„Żołnierz idealny"
***
Szczęście w założeniu powinno przejawiać się szerokim uśmiechem, błyszczącymi radością oczami, głośnym śmiechem oraz niestrudzonym optymizmem. W korpusie Zwiadowczym szczęście zdawało się być wtedy, gdy wracałeś żywy po wyprawie poza Mury. Większość starszych Zwiadowców, którym zdołał oszukać śmierć kolejny wyjazd z rzędu, często zamykał się potem w swoim pokoju i celebrował swoje szczęście, pijąc do nieprzytomności.
Zdarzały się również osoby, które wyłamywały się z tej dość powszechnej tradycji i z pełną stanowczością oraz zaparciem wolały przyłożyć się do kolejnego kroku ku zwycięstwu ludzkości nad potężnymi potworami.
Tytani już od blisko stu lat dyktowali ludziom, jak mają żyć. W strachu, nędzy i ograniczeniu. Wywoływały panikę, siały spustoszenie i odbierały nadzieję na upragnioną, wyśnioną wolność.
Jako dziecko niezmiernie bałam się tytanów. Wystarczało, tylko żeby moi rodzice wspomnieli o nich słowem, choćby podczas zwykłej, niewinnej rozmowy, a ja od razu popadałam w głośny płacz i zaczynałam histeryzować. Nie potrafiłam określić, dlaczego moja reakcja była tak gwałtowna, ale odkąd po raz pierwszy przed moimi oczyma stanął prawdziwy tytan, strach zamienił się w szczerą nienawiść podsycaną wściekłością. Nie wiedziałam też do końca, co takiego mną kierowało, kiedy uznałam, że zaciągnę się do wojska. Decyzja podjęta pod wpływem impulsu, a następnie pchana zbyt wielką dumą i determinacją, doprowadziła mnie do miejsca, z jakiego nie potrafiłam zrezygnować.
Główną przyczyną wyboru Zwiadowców nie była jednak chęć poznania prawdy o tytanach, czy też uwolnienie ludzkości od ich tyraństwa. Właściwie nigdy nie interesował mnie świat zewnętrzny. Moim największym problemem od zawsze było jednak przywiązywanie się do ludzi, których obdarzyłam sympatią.
Przyzwyczaiłam się do nich na tyle silnie, że nie byłam w stanie nawet wyobrazić sobie życia bez nich u boku. Stawali się moją słabością na długie lata i nie miałam w zwyczaju ich zapominać. Ich brak wiązał się z głęboką pustką nie do wypełnienia.
W korpusie treningowym uzyskałam najwyższy wynik, a moim pierwotnym priorytetem była Żandarmeria Wojskowa. Do czasu, aż nie poznałam Hanji. Podczas jednego z treningów na placu manewrowym z użyciem sprzętu do manewrów wpadłyśmy na siebie, co spowodowało niegroźny wypadek blisko sześciu osób. Z nieznanych mi przyczyn wyjątkowo dopisał nam wtedy humor. W ten więc sposób otrzymałyśmy dwa razy cięższą karę, niż był zamiar, ale na dobre nam wyszło.
Nie byłam w stanie zostawić jej samej, gdy faktycznie stanęła twardo w miejscu przy wyborze korpusów. Zmieniłam zdanie w ostatniej chwili, co zaskoczyło nie tylko mnie, ale i wszystkich moich bliskich. Do tej pory pamiętam, jak mama ze łzami w oczach błagała mnie, bym przemyślała wszystko jeszcze raz.
Nie żałowałam tego wyboru. Chociaż czasem miałam przemożną ochotę udusić swój oddział, wskrzesić, a potem oddać tytanom na pożarcie. Mimo że uzyskałam jakiś czas temu stopień kapitana, nie czułam się jeszcze gotowa na objęcie dowództwa, dlatego nie ode mnie zależało, co mogą, a czego nie. Zdarzało się jednak, że nabierałam ochoty, by w odwecie poprowadzić trening.
Banda rzekomo dorosłych ludzi, która traktowała śmierć, niczym dobrego przyjaciela z zachowaniem godnym pięcioletniego dzieciaka, który nie dostał lizaka na spacerze.
— Nawet się nie zbliżaj! — zaoponowałam, ostrzegawczo wznosząc dłoń w górę.
Miałam daremną nadzieję, że może ten gest powstrzyma Colta przed wylaniem mi na głowę wiadra wody po umyciu podłogi. Dzień sprzątania w naszym przypadku to była zupełna katastrofa.
CZYTASZ
Perfect Soldier | Levi Ackermann
Fanfiction⸺ CZĘŚĆ PIERWSZA ⸺ „Przestaliśmy wierzyć w lepszy świat, zgadzając się na warunki podyktowane nam przez naszych wrogów. Nie chcieliśmy pchnąć walki do przodu, bo obawialiśmy się klęski, która i tak prędzej, czy później miała zawładnąć całym światem...