Pakowałam pośpiesznie wszystkie rzeczy do torby. Zerknęłam na zegarek, który ukazywał mi parę minut po ósmej. Zaspałam, bo w nocy zamiast pójść spać jak normalny człowiek, to ja siedziałam i patrzyłam się w sufit przeplatając to rozmową telefoniczną. Zamknęłam małą, pudrowo różową walizkę i stawiając ją na podłodze wzięłam wdech. Ogarnęłam wzrokiem cały pokój sprawdzając, czy przypadkiem czegoś nie zapomniałam. Telefon schowałam do kieszeni małej nerki zawieszonej na moim ciele, wzięłam kurtkę, bagaż i po cichu zeszłam po schodach. W domu panowała absolutna cisza. Wolnym krokiem przeszłam do kuchni, gdzie nie czekała na mnie poranna herbata ani poranna rozmowa. Zerknęłam na kalendarz i spostrzegłam, że od dwóch tygodni nie zmieniłam dnia. Czerwony kwadracik zatrzymał się na dwudziestym piątym kwietnia, a mieliśmy początek maja. Przystanęłam na chwilę zwieszając głowę, bo wpadło do niej masę przeróżnych wspomnień. Jedne były w porządku, powodowały uniesienie kącika moich ust. Zaś te inne były...przykre. Sprawiały, że usta wyginały się w lekkiej podkówce. To nie tak, że nie chciałam tego wspominać, bo pamięć była bardzo ważna. Problem pojawiał się w tym, że te wspomnienia, a zwłaszcza ostatnich tygodni były bolesne. Wrzynały się w ciało powodując uczucie bólu. Chwyciłam jabłko z misy obracając je w dłoni, a po chwili postawiłam je na blacie. Przymknęłam oczy, a w mojej pamięci odgrywały się sceny, kiedy przez tę kuchnie przebiegało bardzo dużo osób. Słyszałam ich śmiechy i głośne rozmowy. Jedna z osób podała drugiej zielony kubek z parującym napojem życząc przy okazji miłego dnia.
Inne wspomnienie przybrało kształt dwóch młodych osób, które postanowiły spędzić wspólnie czas. Ta retrospekcja była miła, przyjemna. Echo śmiechu osób odbijało się od ścian kuchni.
Wzdrygnęłam się w momencie, gdy usłyszałam swój telefon, a całe wspomnienie uleciało wraz z wypuszczonym z ust powietrzem. Chwyciłam urządzenie i spostrzegłam, że miałam parę wiadomości. Odpisałam na wszystkie, a następnie schowałam telefon. Jeszcze raz rzuciłam okiem na cały dom, a po zamknięciu wsiadłam w samochód i pojechałam w kierunku dworca.
Na peronie było całkiem pusto, gdzie nie gdzie kręcili się ludzie. Na ławce siedział pan z gazetą, a na drugiej siedziały dwie starsze panie, które szeptały sobie coś do ucha. Przysiadłam na pustej ławce obracając w dłoniach telefon. Po chwili jednak wyciągnęłam czytnik do książek i oddałam się lekturze. Nie czytałam jej jednak za długo, ponieważ kątem oka dostrzegłam, że ktoś stanął obok mnie. Uniosłam głowę i natrafiłam na uśmiechniętą starszą panią.. Na głowie miała różowy kapelusz, a i jej strój kolorem pasował również do nakrycia.
– Czy mogłabym obok pani usiąść? – zapytała miło.
– Tak, proszę bardzo – odpowiedziałam od razu. Przesunęłam się w bok robiąc kobiecie miejsce. Zamknęłam czytnik i zerknęłam na wyświetlacz. W tym samym czasie kobieta usiadła obok i rozejrzała się dookoła.
– Maj zdecydowanie mamy piękny – odezwała się po chwili.
– Tak, to prawda. Pogoda wyjątkowo nas rozpieszcza – mruknęłam.
– Uwielbiam ten miesiąc. W moim ogrodzie zaczyna wszystko kwitnąć. Od zwykłych doniczkowych, po drzewa owocowe. Wtedy, siadam na tarasie i rozkoszuje się ciszą, przerywaną jedynie świergotem ptaków. Spójrz – wskazała palcem przed siebie, a ja powiodłam za nim. – Ta magnolia już zakwita. Niektóre pąki są białe, a niektóre biało różowe. Jeszcze ze dwa tygodnie, a płatki otworzą się tworząc przepiękną kompozycję. – Splotła dłonie razem siadając wygodniej. – Czy wiesz jak piękne bukiety ślubne można stworzyć z magnolii? Lub z piwonii! Ah! – powiedziała uradowana.
– Magnolie się pięknymi kwiatami, ale niezwykle trudny w utrzymaniu.
– Nie zawsze, ale moja jest wyjątkowo kapryśna. Jednego roku kwitnie pięknie, a drugiego wypuści parę kwiatów i potem koniec! – pisnęła z radością. – Maj jest również nazywany miesiącem miłości – nachyliła się ku mnie patrząc swoim bystrym wzrokiem.
Speszyłam się lekko, bo jej spojrzenie pochłaniało mnie. Poprawiłam okulary nerwowo chowając telefon do nerki.
– Luty też ponoć jest miesiącem miłości...w zasadzie każdy miesiąc może nim być – wzruszyłam ramionami.
– Owszem o miłość trzeba dbać cały rok. Po prostu mówi się, że miłość jest jak kwiat. Kwitnie na wiosnę, rozwija się, a nie pielęgnowana obumiera. Gdy byłam w twoim wieku spotkałam pewnego chłopaka, właśnie na tym peronie. Śpieszył się bardzo i nerwowo rozglądał na boki – powiedziała patrząc przed siebie. – Wydawało mu się, że uciekł mu pociąg, a w tamtych czasach nie było połączeń co godzinę. Nie raz czekało się kilka dni na kolej, więc ucieczka transportu była bardzo problematyczna. Był taki roztargniony, klął pod nosem. Był zły na cały świat – kręciła głową. – Podeszłam do niego i zapytałam, co się stało. On przystanął i nagle cała ta złość, którą emanował zniknęła. Jego twarz złagodniała, a puls przyśpieszył. Patrzyłam w jego niebieskie tęczówki, które wydawały mi się takie piękne. Miały odcień tych wszystkich najpiękniejszych mórz, które widzisz w tym Internecie. Lazur, czysty błękit. Popatrzył na mnie wolno, a następnie posłał mi najpiękniejszy uśmiech, jaki dany mi było w życiu zobaczyć – powiedziała spuszczając jednocześnie głowę. Wzięła wdech i kontynuowała unosząc spojrzenie ponownie na kwitnącą magnolię. – Patrzyliśmy na siebie przez kilka chwil, a świat zatrzymał się dla nas. Trwaliśmy tylko w kontakcie wzrokowym, aż nie przerwał nam go głos z głośnika. Wywołał jego pociąg, który po kilku minutach nadjechał.
– Co...było dalej? – zapytałam słabym głosem.
– Kolej nadjechała, ale zanim wsiadł odwrócił się ostatni raz w moją stronę. Uśmiechnął się i zniknął w tłumie, który nadszedł po kilku chwilach. Stałam niczym słup na tym peronie obserwując jak pociąg znikał za zakrętem. Nigdy więcej go nie spotkałam. Do tej pory nie wiem jak się nazywał, ale mimo iż od tego zdarzenia minęło ponad czterdzieści lat, ja wciąż pamiętam jego twarz. Każdy detal, który się na niej znajdował. Później wyszłam za mąż. Kochałam mojego męża, ale...– przerwała na chwilę biorąc wdech. – To nie on był moją pierwszą miłością – przerzuciła wzrok na mnie. Jej niebieskie tęczówki migotały.
– Pani mąż wiedział o tym? – zapytałam.
– Ah, skądże! Nigdy mu tego nie powiedziałam. To był mój mały sekret, który trzymam w sercu od czterdziestu lat. Na przestrzeni tego czasu pewne rzeczy wypadając z naszej pamięci, ale...ta pierwsza miłość...ona jest jak nawracające wspomnienie. Mimo wyparcia, wciąż wraca i będzie wracała. Jest ona tak niespodziewanym uczuciem, że nigdy nie wiesz, kiedy przyjdzie. Czy w sklepie, czy w kolejce do lekarza, czy nawet na tym peronie. Ona kroczy za nami, jest niewidoczna, niewyczuwalna. Jednak wie, kiedy uderzyć i pozostawić spustoszenie zarówno na sercu jak i na umyślę.
– Dlaczego pani mi to mówi?
Kobieta uśmiechnęła się, a następnie przeniosła wzrok na mnie.
– Ponieważ widziałam, że uderzyła w ciebie już dawno temu...
Zastygłam, a oddech utknął gdzieś na wylocie. Przełknęłam ślinę nie wiedząc jak się zachować. Nie rozumiałam, nie wiedziałam. Nie rejestrowałam niczego, nawet przejeżdżającego obok pociągu. Dopiero kobieta przerwała kontakt wzrokowy, a mi wróciło racjonalne myślenie. Spojrzała w prawą stronę, gdzie tłum młodych ludzi przepychał się między sobą.
Spuściłam wzrok przełykając ślinę. Patrzyłam intensywnie na swoje palce bawiąc się nimi nerwowo. Jednak za chwile uniosłam wzrok i spojrzałam na tłum, który zaczął gromadzić się na dworcu.
– Miłość to skomplikowane uczucie, pełne wzlotów i upadków. Cudownych momentów i tragicznych wydarzeń, ale...nie należy się jej bać. Nie należy też przed nią uciekać, trzeba z nią...współpracować – powiedziała, gdy z tłumu wyłonił się chłopak. Rozejrzał się po dookoła, aż dostrzegł mnie. Na jego ustach formował się szeroki uśmiech i dziarskim krokiem zaczął iść w naszą stronę. – Bo miłość jest piękna.
***
CZYTASZ
Zdążyć przed wschodem ( zawieszona)
أدب المراهقينValeria Umi należy do osób raczej spokojnych, w gąszczu szkolnych korytarzy raczej niknie niż jest na widoku. Woli czas spędzać w bibliotece, czasem można ją spotkać w bufecie lub podczas doglądania sztuk teatralnych. Lubi pracę w ciszy, ceni sobie...