Rozdział 14

678 72 6
                                    

Gregory

Kiedy pytałem ludzi, jak wyobrażali sobie pracę detektywa, zazwyczaj padały słowa takie jak „ekscytacja", „emocje", czy „pościgi". Niestety rzeczywistość nie była nawet w połowie tak porywająca, a już w najmniejszym stopniu nie przypominała w niczym filmów, które karmiły nas oszałamiającymi karierami naszych ulubionych bohaterów rozwiązujących sprawy. W praktyce nie rozwiązywałem codziennie zagadki stulecia, a częściej szukałem dłużników, sprawdzałem stalkerów, albo podglądałem niewiernych małżonków. Szczególnie to ostatnie, z czego musiałem dyskretnie zbierać dowody do spraw rozwodowych.

Właśnie tak wyglądał mój kolejny poniedziałek. Najpierw włóczyłem się za ulanym amantem w średnim wieku, a później czekałem pod klubem dorosłych uciech przez kilka ładnych godzin, bo według moich obserwacji z reguły właśnie tyle tam spędzał. Z nudów zadzwoniłem do Lucio. Nie spodziewałem się, że do mnie przyjedzie, ale zrobił to bez większego wahania. W zasadzie sam wyszedł z propozycją, co powitałem z entuzjazmem.

I tak skończyliśmy w zaciemnionej kawiarni tuż obok wcześniej wspomnianego przybytku, pochyleni nad rozchybotanym stolikiem o porysowanej powierzchni. Na szczęście nie byliśmy jedynymi klientami, a obsługa była naprawdę miła, bo w innym wypadku wiałbym gdzie pieprz rośnie.

— To wspaniałe, że pogadałeś z tatą — stwierdził Luca po wysłuchaniu relacji z ostatnich dni. — Jestem z ciebie dumny, Greg. Jak się teraz czujesz?

Z uśmiechem podziwiałem, jak łapczywie napychał sobie tosty do ust. Stwierdzić, że ten facet był naprawdę głodny, to było niedopowiedzenie roku.

— Chyba lżej, tak sądzę? — odpowiedziałem pytająco. — Na pewno po prostu lepiej. Miło jest wiedzieć, że zareagował tak pozytywnie i po prostu mnie wspiera. Kompletnie się tego nie spodziewałem, szczerze mówiąc.

— Ja esz — wybekłotał pomiędzy kęsami.

— Przełknij, zanim znowu się odezwiesz.

W tamtym momencie czułem jakąś przedziwną lekkość. Obrazkowi malującemu się przede mną było naprawdę daleko do ideału, głównie przez nieco nadgryzione zębem czasu otoczenie, lecz to nastrój liczył się najbardziej.

— A co, pan z policji kanapkowej? — odburknął niby to obrażony.

Nie mogłem się nadziwić temu, że nagle bez przerwy miałem ochotę wywracać na niego oczami.

— Prawie — odparłem niezrażony. — Chyba jeszcze mogę się tytułować policjantem, co?

Lucio nie odpowiedział od razu, zbyt zajęty napychaniem sobie ust kolejnymi kawałkami pieczywa z bekonem, awokado i całą resztą losowych składników, które wybrał. Nigdy wcześniej nie widziałem drugiej osoby, która jednocześnie jadłaby w sposób obrzydliwy i uroczy za razem. Im dłużej spoglądałem w jego wesołe oczy, tym bardziej oczarowany się czułem.

Brakowało chyba tylko tego, żeby do lokalu wleciały małe ptaszki, które ćwierkałyby mi wesoło dookoła głowy, tak mocno zaczynałem wariować na punkcie tego faceta. To było przerażające i piękne jednocześnie, bo nagle cała ta skostniała struktura mojego życia zaczynała chwiać się w posadach. Nie było tam już miejsca na uniki.

Tylko czemu to wszystko tak bardzo mi się podobało?

— Co właściwie robiłeś w tym SWAT?

— Widziałeś kiedyś te wielkie uzbrojone samochody, którymi jeżdżą na akcje? — dopytałem, na moment skupiając się na własnej kawie. Kiedy skinął głową, posłałem mu podekscytowany uśmiech. — Mam prawo jazdy na tego potwora.

Jedno duże kłamstwo - O jeden #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz