„Mglista krwawa polana"
***
Im głębiej w polanę sięgały moje poszukiwania, tym większej ochoty nabierałam by zawrócić, skulić się pod gałęziami, wysoko ponad ziemią i ukryć twarz w kolanach. Nie ważne, jak bardzo starałam się skierować wzrok z dala od tego, co działo się niżej, to nie potrafiłam.
Deszcz sumiennie próbował wymyć świeże potoki krwi zalegające pośród wysokiej, bujnej trawy, gdzie przykryte mgłą były ciała będące ich źródłem. Spod jednego drzewa wpatrywały się we mnie martwe oczy mężczyzny, którego górna część ciała oblepiona była krwią tak gęstą, że ledwie rozpoznałam jego twarz.
Natychmiast odwróciłam wzrok, jednak natrafił on na niekompletne ciało zwiadowcy w połowie zalegające w ustach tytana. Długie nogi swobodnie zwisały na brodzie olbrzyma i targane wściekle na boki rozchlapywały wokół jeszcze więcej świeżej krwi. Odniosłam wrażenie, że nawet mgła- wcześniej nieskazitelnie biała -nabrała koloru intensywnej czerwieni, przyozdobiona o walające się w niej szczątki ludzi.
Wypchane na zewnątrz organy z rozpłatanych brzuchów, wyrwane ręce i nogi, głowy oddzielone od korpusów. Pośród blisko piętnastu zmasakrowanych ciał towarzyszy nie próbowałam wypatrzeć ocalałych. Jeśli komuś faktycznie udało się uniknąć śmierci w pierwszej chwili, zapewne niewiele mu do niej brakowało.
Myśli w mojej głowie pędziły niczym oszalałe, w gardle gorzka gula urosła do rozmiarów niepozwalających mi swobodnie oddychać, więc załamując ramiona, przystanęłam na jednym z drzew. Wzrokiem zmierzyłam krwawą polanę, z trudem powstrzymując przemożną chęć bezmyślnego rzucenia się na resztę tytanów, by wyrżnąć ich równie brutalnie, jak oni czynili to z nami. Pośród bałaganu myśli, jedna z nich dudniła najgłośniej, przyprawiając mnie o wściekły ból w skroniach.
Nie zamierzałam opuszczać tego miejsca, choćby obraz rozszarpanych kończyn miał wryć się w moją głowę tak, żebym nigdy już nie była w stanie zasnąć. Wśród tego chaosu pragnęłam jedynie odnaleźć Levia, spojrzeć na niego i zapomnieć o otaczającym mnie świecie.
Zacisnęłam zęby i zmusiłam się, by spojrzeć przed siebie. Wypuściłam drżący oddech, gdy natknęłam się w oddali na znajomo wyglądającą sylwetkę.
Nie zważając na protesty zmęczonego ciała ani wyczerpujący się w butlach gaz, przemknęłam na odległą gałąź. Ulga, jaka spłynęła na moje ciało, była niewyobrażalnie wielka, gdy rozpoznałam Levia.
Levi stał przy krawędzi gałęzi i w bezruchu wpatrywał się w krwawą polanę.
— Oszalałeś? — wydusiłam z siebie słabo, a Levi jedynie drgnął. Podeszłam więc bliżej, jednakże przystanęłam w połowie drogi, nie będąc pewną, co powinnam dalej ze sobą zrobić.
— Byłem już tu — powiedział, a mnie przeszył dreszcz, słysząc, że ton jego głosu się załamuje. Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam jeszcze raz na przytaczający obraz pod nami.
Uważniej przyjrzałam się drzewom, wysokiej trawie, kładącej się pod naporem wiatru. Skupiłam spojrzenie na większych kamieniach, lecz nie dostrzegłam niczego znajomego. Polana poza przerażającymi śladami po desperackiej walce nie miała w sobie niczego, o czym powinnam pamiętać.
— Levi? — spytałam niepewnie, stawiając w jego kierunku kilka kroków. Poślizgnęłam się na korze drzewa i zaklęłam cicho, walcząc o utrzymanie równowagi. — Levi wracajmy, proszę — podeszłam do niego i ułożyłam dłoń na ramieniu.
Poczułam spinające się mięśnie pod jego kurtką oraz drżące ramiona.
CZYTASZ
Perfect Soldier | Levi Ackermann
Fiksi Penggemar⸺ CZĘŚĆ PIERWSZA ⸺ „Przestaliśmy wierzyć w lepszy świat, zgadzając się na warunki podyktowane nam przez naszych wrogów. Nie chcieliśmy pchnąć walki do przodu, bo obawialiśmy się klęski, która i tak prędzej, czy później miała zawładnąć całym światem...