Jutro czekał nas dzień meczowy. Ostatni przed kilkudniową, świąteczną przerwą. Cieszyła mnie perspektywa odpoczynku, chociaż nie planowałam powrotu do domu na święta. Nie było sensu tracić pieniędzy na podróż przez pół Polski, by po dwóch dniach znów wybrać się w tą samą trasę – znów do Jastrzębia. Wiedziałam, że babci jest cholernie przykro z tego powodu, ale w czasach kiedy każda złotówka się liczy, nie znalazłam lepszego rozwiązania. Poza tym obiecałam babci, że zajmę się moją siostrą na czas zimowych ferii. Wtedy obie będziemy mieć czas by nadrobić ten stracony czas.
Wpisałam kod do domofonu i wspinając się powoli na schodami na pierwsze piętro, zaczęłam szukać kluczy od domu. W żadnej z kieszeni puchowej kurtki ich nie było, w sportowej torbie również. Zaczynałam powoli panikować, bo przecież Łukasz ze sto razy tego ranka mi przypominał bym je zabrała. Wyjechał dzisiaj na szkolenie do Gdańska, a później planował spędzić tydzień w naszym rodzinnym mieście. Nie mogłam liczyć na to, że go zastanę, więc te cholerne klucze musiały się znaleźć.
Niewiele myśląc, po patrzeniu się przez jakieś pięć minut na zamknięte drzwi niczym cielę w malowane wrota, wysypałam zawartość torby na podłogę. Zawsze wkładałam przecież klucze do bocznej kieszeni. Tym razem też musiały tam być.
– Szlag jasny by to trafił – jęknęłam, po zebraniu wszystkiego z powrotem do środka. – Nie panikuj Luśka. Idź na halę, pewnie tam zostały.
Średnio mi się uśmiechało przedzieranie przez zaspy. Śnieg ledwo co przestał padać i służby nie zdążyły jeszcze odpowiednio zareagować. Skoro jednak i tak nie miałam gdzie się podziać, trzeba było zacisnąć zęby, zarzucić kaptur na głowę i ruszać w drogę.
Gdyby ktoś jeszcze nie zdążył się zorientować – jestem chyba największym pechowcem na całym ziemskim globie. No bo jakie było prawdopodobieństwo, że wychodząc z klatki, zaledwie parę kroków od mojej bezpiecznej przystani, moja stopa poślizgnie się na lodzie, ukrytym pod warstwą śniegu? Według moich wyliczeń, wynosiło około dziewięćdziesięciu dziewięciu koma dziewięć procenta. Jednakże trzy miesiące temu byłam nieco pogruchotana, więc zgodnie z zaleceniem lekarza powinnam unikać sytuacji, w których ponownie może dojść do kontuzji. Chcąc nie chcąc, po omacku zaczęłam szukać jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Mimo wszystko nie chciałam mieć kolejnej przerwy w pracy. Serio potrzebowałam kasy, a drużyna potrzebowała mnie. Albo przynajmniej kogoś takiego, jak ja.
Moja prawa dłoń chwyciła kurczowo coś miękkiego i puchatego. Już miałam odetchnąć z ulgą, kiedy moje spojrzenie padło na postać, którego to tak ochoczo się złapałam.
– Kurwa, Fornal!
Nie mam instynktu samozachowawczego, w przeciwieństwie do siatkarza. Kiedy go puściłam, pogodzona z losem i bolesnym upadkiem, on jednak wykazał się odrobiną empatii. Jedną ręką chwycił mnie w pasie, drugą przytrzymał za kark. Niestety zamarznięta kałuża najwidoczniej musiała zaliczyć na swoim koncie tego wieczoru jakąś ofiarę. A najlepiej dwie! Tomek poleciał w zaspę, ciągnąc mnie za sobą.
Nic mnie nie bolało. Całe szczęście!
Otworzyłam powoli oczy i dopiero po paru sekundach dotarło do mnie, że to dziwne łaskotanie na moich ustach, to wcale nie jest szalik. Zerwałam się na równe nogi, rzecz jasna ponownie tracąc grunt pod nimi i tym razem lądując boleśnie na tyłku.
Pocałowałam Tomka Fornala. A może to on mnie?
Zakryłam usta dłonią. Moje oczy musiały być wielkości spodków. Zdradzieckie serce waliło jak szalone.
– A jednak – zaśmiał się, wstając i otrzepując ze śniegu. – Od naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że na mnie lecisz.
– Ty i te twoje żarty – warknęłam, również zbierając swoją godność z chodnika. – Co ty tu robisz?
– Mieszkam.
Zmrużyłam oczy, patrząc podejrzliwie na człowieka, którego szczerze nienawidziłam, a jednak przed chwilą nasze usta złączyły się w najdelikatniejszym pocałunku, jaki kiedykolwiek przeżyłam.
– To ja tutaj mieszkam – zakomunikowałam, strzepując resztki śniegu ze spodni. – Ty, z tego co pamiętam, gustujesz w nieco większych miastach.
– Przeprowadziłem się trzy miesiące temu.
Czyli jakoś między moim pobytem w szpitalu, a wyjazdem do rodzinnego domu na dwa miesiące.
– Łukasz nic mi nie wspominał o nowym lokatorze.
Przecież mój najlepszy przyjaciel nigdy by nie trzymał przede mną w tajemnicy faktu, iż naszym sąsiadem jest teraz siatkarz z Jastrzębskiego Węgla. Nie mówiąc już o tym, że to Fornal. Poza tym przez ostatnie półtora miesiąca jakoś ani razu na siebie nie wpadliśmy.
– To dziwne, bo Łukasz był na parapetówce w październiku.
Złapałam się za serce. Ten podły gad mnie najzwyczajniej w świecie zdradził! I to z nie byle kim.
– Nie wybaczę mu tego – mruknęłam, sięgając do kieszeni spodni po telefon komórkowy. Musiałam go natychmiast ochrzanić za trzymanie takich informacji w tajemnicy. – Bateria mi padła, świetnie.
– Czy przypadkiem czarny kot nie przebiegł ci dzisiaj drogi?
Nawet Fornal zauważył, że coś z moim dzisiejszym dniem jest nie tak. Proszę państwa, pora ogłosić koniec świata.
– To wrodzone, nie potrzebuję czarnego kota, ani piątku trzynastego, żeby mieć pecha. - Wzruszyłam ramionami. - Łukasz wyjechał na kilka dni, a ja chyba nie wzięłam swoich kluczy z domu. Skoro jesteśmy sąsiadami, czy użyczysz mi swojej ładowarki od telefonu i poczęstujesz gorącą herbatą?
Zaprezentowałam swój najpiękniejszy uśmiech, na jaki byłam w stanie się zdobyć w stosunku do niego. Tomek pokręcił głową z niedowierzaniem, ale bez słowa ruszył w stronę wejścia do naszego bloku.
Wchodząc na drugie piętro analizowałam, jakim cudem przez tak długi czas nie mieliśmy okazji na siebie wpaść. Po pierwsze mój przyjaciel okazał się parszywym zdrajcą. Mógł mi powiedzieć. Chociaż pewnie, gdyby to zrobił, pewnie bym każdego dnia namawiała go na zmianę lokum. Po drugie, po powrocie do domu praktycznie nie ruszałam się sprzed telewizora. Nawet nie wychodziłam na zakupy. Liczyłam, że to Łukasz coś ugotuje i kupi. Przecież był dużym, silnym mężczyzną, który jadł przynajmniej cztery posiłki dziennie. Z kolei ja na treningi zawsze przychodzę pół godziny przed wyznaczonym czasem i na ogół wracam też nieco wcześniej, niż siatkarze opuszczą szatnię.
Tomek zajmował mieszkanie dokładnie nad nami. Musiałam przyznać, że był z niego dość spokojny sąsiad. Jego poprzednik przynajmniej dwa razy w miesiącu wyprawiał głośne imprezy, które kończyły się wezwaniem policji.
– Jaką herbatę pijesz? Mam zieloną i czarną – krzyknął Fornal z kuchni, kiedy próbowałam uporać się z moim niedziałającym telefonem i ładowarką.
– Czarna z cukrem – odpowiedziałam, moszcząc się wygodnie na kanapie.
Rozejrzałam się po mieszkaniu Tomka. Gołym okiem stwierdzić można było, że mieszka tu facet, a do tego sportowiec nie mający zbyt wiele czasu na sprzątanie. Stos ubrań piętrzył się na jednym z foteli. Na jednej z półek ustawione zostały puchary, medale oraz kilka zdjęć z chłopakami z drużyny i reprezentacji.
– Skoro nie masz kluczy od mieszkania, to jaki jest twój plan?
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam planu innego, niż zadzwonić do Łukasza i poprosić by coś wymyślił. Nie stać mnie było na hotel. W dodatku żadnego w przystępnej cenie nie było w Jastrzębiu. Na dojazdy również nie mogłam marnować pieniędzy.
– Coś wymyślę – dodałam po krótkiej chwili.
CZYTASZ
Spełnię swoje marzenia, pod tymi gwiazdami
Fanfic"to prawda, nie istnieje każdego dnia dźwigam wszystkie swoje zmartwienia całkiem sam nawet gdy nikt nie zwraca na mnie uwagi wykańcza mnie obietnica złożonej samemu sobie, że nie upadnę gdy patrzę na niebo, widzę, że wypełnione ono jest niezliczony...