a niedługo później dołączył do nas Olaf. Dziewczyny od początku przyznały, że są lesbijkami. Nie miałam z tym problemu, ale cały czas dziwiłam się, że tak odmienne osoby mogą być ze sobą. Cynthia była ponadprzeciętnie wysoką osobą o rudych włosach. Raczej spokojną, skupioną na pisaniu kolejnych historyjek o wielkiej miłości Draco i Harry'ego. Bianka za to należała do wiecznie roześmianych fanek anime i każdego dnia pojawiała się w nowym cosplay'u, więc trudno opisać mi jej naturalny wygląd. Olaf jeszcze mniej pasował do tego towarzystwa. Ulizane włosy, okulary. Mógł uchodzić za stereotyp informatyka. Dopiero po czasie dowiedziałam się, że pod niepozornymi sweterkami skrywa się zawodnik MMA.

Mnie traktowano jako "normalsa" w naszej paczce. Ładny kujon. Brązowe włosy do pasa, lekko nieśmiały uśmiech, nos wlepiony w książki.

Zaczęłam nowe życie i tylko czasami wpadałam w depresyjny nastrój, gdy myślałam o Mirze. Stawałam wtedy przed lustrem i prowadziłam z nią wyimaginowane dyskusje. Zastanawiałam się, co by mi poradziła. Przypominałam sobie jej śmiech.

Teraz skończyłam liceum i po raz ostatni (przynajmniej na dłuższy czas) mogłam podziwiać morze. Cała nasza paczka została przyjęta na jedną z najlepszych uczelni w kraju.

Do rozpoczęcia zajęć zostało dosłownie kilka dni i postanowiliśmy pojechać tam już dzisiaj. Poznać kampus i okolicę. Poczuć namiastkę wolności... Dorosłości.

Moje plany z upływem lat ulegały zmianom i ostatecznie stanęło na medycynie. Cynthia dostała się na dziennikarstwo, a Bianka na fotografię. Marzyły by po studiach jeździć po świecie i wspólnie tworzyć reportaże.

Największym zaskoczeniem był Olaf, który za naszą namową dołączył do drużyny futbolowej. Na jednym z meczy pojawił się łowca talentów, proponując mu pełne stypendium. Długo musiałyśmy namawiać go do przyjęcia propozycji.

Tak bardzo cieszyłam się, że po mimo zakończenia szkoły, nasze drogi się nie rozejdą. Nowe miejsce nie wydawało się tak przerażające w gronie przyjaciół.

Ostatni raz spojrzałam na rozciągającą się aż po horyzont wodę i wróciłam do domu.

- Masz wszystko?- zapytała ciocia na mój widok.

- Tak- odpowiedziałam, porywając z blatu studzące się ciastko.

- Zostaw, to na drogę- zaśmiała się Alicja.

- Oj, przecież nie zjem wszystkich- mrugnęłam do niej.

Nasze przekomarzanie przerwał dźwięk klaksonu. Wyglądnęłam przez okno i zobaczyłam na podjeździe Wehikuł Tajemnic wyjęty prosto z bajki Scooby-Doo.

- Bianka już jest- zawołałam i chwyciłam dwie wielkie torby.

Naszym kierowcą miała być starsza siostra przyjaciółki, która od roku studiowała grafikę komputerową na tej samej uczelni. Obiecała nas oprowadzić po okolicy.

- Pomóc ci?- zapytała Andromeda, wysiadając z auta.

Nie wiedziałam czy to jej prawdziwe imię, ale kazała tak na siebie mówić, gdy po raz pierwszy przyszliśmy w odwiedziny. Wtedy też zrozumiałam po kim Bianka odziedziczyła szaleństwo.

- Weź ciastka z kuchni, bo inaczej nie wyjedziemy- zaśmiałam się wrzucając bagaże na tył pojazdu.

W środku czekał na mnie pełen komplet przyjaciół i z każdym przywitałam się uściskiem, a po chwili Di wróciła z torbą prowiantu na drogę. Czekało nas kilka godzin drogi... Nie dni.

Masz jej serceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz